Kalina to energiczna blondynka tuż przed trzydziestką. Ma świetną pracę, świetnego mężczyznę, świetne wykształcenie. Uścisk jej ręki jest pewny i mocny, a uśmiech promienny. Opowiada gestykulując, śmiejąc się, czasami płacząc.
Rozmawiamy kilka godzin, na spacerze w zieleni. Spotkałyśmy się kilka lat temu na moich warsztatach, teraz widzimy znów, bo zgodziła się na tę rozmowę. Kiedy mówi, że nie pasuje do wzorca „pieszczoty, penetracja, zaliczone” – myślę sobie, że ja też nie pasuję. Tylko powody trochę inne.
Chodź, potrzebuję okładu z młodego mężczyzny
Przeraża mnie ta chwila, kiedy się kochamy i czuję, że teraz „powinna być penetracja”. Ja nie mogę mieć penetracji. Miałam w związku z tym poczucie straszliwego wstydu. Czułam się beznadziejnie, że nie pasuję do tego wzorca: pieszczoty, penetracja, zaliczone.
Dzięki mojemu parterowi widzę, że można inaczej i że to zadaniowe myślenie: seks się równa penetracja – sprawia mi tyle bólu. A przecież nie zawsze musi być wielki orgazm, po którym sąsiedzi pukają w ścianę miotłą. Czasem po prostu jest spokojnie. Przyjemność płynie z różnych stron. Często ją czuję i mówię partnerowi, gdzie i jak może mnie dotykać, żeby dać mi jeszcze więcej. Seks to też bycie razem, poczucie bliskości, intymności, przyjemności z tego, że się dotykamy, że patrzymy sobie w oczy, że jesteśmy uważni, że się całujemy.
Czasami myślałam, żeby zapomnieć o seksie. Ale teraz jestem w związku. Obok jest mężczyzna, którego kocham, który chce mnie kochać i który przywraca mi tę część życia. Jakbym była sama, to najpewniej postanowiłabym o tym zapomnieć, bo to jest problem. Dlaczego mam się z tym problemem zmagać? Seks to kontakt, trzeba wyjść z jaskini samotności. To bywa wyzwanie. Często czuję, że chcę się z nim kochać. Mówię wtedy <śmieje się>: „chodź, potrzebuję okładu z młodego mężczyzny”.
Na pustyni samotności
Miewam problem z odczuwaniem. Zniechęcam się po drodze i jestem przygnębiona. Kochamy się, jest szampańsko i nagle łup! Ląduję gdzieś na zimnej pustyni. I nie mogę się otworzyć. Potrafię się wybić z przyjemności, tak jakbym nie potrafiła dać sobie prawa do niej. Staram się to zauważać. Przyjemność najczęściej jest łechtaczkowa, bo inaczej nie umiem. Ale nastawiam się na to, że życie może mnie jeszcze bardzo zaskoczyć. Jeszcze jestem na etapie bólu i ścisku. Ale mam nadzieję, że w życiu jest trochę więcej smaków i kolorów.
Orgazm jest fajny, ale krótki. A przyjemność, o której mówię, wynika z tego, że mój kochany mężczyzna mnie dotyka, całuje, że jest mi dobrze, z tego, że widzę jego przyjemność. Te stare głosy freudowskiej seksuologii zostawiają ślad w świadomości: że łechtaczkowy orgazm jest niedojrzały.
Zaczynam zwracać większą uwagę na moje ciało i jego potrzeby. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że całe życie – i to jest właściwe słowo – napierdalałam. Jak dzika świnia. Wyjechałam na studia za granicę, sama się utrzymywałam, nie miałam na nic czasu, bo byłam albo w pracy, albo na studiach, albo w bibliotece, albo robiłam wolontariaty, albo się uczyłam języka, albo drugiego języka, albo zbawiałam świat swoją nadaktywnością, a tak naprawdę to była ucieczka przed tym, że nie umiem się pogodzić z różnymi rzeczami.
