Jest pewien film, który oglądam każdego roku w okolicach gwiazdki – i tylko wtedy. I nie chodzi bynajmniej o przygody tego, który został sam w domu.
To komedia romantyczna, dla której w ramach prywatnego procesu „ukobiecania się” robię wyjątek (na co dzień preferuję inne gatunki) i zasiadam z mamą przed telewizorem. Taki coroczny rytuał. A skoro przed nami trochę wolnego czasu, chciałabym zaproponować wycieczkę w stronę nieco innego kina „familijnego”.
Alicja w Krainie Czarów to moja ulubiona książka – i mam na myśli nie tyle opowieść, co sam artefakt. Po prostu trafiła do mnie w wyjątkowych okolicznościach jako prezent, dlatego lubię ją mieć przy sobie i w przypływach natchnienia od nowa czytać poszczególne fragmenty. Historyjkę znałam już z czasów dzieciństwa, ale myślę, że wiele z nas ma w głowie takie utwory z tego okresu, które teraz – gdy dorosłyśmy – ujawniają swoje drugie dno. I tak stało się z Alicją w moim przypadku, a muszę wspomnieć, że jestem fanką modnego wciąż nurtu „dorosłego” odczytywania baśni, wywodzącego się z koncepcji Brunona Bettelheima. Przygody Alicji wykreowane przez Lewisa Carrolla z powodzeniem można interpretować jako zapis procesu dojrzewania, „przepoczwarzania się” (np. jak zrobił to w swojej ekranizacji Tim Burton) lub literaturę inicjacyjną.
Ale miało być o kinie „familijnym”. Nikogo chyba już nie dziwi przekładanie co słynniejszych produkcji filmowych czy dzieł literackich na estetykę porno. Tak również stało się z Alicją w Krainie Czarów – i wśród kilku „różowych” wersji jest jedna naprawdę wyjątkowa. Mam na myśli realizację Buda Towsenda z 1976 roku w konwencji… porno-musicalu, czerpiącą również z drugiej części przygód Alicji – tych po drugiej stronie lustra. Kolekcjonerom gatunkowych kuriozów powinna przypaść do gustu.
Alicja – w tej roli Kristine DeBell – jest dorosła i pracuje jako bibliotekarka. Tam odwiedza ją chłopak, William, w rozmowie z którym ujawniają się jej obawy co do przyszłości ich związku. Otóż Alicja wzbrania się przed seksem, twierdząc, że „nie jest tego rodzaju dziewczyną” i chce zachować dziewictwo do dnia ślubu, dla „tego jedynego”. W pierwszym songu ujawnia jednak, że czuje gotowość do przemiany – i tu wkracza do akcji Biały Królik. Przebiega przez bibliotekę, wskakuje w lustro, a bohaterka za nim, prosto do Krainy Czarów. Nie wiem, dlaczego byłam przekonana, że Alicja wpada do magicznego lasu dzięki oglądaniu własnej cipki w lusterku. Może wtedy moja koncepcja odkrywania własnej seksualności przez pryzmat świata fantazji i oswajania stworów, które ją zasiedlają byłaby jeszcze bardziej zasadna? Myślenie życzeniowe i scena do poprawki, panie Towsend! Niemniej jednak motyw odbitego obrazu – w lustrze, tafli wody – przewija się przez film (między innymi nad strumieniem Alicja „odkrywa” swoją waginę). To, co znane ze świata dziecięcych wyobrażeń, paradoksalnie pomaga dziewczynie oswajać się z własną seksualnością. I chyba najważniejsza jest scena, w której Król Kier uświadamia bohaterce, że jej przekonania na temat nieczystości seksu wynikają z tego, co powiedzieli inni, z całej kulturowej papki, a żeby być szczęśliwą i usatysfakcjonowaną tą sferą, powinna zawsze słuchać siebie i nauczyć się rozumieć swoje ciało i jego potrzeby. Baśniowe stworki przy pieszczotliwym suszeniu Alicji pytają o jej odczucia – „czy to, że jesteś dotykana sprawia, że czujesz się źle?”, na co dziewczyna opowiada, że z pewnością nie źle, ale „inaczej”, powoli uczy się nazywać cielesne reakcje. Sporo w tym filmie komediowo-erotycznych smaczków, na przykład czy 9 i 7/8 to na pewno rozmiar nakrycia głowy Szalonego Kapelusznika? Dlaczego Hupty Dumpty ciągle… opada? A „musical” w tytule to nie tylko chwyt marketingowy – są songi i balet też po ekranie w scenach zbiorowych pomyka. Miłośnikom konwencji (i ich rozbrajania) radzę doczekać napisów końcowych…
Jest jeszcze jeden powód, dla którego lubię tę produkcję. Pochodzi z tej ery pornografii (przyznaję, seksistowskiej, ale mainstreamowe porno w tej kwestii niewiele się zmieniło), gdzie główną zaletą był brak tak dalece posuniętego „ustandaryzowania” ciał aktorów – mamy więc naturalne piersi, bujne owłosienie łonowe, niewybielane odbyty i penisy raczej przeciętnych rozmiarów. No a seks jest tu niezłą zabawą i o to chyba chodzi, by w tej materii nie być śmiertelnie poważnym. W końcu nie bez przyczyny seksuolodzy, jak np. Ian Kerner radzą, by partnerowi czy partnerce opowiadać o swoich fantazjach i pragnieniach jako o śnie, a może o „zwariowanym filmie”, który się niedawno widziało?
Alicję w Krainie Czarów można obejrzeć online – dla zainteresowanych oryginalny pełny tytuł: Alice in Wonderland: An X-Rated Musical Comedy. Nie wiem, czy mogę polecić jako urozmaicenie gry wstępnej – momentami da się naprawdę nieźle uśmiać, po prostu – co kto lubi. Jednak myślę, że fajnie będzie obejrzeć ten film we dwoje (lub we dwie) dla odmiany w trakcie świąteczno-sylwestrowego maratonu komedii i obyczajówek o gwiazdce, rodzinnym ciepełku i miłości w Nowym Jorku.
A tu zwiastun: