Umorusana Ewa
Chodziła od lustra w łazience do lustra w przedpokoju, poprawiała się przy każdej okazji. Godzinę temu skończyła z nim rozmawiać, w ostatnim wpisie na facebooku powtórzyła zaproszenie i podała adres, teraz mogła tylko czekać.
Miał być w godzinę i miał być punktualnie. Umówili się, że nie będzie gadania, nie będzie otoczki tych wszystkich emocji, że zostawią to na inne okazje albo dla kogoś innego. Co za pieprzenie pomyślała. Który to już raz kiedy ma do siebie pretensje o to, co wypisuje komuś jak go nie widzi, nie czuje. Jak nie ma go na wyciągnięcie ręki.
Dzwonek, pukanie. Otwiera drzwi. Wszedł trochę jak do siebie, bez właściwego dla ludzi, którzy się za dobrze nie znają oglądania ścian, pokoi, tych wszystkich rzeczy, na które wydajemy pieniądze, żeby lepiej się wśród nich czuć, by być dzięki nim lepiej widzianym.
Poczuła jego zapach dopiero jak zbliżył się do niej, zbliżył i od razu pocałował. Z zaskoczenia nie odwzajemniła od razu pocałunku, ale jej ciało zaczęło działać instynktownie. Wpiła się w niego. Poczuła jego gorąco na policzkach, był rozpalony. Metodycznie zaczął zdzierać z niej i tak skromne ubranie, pozwalał się rozbierać. Stali zwarci w pocałunku, gorączkowo zszarpując z siebie ubrania. Gdy już byli całkiem nadzy poczuła, że podnosi ją i niesie w kierunku salonu, od razu pomyślała o niewygodnej kanapie i sugestią ciała skierowała go ku sypialni.
Rzucili się w pościel łóżka, była na początku nieprzyjemnie zimna, ale zwalczyli to uczucie dynamiką ruchów. Przepoczwarzali się w jeden organizm, wijąc się w spazmach pieszczot, gorączkowo zabiegając o kontakt z każdym centymetrem ciała, o pieszczotę każdego zaułka, wrażliwego wzgórka czy eksponowanej powierzchni. Ich ciała perliły się kropelkami potu, śliny, soków.
W pewnym momencie klęknęła przed nim, jakby wyczekująco. On wsunął się swoją głową między jej nogi tak, że mogła usiąść na nim dociskając cipkę do jego ust. Wiedziała, że tego chce, pisał jej o tym, pisał o zespoleniu, na które miał tak wielką ochotę, o przyjemności tej pieszczoty. Gdy tylko poczuła rytm jego języka w sobie, zaczęła opadać w kierunku jego penisa. Ten od dawna był wypięty, gotowy do penetracji. Chciała go jednak mieć w ustach, chciała ssać. Skupiła się na pierwszym kontakcie z nim, kiedy jej wargi zamykały się na główce, na chwilę zapomniała o swojej przyjemności, robiła, co mogła, by opanować miotające nią spazmy.
Złapała go u nasady członka i przez lekko zwężone wargi zaczęła wprowadzać w siebie. Jednocześnie czuła jak on odtwarza jej ruchy, wsuwając swój język głęboko w cipkę. Poczuła chwyt na biodrach i mocne miarowe ruchy języka wewnątrz siebie. Od tego momentu ssała bez opamiętania, była ssana, czuła, że falują według rytmu maszyny, którą się stali, że niesie ich wspólna energia, że tylko jedna droga prowadzi na szczyt.
Ale zaraz, chwila, nie tak szybko; powoooli!
Bezczelnie podniosła się z jego ust, jednocześnie nie przerywając połykania go. Chciała, by patrzył. By patrzył na jej małe królestwo różowości, pobudzone do granic możliwości, mokro-lśniące i pachnące.
Nie wiedząc, o co chodzi, próbował łapczywie wbić się w nią ponownie ustami, a ona ze złości lekko ugryzła go w trzon.
– Sss, już dobrze dobrze; wysyczał i położył się zaplatając ręce za głową.
Wiedziała, że patrzył. Wiedziała, że chłonie ten widok swoimi rozszerzonymi źrenicami. Wiedziała, że dokładnie chce zobaczyć, jej WSZYSTKO. I zapamiętać, w jakim kolorze są jej aksamitne skrzydełka, że guzik jest tak uroczo rozpulchniony i sterczy ochoczo, błyszcząc swoją ciemniejszą różowością. Mógłby przysiąc, że patrząc na niego widzi jak pulsuje. Bo to, że gdy pieścił go językiem wyczuwalny był rytm jej serca, doskonale pamiętał. Rytm JEJ serca.
