Hej,
mam na imię Iza, mam 21 lat. Zaciekawił mnie ostatnio jeden tekst o cyklu, o tym jak kobiety czują się przed, w trakcie i po miesiączce i dzisiaj doszłam do wniosku, że chciałabym się podzielić z Tobą moją historią, gdyż ledwo przed komputerem siedzę tak mnie wszystko boli (1 dzień miesiączki to zawsze męka), ale od początku.
Pierwszy okres dostałam, jak miałam może z 12 lat, nie pamiętam dokładnie. W mojej rodzinie tradycyjnie do ginekologa chodzi się prywatnie, no bo wiadomo z przeziębieniem można chodzić, ale z infekcjami wszelakimi dróg rodnych lepiej nie zadzierać, a że polska służba zdrowia działa, jak działa, to bezpieczniej prywatnie. Z mojej historii morał, iż nie.
Pierwsze dwa dni mam jak do tej pory wyjęte z życiorysu, chyba że biorę tabletki anty. I to nie jest tak, że pobolewa, trochę pojęczę i przechodzi. Ja mówię tu o prawdziwych cierpieniach nieporównywalnych z niczym! Nie dość, że krwawię bardzo intensywnie, cały dolny rejon mnie boli, tabletki na bazie opiatów, które kupuję na receptę, sprowadzają poziom bólu do znośnego, ale i tak nóg wyprostować nie mogę, każda wycieczka do ubikacji to męka. Do tego dochodzi ból pleców i nudności. Nie fajnie.
Poza samym okresem, moje hormony zaczęły działać, jak chcą, i okres przychodził czasem co 2 tygodnie, czasem co miesiąc a czasem nawet co 3. Pomijając strach przed ciążą, było to po prostu uciążliwe. I tu można powiedzieć, że jakby nie narzekać na mój okres, uratował mi on życie.
Pani doktor, do której chodziłam prywatnie, badała mnie zawsze dokładnie, przepisywała tabsy i wypuszczała z gabinetu, kasując 100 zł i zapewniając, że wszystko ok. Jako osoba całkiem zielona wtedy w zakresie jakiejkolwiek profilaktyki, myślałam sobie – no profesjonalistka, popukała, popatrzyła, wypisała, co trzeba – znaczy, że zna się. A guzik się znała!
Tabletki, które przepisywała mi ta kobieta, doprowadzały mnie do skraju rozpaczy, także ciągłe przechodzenie na hormony i odstawianie ich rozregulowało mi cykl jeszcze bardziej (choć myślałam, że bardziej się nie da). Wtedy zaczęłam szukać innego lekarza, trafiłam do przychodni, którą mam pod nosem, praktycznie 3 minuty piechotą. Miałam lekkie uprzedzenia, bo to facet, ale stwierdziłam raz kozie śmierć, będzie strasznie, więcej nie pójdę. Jak dobrze zrobiłam, że poszłam.
Pani doktor, nigdy, NIGDY nie robiła mi USG. Ja nie prosiłam, myślałam, że to tylko jak się jest w ciąży itd. Pan w przychodni, zbadał mnie od stóp do głów, łącznie z USG, na którym wyszło, że coś tam jest… Badania krwi, biopsje, wymazy – diagnoza – rak. Na szczęście niezłośliwy. Parę kuracji, 8 cm guz (!!!!!) się zmniejszył, został wycięty, jajnik mam dalej, nic mi nie jest.
Gdyby nie to, że mój okres przychodził jak chciał, nie dało się go uregulować u tej Pani i w akcie desperacji i bólu nie poszłabym do tego gościa, do przychodni, mogłabym już nie pisać tego, wąchać kwiatki od spodu (bo takie to było stadium, że pozostawiony samopas Sebastian, tak go pieszczotliwie nazwały moje przyjaciółki, mógłby rosnąć, aż zająłby cały jajnik, zrobił przeżuty i wtedy taki niezłośliwy by nie był…)
Można nienawidzić swojego okresu, tak jak ja, nie znosić bólu, nie móc chodzić wręcz. Ale za każdym razem myślę sobie, że ten głupi okres uratował mi życie i wtedy boli jakby mniej.
Chciałabym, żebyś przekazała ten apel wszystkim kobietom, zwłaszcza młodym, nieprzyzwyczajonym do chodzenia do lekarza częściej niż potrzebują. DZIEWCZYNY RÓBCIE USG! A i jeszcze jedno – to, że ktoś przyjmuje prywatnie też wcale nie znaczy, że jest lepszym lekarzem.
Artykuł ukazał się w ramach konkursu.