Cudowny seks może być jak słodka, maczana w alkoholu wisienka na szczycie tortu. Po długim dniu, po meczącym tygodniu, po godzinach śmiechów i oglądania filmów to radość i dopełnienie. Jak sprawić by seks był częścią mnie, naturalną pieszczotą w zgodzie ze mną? To mój przewodnik.
Przebyłam długą drogę do tego miejsca, w którym jestem. Punktu, w którym bawię się seksem, sobą, partnerem, naszymi fantazjami. Kiedyś seks kojarzył mi się z poczuciem winy, zobowiązaniem, czymś robionym po kryjomu, w tajemnicy, ryzykownym, bo grożącym ciążą. To była kwestia wychowania i środowiska. Z każdym kolejnym doświadczeniem, zmianą otoczenia, wiedzą z książek i filmów zmieniałam swoje podejście do seksualności, swojego ciała, bliskości.
Po pierwsze chillout
Pierwsza „tajemną wiedzą” jaką posiadłam było to, żeby nie traktować seksu śmiertelnie poważnie. Jesteśmy nauczone, że książę przyjdzie po księżniczkę, będzie ją zdobywał, a ona w darze miłości da mu dotknąć swojego cycka. Nic bardziej mylącego!
Jak zrobimy laskę, to nie będziemy „obciągarami”! Jak pójdziemy do łóżka na pierwszej randce, to nie jesteśmy łatwe! Jeśli prześpimy się z facetem, a on już nie zadzwoni, to na pewno nie dlatego że „mu dałyśmy”. Nie mogę słuchać tych bzdur. Nie mogę patrzeć na dziewczyny, które latami nie uprawiają seksu, bo czekają na księcia z bajki, który będzie godny wielkiego daru ich ciała. Życie jest tylko jedno, a seks jest jego wspaniałą ozdobą. Nie jestem wyzwolona, tylko praktyczna. Czemu marnować ten czas i przyjemność, która daje ludziom satysfakcję od początku istnienia?
Nawołując do chilloutu, nie mam na myśli lekkiego i niezobowiązującego seksu. Jeśli ktoś lubi – OK. Mówiąc chillout, dystans – mam wizję dobrej zabawy, eksperymentowania, próbowania nowych rzeczy. Jak nie wyjdzie – to nic. Jeśli pozycja nie daje takiej satysfakcji, zmieńmy ją. Jeśli strój pani mikołajowej, który miał być sexy, sprawia, że czujemy się głupio a nie zmysłowo, zdejmijmy go. Jeśli jemu nie stanie, nie ma tragedii –zdarza się najlepszym i nie oznacza to, że coś źle zrobiłyśmy. Jeśli na jeźdźca widać naszą fałdę tłuszczu na brzuchu – trudno, takie jesteśmy. Zresztą on nie jest ślepy i domyślał się jej istnienia już wcześniej, co nie przeszkodziło mu fantazjować o naszej nagości.
Często taki chillout wypracowuje się miesiącami, latami ze stałym partnerem. Znam jednak dziewczyny, które z powyższych powodów nie dopuszczą do inicjacji i nigdy nie będą miały szansy zobaczyć jak seksowanie wyglądają w oczach partnera z fałdą lub bez niej. Nie odbierajmy sobie tej przemiłej perspektywy.
Naprawdę jaka jesteś, nie wie nikt
Nigdy nie dowiedziałam się tyle o sobie, jak podczas seksu i zabaw łóżkowych. Tutaj nieśmiałe myszki mają szanse zmienić się w pantery, a życiowe lwice w posłuszne pokojówki. Udany seks to maskarada. I od razu zastrzegam: nie chodzi o to by być nienaturalnym. Chodzi o to żeby się bawić, zmieniać, być kameleonem, być taką jaką chcesz być w danej chwili w zależności od kaprysu. Mogę być dla partnera sekretarką w koszuli, spódnicy, pończochach w okularach, na które on dojdzie. Mogę być niegrzeczną uczennicą albo akurat dziś księżniczką, która leży i pachnie i trzeba mnie obsłużyć w całości. A wiecie co jest najlepsze? Kiedy ja się bawię, jestem naturalna w tej zabawie, nie robię nic na siłę, on – jest podniecony do czerwoności. Bo w seksie, oprócz satysfakcji i orgazmów, cudowne jest to, kiedy osoba, na której nam zależy, pragnie nas i widać to w jej oczach. Uwielbiam ten błysk, który widzę gdy ktoś mnie pożąda i już nie może wytrzymać. Nie mam machiavellicznych skłonności, ale to chwilowe poczucie władzy i kontroli jest mega rajcujące. To ja uczyniłam to, że on właśnie dyszy, przymyka oczy, jęknie, dochodzi, jest śpiący i bezbronny… Taki seks zaspokaja nasze małe próżności i nie ma w tym nic złego. Jesteśmy boginiami seksu, dajemy rozkosz i nieważne czy ważymy 50 kg czy 73 przy wzroście 162 cm.
Biorę cię jakim jesteś
Tajemnica, którą posiadłam ostatnio może trochę zahacza o smutek, bo takie coś się zdarza nie zawsze i czasem odchodzi, czasem się kończy. Mam na myśli prawdziwą bliskość z drugim człowiekiem, partnerem seksualnym. Niektórzy to nazywają miłością. Nie wiem, nie jestem ekspertem od serca, bardziej od cipki. Nie wiem, czy tę bliskość powoduje miłość, czy może ona prowadzi do uczucia. Szczęściarą jest każda, która tego doświadczyła. Dwoje ludzi, którzy się dotykają w wyjątkowy sposób, bawią się swoim ciałem, mówią sobie o fantazjach, mają wolę, by je spełniać. Co istotne, nie zmuszają się do niczego, ani nawzajem ani wewnętrznie. Razem poszukują, bo kompatybilność nie oznacza sukcesu w każdym pomyśle, rozmawiają, o tym co jest nie tak, co można ulepszyć.
Prawdziwa bliskość to dla mnie także pełna akceptacja drugiej osoby. Jego duże uszy mam ochotę lizać, drobne włoski na plecach są dla mnie źródłem słodkich drwin. Tego samego oczekuję w zamian. Nie jesteśmy perfekcyjne, zdarzają się niedogolone nogi, pryszcz. I co z tego? NIC!
Obrazem pełnej akceptacji jest dla mnie seks oralny, który nadal o dziwo wzbudza skrajne emocje. To wielka przyjemność pieścić językiem jego najintymniejszą część. Chodź artystką nigdy nie byłam i nie będę, wtedy czuje się jakbym lepiła w glinie, rzeźbiła Michała Anioła… od dołu. Połykam z przyjemnością (o ile dieta sprzyja smakowi) – przecież to on, jego kwintesencja, sok z gumi jagód. 🙂
Bliskość to też czas „po”, gdy razem się śmiejemy, zasypiamy.
Wszystkim, sobie nadal także, życzę chilloutu, karnawału w łóżku i bliskości.
Tekst ukazał się w ramach świątecznego konkursu.