Majtki założyłam już na korytarzu
Pierwszy raz poczułam, że coś jest nie tak, u ginekologa, jak miałam 17 lat. Nigdy się nie dotykałam. Bardzo się bałam swojej waginy, przerażała mnie. Przyszłam do lekarki zrobić cytologię, a ona w krzyk! Że mam się zrelaksować, bo inaczej to ona mnie nie przebada. Jak boli, jak nie ma prawa boleć. Co wymyślam, to ona jest lekarzem i wie. Odwróciła się po wziernik, a ja uciekłam i majtki założyłam już na korytarzu. Tak właśnie potraktowała mnie i moje najdelikatniejsze miejsce.
Pierwszy raz – wszystko było przygotowane, wino, świece, lubrykant, tabletki (bo też się panicznie bałam ciąży). Mam ukochanego mężczyznę, mam więcej niż 18 lat, jestem zabezpieczona i – nie mogę się kochać! To było przerażające. Wcześniej myślałam, że jak będzie właściwy facet, to się wszystko ułoży. Tak też lekarze mówili. Ale się nie ułożyło. Było ciężko. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Wyjechałam za granicę, on pojechał ze mną, ale w pewnym momencie powiedział mi, że chce mieć normalny seks, a ze mną nie może. To mi złamało serce. I dopiero z moim następnym partnerem postanowiliśmy się przebadać w szpitalu w Anglii.
Wzięta za rękę
Miałam 23 lata, gdy usłyszałam, że mam wulwodynię*. Dopiero wtedy. W Polsce lekarze mówili, że jestem wariatką.
Tam to nie był problem. Powiedziałam, że boli mnie, jak się mnie bada. Wzięli mnie za rękę, dali poduszkę. To było takie ludzkie. Jak tylko zobaczyli, że boli, powiedzieli, że to może być wulwodynia. Co? Jaka dynia? Lekarka potwierdziła, że jest nadwrażliwość, powiedziała, jakie leki mogę brać i co jeszcze robić oprócz brania leków. Dostałam zestaw dilatorów (rozszerzaczy) do ćwiczenia mięśni. Zupełnie za darmo. Jak myślę o tych wszystkich świadczeniach, i o naszym polskim traktowaniu kobiet u ginekologów…
Leczyłam się, ale w pewnym momencie wpadłam w depresję. Rozstałam się z tamtym chłopakiem i przestałam brać leki. I miałam ochotę zapomnieć o tym, że istnieje coś takiego, jak seks. To był zawsze ogromny problem, bo co jakiś czas poznawałam kogoś i chciałam z nim być. Ale często się okazywało, że oni nie mogą ze mną być, nie potrafią, że chcą mieć normalną kobietę. Myślałam, że już nikogo nie poznam. Ale poznałam mojego partnera. On mnie zaakceptował. Ale nie udajemy, że seksu nie ma. To bardzo pomaga, że jest ta druga osoba, która mnie wspiera. Czasem myślę, że tyle próbowałam, że już nie chcę, że lepiej będzie, jak napiszę książkę albo zrobię jakiś duży projekt i wtedy będę miała co na CV pokazać. Bo przecież nie napiszę w CV, że przeszłam od zasznurowanej cipki do pełnego stosunku.
On i tak cię zostawi
Bardzo się bałam, bo odkąd pamiętam, słyszałam, że „on mnie i tak zostawi”. Tak mówiła babcia: „wyjdź za mąż, bo inaczej on cię zostawi z dzieckiem”. Czułam strach, miałam poczucie, że kobiecość to przekleństwo. Miałam lęk przed ciążą, i świadomość, że ściągalność alimentów jest na poziomie 16%. Dużo moich koleżanek dzieliło te lęki. Obiektywnie rzecz biorąc – nie są to pozytywnie nastrajające fakty. Ale teraz zaczynam widzieć, że dziecko to też błogosławieństwo. Dar. Coś większego niż tylko problem. Że kobiecość to jest coś dużo większego niż tylko to, co mi się kiedyś wydawało. Pewnie dlatego, że tak się tego bałam, miałam koleżanki, które się niedobrze czuły w roli kobiet. Czuły, że kobiecość to jakieś piętno, coś gorszego. Że to niechciana ciąża, niechciane dziecko, ale musisz urodzić, później nikt ci nie pomoże, bo rodziny się często odwracają od swoich córek. Katolicka świętoszkowatość.
