W mojej głowie przez miesiące echem odbija się informacja o ciągłym stanie zapalnym macicy, który wywoływany jest przez wkładkę (działanie antykoncepcyjne). Miedź chcę zamienić na złoto.
Widziałam ładny pierścionek z cytrynem i topazem za 700 zł. Dwa razy tyle, co wkładka, ale będę mogła go zdjąć z palca w każdej chwili. Bez pomocy lekarza.
Dziś mam smutek. Nastrój odpowiedni, aby opowiedzieć o wkładce miedzianej (spirali). Mam ją pół roku, tylko do jutra.
Wizyta nr 1. Rok 2012.
Wizyta nr 2. Wrzesień 2015.
„Nie założę pani wkładki przed zrobieniem cytologii. Musi być idealna”.
Wizyta nr 3. Wrzesień/październik 2015
Cytologia jest idealna.
„Nie radzę pani wkładki miedzianej, będzie pani żałować, wszystkie pacjentki żałują.”
Gdybym chciała hormony, to bym brała tabletki. Nie chcę hormonów, chcę mieć mój cykl. Siedzę za biurkiem i patrzę na lekarza.
„Polecam pani spiralę z hormonem, tylko tysiąc złotych, a jest na całe 5 lat. I może w ogóle przez ten czas nie będzie pani miała okresu”- zachęca. Przypomina mi się uczestniczka warsztatów, która z żalem mówiła o latach bez okresu, kiedy miała spiralę. W ogóle jej się to nie podobało.
„Pani wróci, jak będzie miesiączka”.
Dziękuję, do zobaczenia. Ile płacę? Dziś tylko sto złotych?
Wizyta nr 4. Październik 2015.
Mam iść sama. W ostatniej chwili zmieniam zdanie, idziemy razem z moim partnerem. Chyba jakiś anioł nade mną czuwa. Mimo że jestem „asertywna i wykształcona” sama bym sobie nie poradziła z lekarzem.
Siadamy.
„Kto to jest ten pan? Czy pani się zgadza na to, żeby on był z panią w gabinecie? Może jest pani zmuszana do czegoś?”
To jest mój mąż. Nie jestem zmuszana.
„Ale na pewno chce pani, żeby on był tutaj obecny?” Ginekolog robi się nerwowy.
Tak, sama go poprosiłam. Jest tutaj na moją prośbę.
„Ale czy na pewno?”
Na pewno.
Ginekolog przechodzi do zachwalania hormonów.
„Jeszcze raz opowiem pani o spirali z hormonem, bo pani może nie do końca wie, na co się decyduje, wybierając tę miedzianą.” Cała historia o tym, jak bardzo moje zdrowe, idealnie harmonijne ciało, z idealną cytologią, potrzebuje spirali z hormonami. Cóż z tego, że już kilka razy mówiłam o tym, że wybrałam wkładkę miedzianą?
„Już zdecydowaliśmy, że będzie miedziana” – mówi mój partner do ginekologa.
Ginekolog w końcu odpuszcza. Wyciąga z szuflady odpowiednią wkładkę. Copper T 380.
„Będzie mieć pani obfitsze okresy” ostrzega mnie.
Kładę się na fotelu.
„Może pan wyjdzie? Pan zamierza zostać? Czy pani się na to godzi?”
Tak, godzę się.
Mogę zobaczyć, jak to wygląda? – pyta mój partner.
Stoją obaj naprzeciwko mnie. Ginekolog siada na stołku między moimi nogami, mój partner „siedzi mu na plecach” i pilnuje, czy wszystko robi dobrze. Wypytuje lekarza o różne szczegóły, a ten z cierpliwością wyjaśnia.
Zaczyna mnie boleć macica.
O tym, że coś będzie boleć, nie było mowy.
Partner głaszcze mnie po kolanie, ja oddycham głęboko i jęczę z bólu.
„Pani zasłabła? Wszystko w porządku? Czy dobrze się pani czuje?”
Tak, tylko boli mnie macica. Ile tak będzie boleć?
„Zaraz kończymy. No niech pan opowie pani jakiś żart żonie, niech się pan na coś przyda”.
Zamykam oczy, czuję ciepły dotyk mojego ukochanego. Przytula mnie. Chce mi się płakać. Ze słabości, z bólu. Cieszę się, że nie jestem tutaj sama.
