Poniżej znajdziesz fragmenty – wg mnie – przełomowego i niezwykle ważnego wywiadu z Natalią Przybysz, który ukazał się w Wysokich Obcasach
W Czarny Poniedziałek kobiety i dziewczyny spontanicznie chwytały za megafon, by podzielić się z tłumem historiami – swoimi, swoich przyjaciółek, ciotek, mam. Jaką historię ty opowiadasz w „Przez sen”?
To historia o aborcji. I o uczuciach. O wpadce. Trafiła się ludziom dorosłym, rodzicom dwójki dzieci, którzy już mają jakąś wizję swojego życia. Ich historia po tych wielu latach razem zaczyna się jakoś kleić, zgadzać, jest im dobrze. Nie zawsze jest kolorowo, bo każda rodzina ma swoje trudne momenty, ale ogólnie jest im dobrze. Nie chcą teraz niczego zmieniać, zaczynać od początku.
Śpiewasz: Znaleźli lek, który nazywa się „nie”.
Podejmują decyzję, że nie wchodzą w tę nową historię. Nie chcą bezwładnie unosić się w życiu tylko na tym, co przynosi los. Zależy im też na jakości tego życia, które już mają. Nie chcą wracać do pieluch. Nie chcą szukać większego mieszkania teraz. 60 metrów kwadratowych ze wszystkimi książkami i zabawkami dzieci jest trochę ciasne, ale jest OK.
Ciąża i każde następne dziecko uczą po raz kolejny, czym jest rodzicielstwo i że tym bardziej człowiek powinien świadomie podejmować tę decyzję. Rozpoczyna się próba zawalczenia o życie tych czterech osób.
Wchodzą więc na tę drogę i od razu zaczynają się różne wertepy związane z podziemiem aborcyjnym – dewastujące psychicznie i fizycznie. Na początku są tabletki.
Jakie?
Tabletki na wrzody, cytotec, bardzo silne. Ona trafia do lekarza. Lekarz mówi: „Nic nie mogę zrobić, ale jeśli uda się pani kupić takie tabletki, to wtedy możemy porozmawiać”. I okazuje się, że wystarczy pójść do internisty i powiedzieć, że lekarz wyjechał, a ma się wrzody i potrzebuje się tych tabletek, więc dostaje się je na luzie. Pojawia się poczucie wstępnego zwycięstwa. Ona zjada te tabletki przez dwa tygodnie, coraz więcej, zgodnie z zaleceniem lekarza, który powtarza tylko: „Jeszcze, jeszcze, jeść, jeść”. Zazwyczaj te tabletki działają szybko, ale w przypadku tej dziewczyny nie – jest jak sejf, jak forteca. Jest wykończona, dostaje dreszczy, gorączki, boi się, bo ma poczucie nieodwracalności procesu, który już się zaczął, ale trwa zdecydowanie za długo. W końcu zjada ostatnią, 42. tabletkę. Myślała, że ma taki wrażliwy organizm, bo dostaje migreny po kawie. Tymczasem nic się nie dzieje poza tym, że czuje się fatalnie pod każdym względem – telepie nią gorączka, jest jak naćpana. Wraca do swojego lekarza i on mówi, że nic nie poradzi i że może trzeba gdzieś wyjechać.
Jedzie na Słowację.
Trafia do kliniki na granicy z Polską, dokąd jedzie busem z Krakowa. Płaci tysiąc złotych. Zbiórka jest o pierwszej w nocy, są inne pasażerki, niektóre same, niektóre z partnerami, i bardzo miła pani, która się nimi zaopiekuje. Wiezie je do kliniki i opowiada różne historie.
Jakie?
O rodzicach, którzy są wierzący, ale wiozą tam swoje córki. O kobiecie, która miała 60 lat i myślała, że ma menopauzę. O innych, które jadą za późno – ale jadą zdesperowane. A wiesz, skąd to radosne „hej, hej!” w piosence? To taki słowacki akcent. Bo tam się tak mówi na OK. Włóż kapcie, hej? Umyj się i włóż piżamkę, hej? Człowiek chwyta się tego „hej”, tej życzliwości pań, które ci pomogą, rozumieją cię i ci współczują.
Jak to wygląda dalej?
Przyjeżdża się rano. Należy napisać, że podczas ciąży miałaś krwawienie i zgadzasz się na oczyszczenie wnętrza twojej macicy. Dajesz badanie z grupą krwi.