Wiwat kobiecość, wiwat wagina!
To jest też trudne na poziomie pojmowania mojej własnej kobiecości. W domu nie było przyjemnej, atrakcyjnej kobiecości, raczej asceza. Surowy katolicyzm. Wręcz pogarda ze strony mojej mamy czy babci wobec makijażu czy ładnego ubierania się. Czasem czuję, że nie wiem, w którą stronę mam się zwrócić, jeśli chodzi o kobiecość. To dla mnie historia ogromnej samotności. Ona się powoli kończy.
Kobiecość zawsze mi się kojarzyła z mamą, która zajmuje się sama domem, z ascezą mojej babci. Z agresywnymi, ograniczającymi, uwłaczającymi mojej kobiecości i temu, co może mi ta kobiecość dać, przekazami. Ja chyba jestem na samym początku drogi. Kobiecość była bólem i cierpieniem, jakbym nie wiedziała tego, że może być wspaniała. Po twoich warsztatach wyszłam z tym <krzyczy, podnosi ręce do góry i śmieje się> „siła cipki!” To było takie fajne. Wracałam do domu z okrzykami: wiwat kobiecość!, wiwat wagina!
Ani oddychać, ani być sobą
Wyczytałam, że wulwodynia i pochwica – u mnie to jest chyba połączenie obydwu – są chyba powiązane z osobowością neurotyczną. Coś w tym jest. To jest też w głowie zaczepione. Jest ból w ciele, daje sygnał do mózgu, a mózg już później za każdym razem reaguje. Dotyk w tych strefach kojarzy mi się z nakłuwaniem nożem. Kiedyś sądziłam, że to jest problem tylko medyczny. I jest, bo to jest fizyczny ból. Ale on wypływa chyba głównie z tego cierpienia psychicznego, emocjonalnego, z różnych nieuświadamianych sobie uczuć: złości, agresji. Czasem, jak czuję nakumulowanie uczuć, to czuję też jak bardzo spięta jest moja cipka.
Teraz już nawet powoli przestaję się wstydzić o tym mówić. Miewam uczucie, że jestem tak ściśnięta, jakbym miała wąską obrączkę założoną na mięśniach mojej pochwy i nie mogła ani oddychać, ani być sobą. To jest poczucie ściśnięcia, które po prostu boli.
Joga, pilates i piołun
Czasem mam taki ból, że biorę tabletkę typu Ibuprom Femina czy Nospa i to pomaga na jakiś czas. Mięśnie się rozluźniają, ale nie jest to idealne rozwiązanie. Staram się ćwiczyć. Chodzić na wszelkiego rodzaju jogi, pilatesy, tam, gdzie skupiasz się na oddechu, rozciągasz ciało, bo to sprawia, że jesteś rozluźniona. To powiązane z poczuciem stresu i napięcia w ciele. Pomaga sauna, gorąca kąpiel, ćwiczenia – a jak się nie da – to leki. Robię nagrzewania z moksy. Nie uwierzyłabym, że to działa. Umysł wychowany na medycynie zachodu wątpi w takie rzeczy. Moksa to pałka z piołunu, medycyna Orientu. Ogrzewanie powoduje rozkurcz i redukcję bólu. Jak mnie bardzo boli, np. przed okresem, bo cierpię na bardzo mocne napięcia przedmiesiączkowe, to dzień później dostaję okres i nic nie boli, po prostu magia. A zazwyczaj to mam 2-3 dni zwijania się z bólu. Kiedy regularnie się nagrzewałam, to łatwiej było mi się rozluźniać i kiedy mój partner mnie masował, byłam w stanie się na tyle zrelaksować, że nawet masaż w środku waginy był przyjemny. Chociaż nie miałam nigdy orgazmu z penetracji, to było to na tyle pozytywne, że ten masaż mógł trwać nie tak jak zazwyczaj 3 minuty, ale dużo dłużej. Wiadomo, jak mi było przyjemnie, to i jemu było przyjemnie.
