Czysta obecność – tylko ją byłam w stanie dostrzec w jego oczach. Był ze mną bardziej niż ja najczęściej potrafię być ze sobą, i sprawił, że w tamtej chwili, w tamtym pokoju i w sobie samej ja również zaistniałam, byłam, czułam bardziej niż przez ostatnie kilka tygodni razem wzięte.
Miałam wrażenie, że z każdą upływającą minutą moje ciało przebudzało się z jakiegoś przedziwnego snu, a każda jego komórka wołała o więcej tego, co postanowił mi ofiarować, a czego ono tak mocno i coraz świadomiej pragnęło. Przychodząc do niego, nie szukałam zmiany, wyrwania się z rutyny, nie czułam, by brakowało mi dopełnienia. A jednak w jego ramionach rozszerzałam się poza to, co znałam i wiedziałam, a on, z delikatną stanowczością, krok po kroku, zajmował nowo powstałe tereny.
Dotykał mnie powoli, choć to nie w tempie, lecz w jakości dotyku kryła się tajemnica niesionej wraz z nim ekstazy. Czytał w moim sercu i ciele, jakby znał mnie od wieków, a ja otwierałam się na niego i dla niego (a może na siebie i dla siebie) w sposób, na jaki pozwoliłam sobie zaledwie kilka razy w życiu. Mężczyzna w swej męskości i kobieta w swej kobiecości. Penetrująca Uważność i poddająca się nieukierunkowanej ekspansji rozkosz Miłości. Zapierający dech w piersiach obraz malowany wyostrzonymi kolorami naszych zmysłów. Zaplanowany i niespodziewany jednocześnie, nieprzewidywalny mocą końcowego rezultatu. Bo sztuka jest niebezpieczna. Potrafi zaskoczyć i odmienić, znienacka powalić i w tym samym stylu uskrzydlić. Potrafi też wskazać drogę, jak wyjść poza własne ramy. Ona sama jest drogą. Drogą, która prowadzi od jednego dzieła do kolejnego, od upadku do chwały i od chwały do upadku, by ostatecznie pokazać, że między tymi dwoma nie ma przecież żadnej różnicy.
Koniec naszego spotkania – niepodobny do końców, jakie do niedawna znałam – nie naznaczył żaden krzyk ani spazmatyczny skurcz mięśni, torujący drogę do kilkusekundowego raju. My przecież i tak już tam byliśmy. Od początku. W każdej minucie miłosnego tańca. Obdarowując siebie pieszczotami i spojrzeniami, w których kryła się wdzięczność za czas, który został nam dany, i pocałunkami zaklętymi rzeźbioną brakiem oczekiwań nadzieją, że to krótkie spotkanie nie stanie się jednak celem naszej podróży.
Nim podniosłam się z łóżka, raz jeszcze zamknęłam oczy, zatracając się w błogości, jaka płynęła w moim nagim ciele. W pamięci przywołałam fakturę lekko włochatych truskawek, które przy każdym kęsie przyjemnie drażniły język i podniebienie, głęboki fiolet fiołków w porcelanowej miseczce, smak ziołowej herbaty i zapach słodkiego syropu domowej roboty. To nimi rozbudził moje zmysły, ożywiając w ciele wspomnienie rytuału tantrycznej pudży, w którym kiedyś wzięłam udział, a w którym mężczyzna wcielający się w rolę Śiwy czcił, obłaskawiał i uwodził swoją Boginię pieszczącymi ciało i umysł podarunkami. Raz jeszcze przypomniałam sobie ciepło czerwcowego słońca na twarzy, gdy do niego szłam, barwę jego, zapraszającego mnie do siebie, głosu, kiedy oboje wiedzieliśmy, że dzieje się coś nieuniknionego, ten pierwszy dotyk na przełamanie trzymanych w ryzach granic i podniecający chłód sypialni, witającej zaciemnionymi oknami i białą pościelą.
Sztuka to życie – pomyślałam zbierając z podłogi porozrzucane części swojej bielizny – warto więc zadbać, by życie pozostało Sztuką.