Co ta dziewczyna myśli, czuje?
Ta dziewczyna? Że jest w dobrych rękach. Jest czysto, miło, ciepło. Opieka jest profesjonalna. To dobrze zorganizowana sytuacja, która daje poczucie bezpieczeństwa. Kładzie się do łóżka. Przychodzi anestezjolog, ona podaje rękę, zasypia. Po pięciu minutach budzi się na sali, pod kołdrą, jej chłopak jest koło niej. Wszystko trwało pięć minut. Pięć minut.
I nagle przychodzi taki wielki oddech. Największy wydech świata.
Czuje ulgę?
No, ta dziewczyna… To znaczy ja. Czuję wielką ulgę. Nagle cieszysz się wszystkim w swoim życiu, tym, co masz. Robisz postanowienia, jakby był Nowy Rok – że teraz zrobisz to i tamto. To najbardziej uskrzydlające przebudzenie. Pięć minut – i masz z powrotem swoje życie.
Kiedy miałaś zabieg?
Przed świętami Bożego Narodzenia. W grudniu. Prawie rok temu. Ja naprawdę nie chciałam tego dziecka. Nie widziałam się znów w pieleszach domowych, w pieluchach. Mój narzeczony jest wspaniałym ojcem i cudownie zajmuje się naszymi dziećmi, ale nie chciałam mu już tego dokładać. Ja bardzo często wyjeżdżam, taką mam pracę, koncertuję, często nie ma mnie w domu. Z dwójką dzieci nie jest łatwo, ale jest cudownie i chciałam, żeby tak pozostało. Te dzieci, które mam, też potrzebują uwagi, czegoś więcej niż tylko jedzenia i bycia transportowanym z miejsca na miejsce.
Nie musisz się tłumaczyć.
No właśnie, całe to tłumaczenie jest słabe. Po co? Po co przyprowadzać na ten świat niechciane dzieci?
Nie chcę się z tego tłumaczyć, ale chcę o tym opowiedzieć, bo nikt o tym nie mówi. I ta samotność jest straszna. Czułam się, jakbym była jedyną kobietą w Polsce, która kiedykolwiek to zrobiła – ja i te trzy dziewczyny, które siedziały ze mną w busie jadącym na Słowację.
Piszesz: „W Rok Miłosierdzia święta w więzieniu spędzam”.
Wtedy, kiedy pisałam ten refren, pojawiła się pierwsza propozycja tego, by penalizować kobiety za aborcję.
Po wszystkim bardzo dużo chorowałam, ciągnęły się za mną infekcje, te 42 tabletki strasznie skotłowały cały mój organizm, miałam anemię, przyplątało mi się zapalenie oskrzeli, które trwało trzy miesiące. Chodziłam, kasłałam i umierałam z przemęczenia. W pewnym momencie trafiłam do starszego lekarza, któremu powiedziałam, jak to się stało, że doprowadziłam się do takiego stanu. Powiedział: „Teraz jest Rok Miłosierdzia, proszę iść do kościoła, wyspowiadać się i to przejdzie”. Nawet sobie pomyślałam: kurczę, zrobię taki eksperyment. Ale bliscy mnie powstrzymali, powiedzieli, żebym tego nie robiła, że przeżyję traumę przy konfesjonale.
Czyli zamiast konfesjonału – scena.
Już podczas pisania piosenek na płytę „Prąd” otworzył mi się jakiś czakram uzdrowicielski i widzę, że działa to nie tylko na moje problemy. Ta piosenka bardzo mi pomaga. Pierwszy raz śpiewałam ją w Opolu, dwa tygodnie temu, na festiwalu filmowym w Centrum Piosenki Opolskiej, i przypomniałam sobie, że w tym samym miejscu rok temu śpiewałam po zażyciu tych tabletek, nie mając pojęcia, co ze mną będzie. Brałam je pod język, drętwiała mi cała buzia i śpiewałam koncert naćpana, nie wiedząc, jak zadziałają, kiedy będę na scenie.
I teraz znów stałam na tej samej scenie i mną telepało z emocji, bo czułam, że coś ze mnie wychodzi. I że zaraz się poryczę.
Skąd te łzy?
No stąd, że tylko ja o tym mówię. Żyjemy w rzeczywistości, w której wszyscy udają, że to się nie dzieje. Każda kobieta jest z tym sama. To złe uczucie. Więc ja chcę to teraz powiedzieć na głos. Oczywiście boję się trochę, bo jedyną osobą, którą kojarzę z tego, że powiedziała o aborcji, jest Maria Czubaszek, już bezpieczna w niebie. A ja jeszcze muszę pożyć trochę i chciałabym żyć w tym kraju, który kocham, którego język uwielbiam.
