Moje klientki są tak samo różne, jak ich porody. Kto wybiera doulę? Często te kobiety, które już rodziły i wiedzą, że towarzystwo i wsparcie naprawdę się przydaje. Czasem do porodu idzie się z myślą, że „dam sobie radę”, „gatunek nie wyginął” itp. Często to słyszę.
A potem przychodzi rzeczywistość porodu i okazuje się, że jednak czegoś brakuje, że jednak można było się przygotować, bardziej o siebie zadbać.
Na zdjęciu doula Karolina Anweiler
Voca Ilnicka: Gdy w przedszkolu dzieci opowiadają o tym, co ich rodzice robią…
Karolina Anweiler: To moja córka mówi, że „mama rodzi”. <śmiech>
V.I.: Co to znaczy?
K.A.: To, że jak dostaję telefon, że poród się zaczął, to dzwonię po taksówkę, a zanim przyjedzie spożywam duże ilości jedzenia (wyobraź sobie, że przez 10 czy 12 godzin nie masz czasu ani możliwości niczego zjeść – tak też się zdarza!), a potem pędzę do szpitala, towarzyszyć w porodzie kobiecie. Tej, która mnie wybrała dla siebie na doulę. Czasem masuję, śpiewam, uciszam nietaktownych lekarzy, czasem mówię: „świetnie Ci idzie”, a czasem po prostu jestem, bo kobieta rodząca jest w swojej mocy a ciało wie, co ma robić. Ale położna i ja jesteśmy potrzebne, żeby ona miała poczucie bezpieczeństwa.
V.I.: Jak się wybiera taki zawód?
K.A.: Jak pytają księdza, to mówi, że to powołanie. Ja też tak mogę odpowiedzieć. Moja prababcia była położną. A do tego wesołą i żwawą kobietą. W domu dużo było opowieści o porodach i rodzeniu. Gdy tylko dowiedziałam się, że jest taki zawód jak doula, wiedziałam, że ja nią będę.
V.I.: A czy, żeby pójść do porodu, trzeba mieć własne dzieci?
K.A.: Kiedyś sądziłam, że dobrze jest, aby doula miała własne doświadczenie porodu. Dziś, kiedy już pracuję, wiem, że to nie jest warunek konieczny, bo będąc z kobietą, musisz zostawić wszystkie swoje historie i być obecna tu i teraz. To jest najważniejsze. Jesteś czystą obecnością i towarzyszką kobiety. Bardzo ważne, żeby swoją historię porodu domknąć. W innym wypadku może bardzo przeszkadzać.
V.I.: To znaczy?
K.A.: Czasem kobiety wielokrotnie opowiadają o swoich trudnych, bolesnych doświadczeniach porodowych. Bywa, że nie ma to, niestety, nic wspólnego z przepracowaniem i uzdrawianiem tego doświadczenia. Przepracowanie, żeby uwolnić się od tego bólu i żalu, polega na zobaczeniu tego, co było nie tak, opłakaniu tego, poczuciu i puszczeniu. Czasem taką pracę robię z kobietami, które już rodziły – domykanie starej porodowej historii – żeby teraz mogły przeżyć nowy poród jak coś nowego, na świeżo, bez wracania do traumy poprzedniego.
Sama miałam ochotę urodzić naturalnie. Wydawało mi się, że tylko tak jest właściwie. Wymarzyłam sobie jak to będzie, ale były komplikacje i skończyło się cięciem. A teraz wiem, że jedyny właściwy poród mojego dziecka to było to cięcie cesarskie, które wtedy się odbyło wbrew mojej woli. Dziś jestem z tym pogodzona i mówię to z głębi, ale kilka lat zajęło mi opłakanie i przepracowanie mojej historii.
Kiedy kobiety – moje klientki – pytają mnie, jak urodziłam, odpowiadam pytaniem: dlaczego chcesz to wiedzieć? Niektóre są zaskoczone, że nie mówię o tym od razu. Ale ja chcę znać ich motywację. Czasem ta moja historia jest bardzo pomocna i dzielę się nią, a czasem wiem, że może przestraszyć i nie być wsparciem. Są też doule, które nie rodziły i nie mają swoich dzieci, tak też może być. Nie słyszałam jedynie o mężczyznach w tym zawodzie. Rodzenie to tak kobiece doświadczenie. To istota kobiecości. Przy ostatnim porodzie byłyśmy tylko we trzy – kobiety: położna, rodząca i ja. Był to wspaniały układ.
V.I.: Czyli zupełnie bez mężczyzn.
K.A.: Czasem dla mężczyzn towarzyszenie ich partnerkom w porodzie jest obezwładniające. Zalewa ich bezradność, chcą walczyć, przyśpieszać. Dlatego niektóre kobiety, które wiedzą, że tata dziecka nie jest wymarzonym towarzyszem w porodzie, wybierają towarzystwo innych kobiet – na przykład moje. Ważne, żeby w czasie porodu wokół były osoby, przy których kobieta może się poczuć bezpiecznie, aby mogła zdać się na instynkt, na swoją mądrość i dzikość. Ważne, aby czuła, że jest wśród swoich.