Ile jeszcze będzie mnie tak macica boleć? Nie mówił pan, że to zakładanie ta boli.
„Szybko przejdzie. Obciąłem pani nitki od tej wkładki, nie każdy tak robi. Teraz będzie pani mogła używać tamponów, bez strachu, że się przykleją i wyciągnie pani niechcący wkładkę”.
Ledwo dochodzę do auta, które zaparkowane jest niedaleko. Ból nie znika.
Wracamy do domu. Kładę się do łóżka. Zwijam się z bólu.
Po godzinie albo dwóch dzwoni do mnie przyjaciółka. Mówię jej o tej wkładce.
„Nie chcę cię martwić, ale ja swoją musiałam wyjąć po 3 tygodniach. Nie mogłam wytrzymać z ciałem obcym w macicy”.
Dzwonię do drugiej, która kilka miesięcy temu założyła wkładkę. Z hormonem. Żeby właśnie nie mieć okresu.
„E… już nie mam tej wkładki. Wypadła mi. Ponoć jestem tym milionowym wyjątkiem. Stałam pod prysznicem w Warszawie a mój ginekolog z Katowic mówił mi, jak mam ją do końca wyjąć. To był trochę przerażające, ale jakąś sobie poradziłam zgodnie z jego instrukcją. Moja macica ją odrzuciła, więc niewiele ci powiem”.
Rozmawiam z trzecią koleżanką.
„Wybrałaś wkładkę? Taką ingerencję w swoje ciało? Ty chyba masz bardzo ograniczone zaufanie do swojego partnera”.
Czwarta mówi:
„I bardzo dobrze, że masz wkładkę. Ja też miałam. Jak Cię macica boli, to zagadaj do niej, pogłaszcz ją, powiedz, że ją kochasz. Poślij jej miłość. Nie miej żadnych wyrzutów do siebie. To jakieś szaleństwo o tym zaufaniu. Bardzo dobrze zrobiłaś”.
Mija kolejny i kolejny dzień. Muszę jechać do Warszawy. Słabo mi na myśl tych wszystkich godzinach spędzonych w podróży. Chcę leżeć w łóżku pod kocem i płakać. Jadę do pracy i do przyjaciółki, która mnie pociesza.
Ból mija w końcu po ośmiu dniach – gdy już tracę nadzieję. Przez ten czas nie kochaliśmy się ani razu. To o chodzi z tą antykoncepcją – dochodzę do wniosku.
Wracam z podróży, idziemy się kochać.
Czy Tobie tam sterczą jakieś druty? – pyta mój ukochany.
Lekarz obciął nitki.
Wkładam palec do waginy. Coś czuję. Coś kłującego.
Następnego dnia jedziemy razem do ginekologa. Już wiem, że nie mogę jechać tam sama.
Wizyta nr 5. Październik 2015
Bolało mnie ponad tydzień i nie mogliśmy się kochać. Teraz z kolei wystają jakieś druciki i też nie możemy. To o to chodzi w tej antykoncepcji? – żartuję na dzień dobry.
„To nie druciki, tylko nitki. Ale przecież je uciąłem. To niemożliwe, żeby wystawały”
Czułam je. Mój partner również.
Lekarz kręci głową i bierze głęboki oddech.
„No dobrze, niech się pani kładzie, sprawdzę to”
Kładę się.
„Nic tu nie ma. Coś się pani musiało wydawać”.
Nic mi się nie wydawało. Wiem, co czuję.
Włącza lampę, przygląda się uważnie mojej macicy.
„A nie, faktycznie, coś tu jest. Już to ucinam. Jeszcze coś czy to wszystko?” – jest chyba trochę zniecierpliwiony.
Mój partner zadaje mu serię pytań. Ginekolog odpowiada i nawet się uśmiecha do partnera. Dogadują się chłopaki. Ja się cieszę, że nie jestem tu sama. Moja siła rośnie, gdy drugi MĘŻCZYZNA mówi, że nic się mi nie wydawało, bo te druciki, przepraszam, nitki, podrapały mu penisa. Konkret. Czuję się jak w czasach międzywojennych, albo jeszcze wcześniej, kiedy kobiety nie mogły mówić własnym głosem, bo nie były słyszane. Jak dobrze, że przychodzę tu z mężczyzną, którego mój lekarz słucha. Bo przecież ja wymyślam. Bo przecież on je obciął. I skoro tak powiedział, to nic nie ma prawa wystawać.
