Już nie staję przeciwko mojemu ciału, już nie krytykuję. Wzmocniłam się jako kobieta, doceniam to, że nią jestem. Dumnie noszę bliznę po cesarce, szerzej niż przedtem otwieram nogi przed mężem, mimo że moja pochwa jest „po przejściach”.
Urodziłam dwoje dzieci, mam 30 lat.
Dwa porody to przełomowe momenty w moim życiu, które wpłynęły na myślenie o sobie i mojej seksualności. Przed pierwszym porodem bardzo starannie się przygotowywałam, dużo czytałam na temat roli naturalnego porodu,wpływu pozycji wertykalnej. Wiedziałam naprawdę dużo. Nigdzie jednak nie przeczytałam i nie usłyszałam o wstydzie. Co zrobić, kiedy zaczyna dominować w trakcie akcji porodowej? Miesza się z lękiem i zaczyna hamować proces przyjścia dziecka na świat.
Pierwszy poród jest niewiadomą. Można się wiele naczytać i nasłuchać jednak uważam, że nie da się do niego przygotować, jak do egzaminu. Okazało się, że zamiast skupić się na sobie, zaczęłam skupiać się na tym, co inni pomyślą. Pot, krew, niekontrolowane załatwianie się,olbrzymie parcie na odbyt, który po prostu chce się oczyścić… W oczach położnych widziałam niezadowolenie, foch, że dodatkowa praca, sprzątanie. W oczach partnera współczucie. Co chwila wypraszałam go z sali, wstydziłam się odruchów swojego ciała na tyle, że zablokowałam akcje porodową.
Trzeba było zrobić cesarkę, choć marzyłam o naturalnym porodzie, choć przyjechałam do szpitala z regularnymi skurczami, choć mówiono na początku, że urodzę w ciągu godziny.
Już po jakimś czasie dowiedziałam się, że wstyd i lęk przed oceną spowodował, że wyzwalałam duże ilości hormonu stresu i moja córka to odczuwała. Dlaczego ma przyjść na świat, skoro jej matka tak się boi? Zablokowała się.
Drugi poród był już inny. Zaakceptowałam to, że moje ciało nie zawsze wygląda pięknie, że poród to moment na tyle szczególny, że ma ono prawo do pocenia się, do niekontrolowanego załatwiania się, że mam prawo do krzyku albo do milczenia, że moje ciało jest najważniejsze i ma się czuć akceptowane.
Gdy rodziłam drugą córkę, wyobrażałam sobie, że się otwieram, że z każdym skurczem rozwijam się jak pączek tulipana, że im silniej boli, tym bliżej jest moje maleństwo. Jak mantrę powtarzałam, że moje ciało wie, jak urodzić. Mój mąż nie wiedział nawet, kiedy mam skurcze. Pozwoliłam ciału na wszystko, niezależnie od spojrzenia personelu, niezależnie od obecności męża. Ja dowodziłam, ja przejęłam stery.
I tak jest do dzisiaj.
Już nie staje przeciwko mojemu ciału, już nie krytykuję.
Wzmocniłam się jako kobieta, doceniam to, że nią jestem. Dumnie noszę bliznę po cesarce, szerzej niż przedtem otwieram nogi przed mężem, mimo że moja pochwa jest „po przejściach”:-))).
Co więcej, stałam się bardziej odważna w łóżku, nie myślę, jak wygląda biust, brzuch czy nogi, skupiam się na przyjemności płynącej z dotyku. Słowo 'wstyd’ wyrzuciłam do kosza.
Choć kochamy się rzadziej, choć przespana noc jest teraz ważniejsza niż wspólne szaleństwa, to nasze współżycie jest intensywniejsze. Celebrujemy ten moment, nie śpieszymy się, smakujemy się nawzajem. Mogę więc śmiało powiedzieć, że wraz z narodzinami moich córek, sama narodziłam się ponownie, weszłam na drogę większej samoświadomości, na drogę uczenia się siebie, swojej seksualności i samoakceptacji.
Tekst ukazał się w ramach konkursu Matka-Polka pisze o seksie!