Boję się, że już na zawsze będę rozszyfrowana z tą moją piosenką i wyjdę z tej tzw. strefy komfortu, w której jestem sobie taka apolityczna i po prostu śpiewam sobie, a piosenkę mą niesie wiatr. Ale ostatnio widziałam dokument „What Happened Miss Simone” o królowej wokalistek Ninie Simone, która była bardzo zaangażowana politycznie i społecznie, i widziałam, jak potężnym narzędziem może być muzyka.
Następuje taki moment we mnie, że czuję się jak dorosły człowiek i nie chcę już śpiewać o wysyłaniu pozytywnej energii, ciepła i klaskaniu na dwa. Że słowa „siła sióstr” nabierają nowego znaczenia
Do tej pory lubiłam śpiewać wieloznacznie, ale rząd tego kraju doprowadził mnie do mocnego wkurwu i czuję, że powinnam zaśpiewać dosłownie. To jest moment z mojej piosenki „Miód”, że wolę mówić prawdę lub nic.
Na marginesie, piosenka „Nazywam się niebo” też ma swoją oryginalną interpretację, moją, o której nie mówię za wiele, ale pisałam ją jako piosenkę o kobiecie, która jest stworzona do tego, by mieć przyjemność podczas seksu, bo może mieć dużo orgazmów, a mężczyzna zasypia, cześć, pa!
No właśnie, ten seks, ta przyjemność. Cała historia zaczyna się od tego, że niestety, jest obarczony niebezpieczeństwem zajścia w ciążę.
Tak. I skoro jest dla nas niebezpieczny, bo antykoncepcja może nie zadziałać i skończymy w więzieniu, to może jeszcze w ramach protestu powinnyśmy zrobić taki strajk jak kobiety w Liberii w 2003 roku, które odmówiły seksu mężczyznom, by zakończyć wojnę domową.
Co chciałabyś dać kobietom tą piosenką?
Chciałabym, żeby kobiety przemówiły swoim głosem. Żeby zaczęły mówić o tym doświadczeniu. Tak jak w latach 60. przemówiły Amerykanki. A potem w latach 70. Francuzki. To doświadczenie istnieje, jest częścią kobiecego życia. To indywidualna sprawa i każda kobieta powinna móc zadecydować o tym sama – czy chce urodzić, czy nie. A to, jak do tego potem podchodzimy, czy to był problem, czy nie, to też nasza sprawa – jakie ceremonie będziemy chciały odprawiać, by sobie z tym poradzić. To nie sprawa mężczyzn w rządzie i w Kościele.
Dlaczego nie może być normalnie, bezpiecznie, jak na Słowacji. A nie tak, że trujesz się w podziemiu. Ja, która przecież mam pieniądze, dostęp do informacji, padłam ofiarą tego systemu i dałam się zmasakrować psychicznie i fizycznie.
A kobieta, która nie ma pieniędzy? Jak ona ma sobie z tym poradzić?
Gdy urodziłam drugie dziecko, leżałam w sali z trzema kobietami. Jedna z nich urodziła piąte dziecko. Karmiła je cały dzień i ciągle dzwonił do niej telefon. Jej mąż nie przyszedł do szpitala, bo zajmował się czwórką dzieci w domu, a ona cały czas odbierała telefony od niego i odpowiadała na pytania, gdzie co jest w domu – gdzie są skarpetki, gdzie jest mleko. W końcu nie wytrzymała i mówi: „Słuchaj, właśnie urodziłam, czy ja mogę mieć pięć minut wolnego?”.
[…]
Ludzie powiedzą, że trzeba było uważać.
Wpadki się zdarzają. Kalendarzyki małżeńskie można źle skalkulować. Źle ocenić śluz. Antykoncepcja zawodzi. Prezerwatywy pękają. A ludzie się kochają. I myślę, że to dobrze, że po dziesięciu latach nadal zdarza się, że ciało mówi do drugiego ciała: hej, kochajmy się przez sen. To szalone i nieracjonalne, ale przecież jest wyrazem bliskości. Czyli to raczej piękne, że jest jakiś ogień. Przecież nie powinniśmy z tego rezygnować.
[…]
autor: Katarzyna Wężyk