„Jakby coś się działo, to niech pani po prostu przyjedzie. Wejdzie pani między pacjentkami. Trochę wystawać musi, bo inaczej nie będzie można wyjąć tej wkładki w żaden sposób”.
Następnego dnia w seksie powtarza się historia z drapaniem penisa.
Ręce mi opadają.
Wizyta nr 6. Listopad 2015
Znów jedziemy do lekarza i wchodzimy między pacjentkami.
„Przyciąłem nitki już w kanale macicy, już się więcej nie da. Naprawdę. Tak musi zostać. Proszę zrozumieć, na jakiej zasadzie to działa…” – tłumaczy lekarz mojemu partnerowi. Ja już nie mam siły słuchać.
Dziękujemy za przycięcie.
Wychodzimy.
Kłujące nitki towarzyszą nam od czasu do czasu przez kilka miesięcy. Widzę to na twarzy mojego partnera, kiedy się kochamy. Wykrzywia wtedy twarz.
To nie boli, tylko jest bardzo nieprzyjemne – tłumaczy mi. – Jakoś sobie poradzimy.
Mijają może dwa tygodnie. Idę ulicą i nagle czuję bardzo mocny skurcz macicy, aż mnie zgina wpół Przystaję, oddycham głęboko. Co się dzieje? Nigdy nie bolała mnie macica – omijając ten tydzień dwa tygodnie temu. Mam dostać okres? Ale przecież nigdy mnie brzuch nie bolał przed okresem. Ani w trakcie.
Macica kurczy się boleśnie jeszcze kilka razy przez kilka dni. Kiedy dostaję okres – również boli. Chyba jej się nie podoba ta – jak ją nazywam w myślach – cholerna wkładka. Jest początek listopada, a ja już nie chcę wkładki, za złożenie której zapłaciłam 350 zł i która ma być na 3 lata. Jakie 3 lata? Ja mam serdecznie dość po 3 tygodniach.
Ciągle kłujące nitki, o których nie było mowy przed założeniem i bolesne skurcze macicy. Skurcze przechodzą w okolicy nowego roku. Macica w końcu się chyba przyzwyczaiła. Po raz kolejny jestem na kolejnym przycięciu nitek (który to już raz? Straciłam rachubę, a lekarz myśli chyba, że jestem szalona) jakoś w styczniu albo pod koniec grudnia. Ginekolog ma mnie serdecznie dość. Ale znów jest co przycinać, mimo że „położenie wkładki jest prawidłowe”. Ja też mam dość jeżdżenia do niego przez całe miasto. Ostatnio sama.
Przez kilka miesięcy jest względny spokój.
Koleżanka, której wypadła wkładka, pyta mnie o to, jak się czuję.
Jest dobrze. Już prawie zapomniałam o wkładce. Już mnie nie boli. Ale za to w czasie okresu pamiętam. Kobiety z wkładką mają bardzo utrudnione używanie kubeczka menstruacyjnego. Jestem niezwykle delikatna wyciągając go, bo przecież nie chcę, żeby podciśnienie wyssało moją (cholerną) wkładkę. Nitki okresowo pojawiają się i drapią (czary).
Aż w końcu przychodzi kolejny nów księżyca. Tego dnia decyduję, że jak tylko dostanę okres, to umawiam się na wyjęcie wkładki. Jest maj. Wizytę mam umówioną na jutro.
Przypomina mi się kobieta, którą spotkałam kilka lat temu. Ona też miała miedzianą wkładkę. A raczej już jej nie miała. Czy możesz mi coś o tym powiedzieć? – spytałam ją. Przewróciła oczami: żadnej wkładki już nigdy w życiu, zwariować można! – rzuciła i pobiegła do swoich spraw.
W mojej głowie przez miesiące echem odbija się informacja o ciągłym stanie zapalnym macicy, który wywoływany jest przez wkładkę (działanie antykoncepcyjne). Miedź chcę zamienić na złoto. Widziałam ładny pierścionek z cytrynem i topazem za 700 zł. Dwa razy tyle, co wkładka, ale będę mogła go zdjąć z palca w każdej chwili. Bez pomocy lekarza.