Wielu z nas brakowało wzoru kobiety, którą byśmy chciały naśladować, szczególnie w dziedzinie seksualności i związków. Gdy brak nam dobrego wzoru z życia, bierzemy wzory z kultury, a kulturowa wizja kobiecości jest uładzona i wygładzona, aby była wygodna dla społeczeństwa.
Kobiecość w kulturze nie stwarza problemów, nie szuka dziury w całym, nie zadaje pytań, nie waha się, nie przeżywa emocji. Ta kobiecość jest po prostu płaska. Wiele jej elementów zostało ośmieszonych. My, nie chcąc być śmiesznymi, zołzami, lub „zbyt emocjonalnymi” także nie dajemy sobie prawa do bycia sobą w pełni.
To, czym jest kobiecość, interesowało mnie od zawsze. Gdy byłam dziewczynką, marzyłam, aby chodzić w butach mamy i malować się jej szminką, dorosła kobieta była moim ideałem piękna i wdzięku. Moja mama była piękna, kobieca i pachnąca, nosiła jedwabną sukienkę i wiklinowy koszyk na zakupy. Gdy sama stałam się kobietą, od wielu składowych kobiecości uciekałam. To, co kiedyś było fascynujące, nagle wydało mi się płytkie i płaskie. Można powiedzieć, że odrzuciłam kobiecość, ale jednocześnie pilnie ją studiowałam.
Studiowałam ją wraz z gronem kobiet nietypowych: transek, transseksualistek, transwestytek. Studiowałam ją z feministkami, koleżankami ze studiów, lesbijkami. Poznałam kobiecość genderową i niegenderową. Kulturową, feministyczną. Biologiczną. Boginiczną. Kobiecość fizyczną, seksualną. Kobiecość, której źródło bije w joni – świętym miejscu kobiety, w macicy – w której się rodzi życie, w biodrach… Och, bałam się i wstydziłam się własnej kobiecości! Zaczytywałam się w gender studies, queer studies, pismach feministycznych, a nawet w Elizie Orzeszkowej! W końcu poszłam swoją drogą. Weszłam w swoją joni, w swoje biodra, w swoją moc.
Dzisiaj widzę, że w kulturze kobiecość definiuje się głównie jako atrakcyjność, delikatność, zmysłowość, miękkość, emocjonalność i ugodowość. Ważne, aby pamiętać, że to tylko kilka elementów składowych kobiecości, że do pełni wiele w tym obrazie brakuje!
Wielu z nas brakowało wzoru kobiety, którą byśmy chciały naśladować, szczególnie w dziedzinie seksualności i związków. Często zaś mamy „wspaniałe” antywzory. Babcię, która była „męczennicą i zakonnicą”. Matkę, która wciąż kłóciła się z ojcem, nie miała czasu dla siebie i nie miała życia seksualnego. Ba, często nie miała nawet miesiączki (bo przyuczona była ją ukrywać przed domownikami przez własną matkę). Ciotkę, o której za plecami mówiono, że jest „puszczalską” i „dajką”.
Gdy brak nam dobrego wzoru z życia, bierzemy wzory z kultury, a kulturowa wizja kobiecości jest uładzona i wygładzona, aby była wygodna dla społeczeństwa. Kobiecość w kulturze nie stwarza problemów, nie szuka dziury w całym, nie zadaje pytań, nie waha się, nie przeżywa emocji. Ta kobiecość jest po prostu płaska. Wiele jej elementów zostało ośmieszonych. My, nie chcąc być śmiesznymi, zołzami, lub „zbyt emocjonalnymi” także nie dajemy sobie prawa do bycia sobą w pełni. Do stwarzania problemów, przezywania emocji i zadawania pytań.
Wiele z nas boi się być sobą, aby nie naruszyć granic tej płaskiej kobiecości. Bo kobiecość to moc, także moc wyrażania siebie, a my się boimy tej mocy, bo ona często jest aspołeczna. To, co jest najlepsze dla mnie, nie zawsze jest najlepsze dla społeczeństwa.
Boję się więc emanować kobiecością i seksualnością, bo powiedziano mi, że kobiecość jest źródłem problemów, a nawet manipulacją. Źródłem zła, które pojawiło się na świecie, dlatego, że Ewa zjadła jabłko. Postawiła pytanie, stworzyła problem. Kara jej za to! Powiedziano mi, że to ja odpowiadam za harmonię w związkach i miłości, że muszę swoją seksualność trzymać na wodzy, bo jeśli ją puszczę, sprowadzę biednych mężczyzn na złą drogę.
Jakie mamy obawy i stereotypy dotyczące kobiecości?
Obawiam się, że moja kobiecość kogoś skrzywdzi.
W związku z tym boję się być „zbyt seksowna, zbyt zmysłowa”, bo jeszcze ktoś się przypadkiem we mnie zakocha i będę miała go na sumieniu.
Boję się wyglądać atrakcyjnie, bo z tego powodu ktoś nie będzie umiał powstrzymać własnej chuci i mnie zgwałci.
Boję się być zbyt wesoła, boję się żartować i flirtować z kolegami z pracy, bo jeszcze wszyscy się we mnie zadurzą, jestem nijaka, bo bycie „kumpelą” jest bezpieczne.
Boję się pięknych, zmysłowych kobiet i widzę w nich wroga, gdyż obawiam się, że ich kobiecość rozbije moje małżeństwo.
To właśnie dlatego tłamszę siebie. Nie daję sobie rozkwitnąć.
Robię to, bo gdzieś głęboko w sobie czuję, że naprawdę posiadam moc, dzięki której uwiodę każdego i rozbiję każde małżeństwo! Bo przeczuwam, że noszę w sobie potencjał kusicielki, niszczycielki i femme fatale. Mam w sobie moc dawania i niszczenia życia. Moje ciało może rodzić, może też ronić. Każdy miesiąc w moim ciele jest manifestacją koła życia. Coś we mnie powstaje, osiąga pełnię, zostaje zapłodnione lub umiera. To jest kobiecość i jej ogromna moc.
Mogę bać się jej dotknąć.
Mogę baś się ją wyrazić.
Mogę tłumić zmysłowość, intuicję, i moc, bo powiedziano mi, że ta część kobiecości jest zła. Że np. kusicielka, niszczycielka i femme fatale jest zła. A przecież są sytuacje, w których jest przydatna, konieczna i niezastąpiona. Każda kobieta ma taki potencjał, ale nie musi go na co dzień używać do niszczenia i manipulacji. To tylko potencjały. Mamy w sobie także potencjał mordercy, nikt na co dzień nie morduje, ale w sytuacji zagrożenia życia bez tego potencjału nie jesteśmy w stanie się obronić.
Gdy wszystkie nasze kobiece potencjały są zaakceptowane i zintegrowane, przestajemy się bać i unikać sytuacji, w których mogłyby się ujawnić. Przestajemy się kontrolować i maskować. Wiemy, że czasem możemy pokazać pazur i że jest to bezpieczne. Że bycie słodką i bezbronną też jest bezpieczne i nie zostaniemy wykorzystane. Że bycie seksualną jest bezpieczne, bo seksualność to duża część, a może wręcz esencja kobiecości.