V.I.: A co jest w porodzie najważniejsze?
K.A.: Z mojego punktu widzenia, to żeby poród był dziki, instynktowny. I mówiąc to, mam na myśli, żebyś instynktownie wybrała to, jak i gdzie chcesz urodzić. Nie, że tylko w domu czy tylko na łonie natury. Jeśli instynkt podpowiada, że w szpitalu ze znieczuleniem albo przez cięcie, to warto to rozważyć. Bo to też jest instynkt. Wybór kobiety rodzącej jest święty.
Przy jednym z porodów lekarz wszedł na salę i chciał coś tłumaczyć, objaśniać mojej klientce, kiedy ona już była na planecie Poród. W tym momencie niczego by jej to nie dało, a tylko by ją wybiło. Musiałam zadziałać szybko, pokazać mu, że to nie jest czas na rozmowę. Najwspanialej jest jak poród może mieć taka sama atmosferę intymności, jak moment poczęcia dziecka.
V.I.: Kobieta rodząca jak Bogini? To mocno kontrastuje ze znanym z mediów wizerunkiem rozwrzeszczanej baby…
K.A.: Światowej sławy położna, Ina May Gaskin, powiedziała kiedyś, że jeśli kobieta w porodzie nie wygląda, jak Bogini, to znaczy, że ktoś nie traktuje jej jak należy. I ja się z tym zgadzam.
V.I. Jest jakiś poród, który wspominasz najcieplej?
K.A.: Każdy! Rodzenie jest tak piękne i ma taką moc, że każdy jest ulubiony i najlepszy. Najkrótszy trwał dwie godziny. Gdy wróciłam po wszystkim ze szpitala, zauważyłam, że moja córka we śnie nawet nie drgnęła, tam się urodził nowy człowiek, a ona wciąż leżała w tej samej pozycji.
V.I.: Kto wybiera usługi douli?
K.A.: Moje klientki są tak samo różne, jak ich porody. Kto wybiera doulę? Często te kobiety, które już rodziły i wiedzą, że towarzystwo i wsparcie naprawdę się przydaje. Czasem do porodu idzie się z myślą, że „dam sobie radę”, „gatunek nie wyginął” itp. Często to słyszę. A potem przychodzi rzeczywistość porodu i okazuje się, że jednak czegoś brakuje, że jednak można było się przygotować, bardziej o siebie zadbać. Do następnego więc korzysta się z indywidualnej opieki położnej i zaprasza się doulę.
V.I.: A jakie te porody są?
K.A.: Tego, co się będzie działo w porodzie, nie da się przewidzieć. Mogę się z klientkami umawiać, że będę je masować, dotykać albo na jeszcze coś innego, a potem się okazuje, że nie mogę tknąć kobiety, bo jej to przeszkadza, czemu daje wyraz. I dobrze. Nieważne, że zmieniła zdanie, niech idzie za tym, co się dzieje. Wcześniej tego nie wymyślisz. Nie obrażę się przecież o to, że na coś się umówiłyśmy, a robimy coś innego. To właśnie jest dzikość porodu, że wiesz, czego chcesz, dopiero gdy to poczujesz, gdy to się dzieje. Dla mnie towarzyszenie w porodzie to regularny kurs uważności.
Karolina Anweiler – blog http://doula-karolina-anweiler.blogspot.com
Ewa: „Polecam każdej kobiecie, która chce się dobrze przygotować do porodu i macierzyństwa.”Aneta: „Kiedy trafiłam na „Krąg kobiet w ciąży” byłam chodzącym kłębkiem nerwów. Ciąża owszem planowana, jestem już po 30-ce, więc wyczekiwana… Ale cholera, byłam przerażona! Czułam się bardzo niepewnie w nowej roli. Co gorsza ciągle tylko słyszałam, że czegoś mi nie wolno a położna ze szkoły rodzenia, traktowała ciążę jak stan zagrożenia życia kobiety. Zamiast radości czułam smutek i przytłoczenie.
Potem trafiłam do Kręgu prowadzonego przez SUPER-DOULĘ-KAROLINĘ Najmłodsza uczestniczka lat 20, najstarsza prawie 40. Spory rozstrzał. Jedyne co nas łączyło to rosnące z tygodnia na tydzień brzuchy.
Krąg Kobiet w Ciąży niewiele ma wspólnego z tradycyjną szkołą rodzenia jakiej się spodziewałam. To spotkania, które przede wszystkim uczyły nas wiary we własne siły, intuicję, potęgę natury.”
Joanna: „Spotkania w kręgu kobiet były dla mnie celebrowaniem mojej ciąży.”
V.I.: Co Ci daje doulowanie?
K.A.: Nieustanne przypomnienie, jak ważne, mocne i cenne jest życie. W kobietach i dzieciach jest wielka moc! Cudownie jest ją oglądać. Ten moment czystej miłości, gdy mama pierwszy raz widzi swoje dziecko. Zawsze się tym wzruszam. I już znana jestem z tego, że pierwsza wtedy płaczę.