Kiedy piszę ten tekst, płynie ze mnie krew. Czuję, że opisanie moich doświadczeń z miesięczną krwią to najwłaściwsza aktywność, jaką mogę teraz podjąć.
Słucham swojej krwi. Moim ciałem włada menstruacyjny cykl. Póki się kręci, w gobelinie życia, który tkam, czerwona nitka przypomina o mojej biologicznej płci. Dostrzeże ją tylko bystre oko.
Kiedy nadchodzi czas krwawienia, wycofuję się w siebie w poszukiwaniu wizji i inspiracji. Zapadam się w głąb. Obserwuję reakcje w ciele, myśli, uczucia, emocje. Moje ciało oczyszcza się z tego, co już mu nie służy.
W pierwszym dniu krwawienia często przychodzi intencja na najbliższe dni. W tym miesiącu wraz z krwią wypływa ze mnie przywiązanie do koncepcji. Koncepcji związanych z moją płcią i intymnymi relacjami, jakie pragnę tworzyć. Żegnam przekonania, które mnie nie wspierają. Odświeżam pamięć o związkach, w których byłam. Wybaczam, odpuszczam, uzdrawiam. Przywołuję wszystkie moje relacje, aby je uhonorować i wzmocnić. Po raz kolejny sprawdzam stan mojej więzi z samą sobą. Tworzę też obraz tego, czego pragnę. Chcę usunąć przeszkody wewnątrz mnie, oddzielające mnie od tych, ktore_ych kocham. Płynę z rzeką krwi. To moja comiesięczna wewnętrzna podroż. W tę podroż świadomie wyruszam od roku.
Rok temu poznałam Alexandrę Pope, która od ćwierćwiecza uczy kobiety na całym świecie czerpać wiedzę o sobie samych ze swojego miesięcznego cyklu. Swoją metodę nazwała „świadomością cyklu menstruacyjnego”. Według niej żeński cykl jest wspaniałym narzędziem do pracy nad sobą, a sama menstruacja jest swoistym vision quest – podróżą w poszukiwaniu wizji.
Kiedy poznałam Alexandrę, moje ciało domagało się uwagi, troski i czułości. Odkryłam, że obserwując siebie dzień po dniu, w kontekście cyklu, tworzę własną mapę, która ułatwia mi świadome, zgodne z moim rytmem życie. Podążanie za cyklem oznacza również zgodę na to, aby wewnętrzne stany wpływały na moją zewnętrzną aktywność. To okazało się łatwiejsze, skuteczniejsze i przyjemniejsze niż mogłoby się wydawać.
Miesięczny cykl zaczyna się i kończy na krwi. Pierwszy dzień menstruacji jest pierwszym dniem cyklu. Pod koniec cyklu czekam na krew, aby rozpocząć nowy. Oczekiwanie na krew jest wyjątkowym momentem w cyklu. To czas zwiększonej wrażliwości, kiedy mają szansę ujawnić się najbardziej niekomfortowe emocje, skutecznie tłumione przez resztę miesiąca dzięki świetnie wytrenowanej samokontroli.
Patriarchalna kultura stworzyła „syndrom napięcia przedmiesiączkowego”, wmawiając kobietom, że przed miesiączką zachowują się nieracjonalnie, są przewrażliwione, a ich postrzeganie rzeczywistości zostaje wypaczone przez szalejące hormony. Na ten syndrom znane jest tylko jedno lekarstwo – przeczekać i zlekceważyć. W ten sposób osłabia się moc miesięcznego cyklu. Jeśli podczas oczekiwania na krew czuję smutek, żal, rozdrażnienie, złość czy jakąkolwiek inną emocję, pozwalam, aby zaprowadziła mnie do miejsca, w którym powstała. To cenna wskazówka. Odsłania takie obszary w moim życiu, które wymagają uwagi, troski, być może zmiany czy uzdrowienia. W oczekiwaniu na krew słabną obronne reakcje, nie potrafię sama siebie oszukać, nie mogę uciec przed prawdą.
Krwawiąc, nie czuję się bardziej kobietą. Doświadczam za to mocy odradzania się, mocy cyklu, która może być nazwana żeńską. Ciało, jakie mam, kryje w sobie tajemnice. Jedną z nich jest miesięczny cykl, a w nim czas krwawienia. Moja krew płynie swobodnie. Otwieram się na wizję.
Tekst pochodzi z sabatnika boginiczno-feministycznego „Trzy Kolory” www.sabatnik.pl
Źródło: http://sabatnik.pl/articles.php?article_id=349 .”