Na wulwodynię się nie umiera. Po prostu nie ma się seksu, radości i dzieci
Już się z powodu wulwodynii napłakałam. Czasem próbuję to zaakceptować. Ale nie w takim sensie, że „to już tak będzie” – taki moment w życiu też przeszłam. Wtedy brałam leki, chodziłam na leczenie psychologiczne, bo w Anglii jest to refundowane, a w Polsce nie. W końcu na wulwodynię się nie umiera. Po prostu nie ma się seksu, radości i dzieci, bo ciężko mi myśleć o tym, że będę mieć dzieci. W najbliższym czasie jest to raczej niemożliwe.
Miałam taki moment w życiu, że chciałam machnąć na to ręką. Myślałam: nie będę się tym zajmować. Nic nie działa, nie poprawia się, ja się czuję coraz gorzej. To zrezygnuję z tego, zamknę się w sobie i zostanę sama. Ale czułam, że dobrze by było dzielić z kimś życie. Mam poczucie jakiegoś takiego dryfowania: od nadziei do nadziei.
Jest to czasem bardzo ciężkie, bo jestem w związku, myślę bardzo poważnie o moim partnerze i wiem, że moje problemy z bliskością odbijają się też na nim. Jesteśmy szczęśliwi, ale chcielibyśmy mieć też szczęśliwe życie seksualne i dzieci. A w tej chwili dzieci to odległa perspektywa.
Próbowałam: medycynę naturalną, nagrzewania z moksy, terapię krzyżowo-czaszkową, masaże. I za każdym razem miałam poczucie, że może tym razem się uda. Teraz chodzę do fizjoterapeuty, odpukać.
Miłość 2.0: Od zasznurowanej cipki do pełnego stosunku
Mam marzenie, że mamy udane życie seksualne, że seks się udaje. Wiele naszych wspólnych chwil w łóżku kończyło się płaczem. Stresem. Ogromnymi emocjami. Jak to jest możliwe, że idę do sypialni z człowiekiem, którego kocham z wzajemnością, który jest atrakcyjny a tu nagle łzy, cierpienie i poczucie beznadziei? Praca nad projektem Miłość 2.0 wciąż trwa.
Póki jest wulwodynia, nie będę robić in vitro ani rodzić dzieci. Zawsze chciałam mieć dziecko. Chciałabym przeżyć naturalny poród. Czasami myślę, że kobiety w moim wieku już mają dzieci, a ja dopiero odkrywam, że seks to nie tylko ból, ale i przyjemność…
Mam wrażenie, że dopiero teraz zaczynam się rozwijać. Zaczynam dostrzegać różne aspekty kobiecości i seksualności. Seks kojarzył mi się z bólem i agresją, a teraz zaczynam dostrzegać, że jest dobry, pozytywny, że nie musi prowadzić tylko do łez, cierpienia, poczucia, że jestem niepełna. Czułam się niepełna, wybrakowana, nie czułam się kobietą; martwiłam się, że tak naprawdę nie można mnie mieć, bo jestem zasznurowana, nie mogę mieć spełnienia i nie mogę dać spełnienia komuś. Zaczynam nabierać nadziei, że może tak nie jest. Że mogę mieć miłość, związek, potomstwo i to, czego pragnę. Że nie muszę być sama.
Uczę się zaufania do mojego partnera. Mam nadzieję, że uda mi się otworzyć, rozsznurować. Przeżywać głębiej.
* Wulwudynia (vulvodynia) to przewlekły ból (podrażnienie zakończeń nerwowych): pieczenie, swędzenie, kłucie – wagina i wulwa bolą podczas stosunku seksualnego, podczas zwykłego mycia się, podczas spaceru. Pomóc mogą: neurolog, fizjoterapeuta, psychoterapeuta i dieta. Wulwodynia jest wyleczalna. Zobacz też: Wulwodynia, ból pochwy – choroba taka jak inne?