Ten wibrator, a raczej masażer łechtaczkowy, zawsze w mojej opinii wyglądał bardziej jak spinka do włosów niż wibrator. Ale zapewniam, że większość z nas chciałaby by mieć taką „spinkę”.
Lelowe Lily to maleństwo, które mieści się w dłoni, ale potrafi naprawdę wiele. Sama jestem zaskoczona. Moc tego wibratora potwierdza zasadę, że nie rozmiar się liczy, ale technika i pomysłowość. Sama miałam pomysł na 7 pierwszych orgazmów. Potem straciłam rachubę i pozwoliłam kolejnym, i kolejnym zabierać się do krainy rozkoszy, będąc szczęśliwa oraz mokra – jak te szczurki, które służyły naukowcom do eksperymentów i padały z wyczerpania.
Na złość Freudowi!
Mimo że badania nad kobiecą seksualnością obaliły mit o tym, że kobieta może mieć orgazm „dojrzały” oraz „niedojrzały”, opinia publiczna wciąż jeszcze się nim posiłkuje, wszelkie orgazmy łechtaczkowe uważając za coś nieco gorszego od gloryfikowanego „orgazmu pochwowego”. Zabawny jest fakt, że tylko kobiety posiadają organ – łechtaczkę – nie mający absolutnie żadnej innej funkcji w ciele, jak tylko dawanie rozkoszy (penis oraz pochwa mają kilka innych jeszcze zadań). Myślę więc, że warto ją wykorzystać zgodnie z jej przeznaczeniem. Zakładam, że Bóg nie dałby nam łechtaczki, gdyby nie chciał naszych wielokrotnych orgazmów. Ten zaś maleńki gadżecik został zaprojektowany chyba przez kogoś, kto miał ochotę zrobić Freudowi na złość. Panie i dziewczęta – jeśli macie ochotę na orgazm bez penetracji, za to taki, który rozkołysze wszystkie Wasze komórki zdolne do przeżycia orgazmu, polecam Lily jako mini-orgazmotron.
Lily idealnie przylega do wszystkich anatomicznych płaszczyzn – od wzgórka łonowego aż po wejście do pochwy (oczywiście, ze względu na naturalne różnice, niektóre z nas będą musiały przykładać Lily do swego łona niżej lub wyżej). Lily dopieści Wasze pachwiny, wargi zewnętrzne, wewnętrzne, trzon łechtaczki, żołądź łechtaczki – i wszelkie odkryte i obnażone części seksualne – a także, leciutko zanurzony tuż u wejścia do waginy, rozkołysze strefę G. Na dodatek wibracje na najmocniejszych obrotach są tak intensywne, że również te części łechtaczki, które są zakorzenione głęboko w naszych ciałach, również dostaną swoją dozę „rozkosznych wstrząsów”.
Polecam Lily wszystkim Wam, które nie mają za dużo miejsca w domu lub w torebce a także tym, które nie przepadają za penetracją i za nią nie tęsknią. Lily nie da Wam poczucia wypełnienia, jak niektóre wibratory lub dilda, np. Calla Fun Factory czy D1 Laid. Nie, to zupełnie nie ta bajka. Lily należy raczej do tej drużyny, co wibrujące jajeczka oraz łechtaczkowa Mia. Lily ma silniczek o mocy odrzutowca i takież same wibracje – bardzo, bardzo mocne i przenikające w głąb. Za jej pomocą można wymasować sobie całe ciało: stopy, kręgosłup, kark – i taki masaż też jest bardzo przyjemny! Ale nie wypełni Waszej waginy aż po brzegi. Za to całkiem dobrze skomponuje się z dildem.
(Nie)Małe przyjemności…
Myślę, że Lily może być takim „wibratorem na dobry początek”. Dla wszystkich nieśmiałych, niezdecydowanych, lekko onieśmielonych rynkiem gadżetów. Ale musicie zdecydować, że kupujecie nie klasyczny wibrator, ale masażer łechtaczki, masażer wulwy. Kiedy już to ustalimy, okaże się, że przyjemności z używania tego maleństwa są całkiem duże…
Wymiar Lily nie jest powalający, ot, jest nieco większa od pudełka zapałek. Ma lekkie wygięcie. Ma tylko dwa przyciski – start i stop. Za ich pomocą można regulować moc wibracji oraz również przechodzić pomiędzy 5 trybami wibracji. Do wyboru mamy: wibracje stałe, pulsowanie w 3 częstotliwościach oraz falę. Natomiast pomiędzy trybami można przechodzić tylko na najwyższych obrotach, co jest zdecydowanie ograniczeniem tego wibratora, gdyż nie każda będzie chciała czy też mogła używać najwyższych wibracji. One są naprawdę mocne. Sądzę, że i przez dżinsy można je dobrze czuć (sama dżinsów nie posiadam, więc nie sprawdzę, ale tak mi się wydaje).
„Najlepsze dla mężczyzny”
Lekko zakrzywiony kształt i niewielki rozmiar sprawiają, że chyba żaden mężczyzna nie przestraszy się takiego wibratorka. Więc jeśli od lat kładziesz facetowi do głowy, że nie chcesz konkurencji, ale jedynie odmiany, pokaż mu Lily. Na dodatek, fakt, że służy do stymulacji zewnętrznych partii, upewni go, że Lily „nie robi konkurencji” jego penisowi (wielu mężczyzn obawia się, że klasyczny wibrator może stać się „konkurencją”, co jest równie absurdalne, jak i rozpowszechnione). Na dodatek to zakrzywienie sprawia, że na pomocą Lily można wspaniale wymasować wszystkie męskie czułe punkty, a szczególnie perineum oraz penisa.
Również dla mężczyzny Lily może stanowić świetną pomoc w trakcie pieszczot z kobietą: może być używana do pieszczot piersi, pachwin, stóp, jak i łechtaczki, warg sromowych – czy to w trakcie seksu oralnego, klasycznego stosunku czy jeszcze innych zabaw.
Wykonanie
Lily wykonana jest bardzo starannie z bezpiecznego plastiku, nie ma żadnych wyczuwalnych spojeń, które mogłyby zadrapać, jest gładka, raczej matowa, ale jednocześnie dość śliska, więc nie potrzebujecie hektolitrów nawilżacza, aby ją używać. W dotyku bardziej przypomina zabawkę silikonową niż plastikową, co też jest jej zaletą. Żadne pościelowo-ręcznikowe paprochy się do niej nie czepiają, więc jest wygodna i wdzięczna w użyciu. Nie jest też bardzo głośna, chociaż z drugiej strony nie należy do najcichszych wibratorów świata.
Miłej zabawy!