Więc patrzył i głęboko oddychał, bo mimo że wszystko mu zasłaniała, czuł, że nim się bawi. W jednej chwili połyka, wręcz wpycha w czeluście zachłannego gardła, a w drugiej pieści sobie główką usta. Te same usta, o których tak często myślał, które tak często chciał chociażby dotknąć, zasmakować. Teraz one szaleńczo tańczyły na nim, tak czule i pieszczotliwie zajmowały się jego jądrami. Tak, były wszędzie i w każdym starała się by dokładnie poczuł, że tam właśnie zawitały.
– Jezus maria… – wymruczał cichutko.
I to ssanie. Wysysała z niego wszystko. Niepokoje i obawy, a przede wszystkim zdrowy rozsądek. Wysysała z niego pamięć o tym, co czeka za jej drzwiami, tę świadomość, że jest tu z nią tylko przez chwil kilka, bo tam czyha na niego rzeczywistość. Nie jej, nie ich, po prostu jego.
Tyle razy podczas wspólnej korespondencji pisał, że wreszcie może być sobą, że nie musi się powstrzymywać i hamować. Więc ssała go, bez hamulców i zachłannie. Przecież nie wiedziała, kiedy go znów zobaczy, nie wiedziała czy w ogóle ich spotkanie kiedykolwiek się powtórzy. Więc ssała, by zapamiętać, ssała, by pamiętał.
On patrzył z tych samych powodów.
Ale ileż można, no ile? Patrzeć i wdychać, widzieć pieniący się momentami jej sok i te śliskie palce, które pojawiały się znienacka i rozchylały płatki, by pokazać mu więcej, a z drugiej strony, by rozdrażnić, a co. One mogły, on miał wtedy zakazane.
Ktoś jęczał, ale obydwoje nie mieli pojęcia, które z nich. Czy to ważne? Nieważne.
Ważne jest, że trysnął prosto w jej zaślinione gardłowe wnętrze. Zamruczała zaskoczona i rozsmakowała się. Postarała się nawet, by usłyszał jakie to wszystko jest dla niej pyszne. Mlasnęła porozumiewawczo i delikatnie zadbała o to, by nawet kropelka spermy nie umknęła. Przez chwil kilka znęcała się nawet nad główką, zaglądała językiem w tę dziurkę, z której wypłynęło przed chwilą to wszystko.
On, mimo różowego widoku przed sobą, zaczął zaglądać, by zobaczyć cóż ta dziewczyna wyrabia i z miłego zaskoczenia aż otworzył usta i nie był w stanie przestać się dziwić, że tak czule zajmuje się nim już po.
Nagle zorientował się, że zbliża się cipką do jego twarzy. Bez pytania, bez słowa, po prostu postanowiła rozgościć się na jego licu. Usiadła centralnie na ustach, usiadła bezczelnie. Taka mokra, taka rozochocona. Zaczęła poruszać biodrami i ślizgać się, nie wczuwając się specjalnie w to, po czym się ślizga. Czuła usta, czuła język, ale i nos, a nawet zawitała na czole. Jego twarz należała teraz do niej, i do tej małej, do tej różowej. Jeździła, nadziewała się przy okazji na co tylko mogła.
Egoistycznie robiła sobie nim dobrze. Umościła się na nim jak kokoszka, nikt i nic nie byłoby w stanie jej z niego zabrać.
Podnosiła ręce do góry i bawiła się włosami. Siedząc na jego twarzy, dopieszczała się nawet jego dłońmi, obejmując nimi swoje piersi. W amoku zapomniała o jakiejkolwiek przyzwoitości i obróciła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Oczy ciemne i wpatrzone, zaskoczone tym wszystkim i tak pięknie zadowolone. Obróciła się, by wzrokiem i małym gestem pokazać mu, że ma ją lizać wszędzie. Że chce go wszędzie.
I zabrał język, powoli zaczął przesuwać się wyżej i patrząc jej prosto w oczy, zatrzymał się przy tym ciaśniejszym wejściu, przy tym niegrzecznym wejściu. 'Tutaj chcesz, prawda?’ – zdały się mówić jego oczy.
Jęknęła, bo nie miała wcześniej pojęcia, czy się zgodzi, czy ją taką zechce.
Gdy poczuła, że ją liże; odpłynęła. Głębokie oddechy i różne inne jej dźwięki zagłuszyły cały świat, już nawet nie potrafiła mieć otwartych oczu.
Niekontrolowany szał, szybko wyjęczała w głos „już zaraz” i rozpłynęła się w tym wszystkim, co przyszło po chwili. Opadła wreszcie rękoma na jego brzuchu, mgła zamazująca wszystko pozwoliła jej jednak dostrzec, że on znowu jest gotowy.
Pręży się.