Studia dla wielu młodych osób to pierwsze wyrwanie się spod skrzydeł rodziców, nowe znajomości, nowe doświadczenia.
Taką osobą byłam też ja. Duże miasto z akademicką atmosferą, czysto „szkolne” zauroczenia w koledze z grupy, szalone imprezy (nie tak liczne, jak stereotypy o niepracujących studentach głoszą, bo kierunek niełatwy) – mnie i moje współlokatorki z różnych stron Polski i nie tylko wciągnęły od początku.
Potem przyszła sesja, z nią stres i brak motywacji do ślęczenia nad książką. Noce przy kawie spędzałyśmy wtedy na relaksujących pogaduchach – my, czwórka wspaniałych z pokoju 301.
O czym mogą rozmawiać po nocach dziewczyny, jeśli nie o seksie? Ot, nic niezwykłego. Zawsze byłam otwarta i nie uznawałam żadnego tabu dotyczącego czegoś tak ludzkiego, jak stosunki damsko-męskie, damsko-damskie czy jakiekolwiek inne. Nie mogłam jednak z nikim porozmawiać bez skrępowania. Nawet z moją najbliższą przyjaciółką używałyśmy jakiegoś tajemniczego szyfru, a z mamą nie miałam okazji usiąść przy damskiej kawie. Moje współlokatorki były nawet bardziej, jak to nazywam, „zamknięte”.
Trzy z czterech, w tym ja, miałyśmy stałych partnerów. Czwarta dziewczyna dopiero co poznała wspaniałego faceta. Szybko przyszedł moment, gdy któryś z nich przyjechał do jednej nas w odwiedziny… i nie można było ukrywać, że chcą się kochać. Rozłąka robi swoje. Z zapewnieniem intymności problemu nie było, nawet w 4-osobowym pokoju.
Nagle okazało się, że wszystkie uprawiamy seks.
Czasem głośno.
Czasem cicho.
Czasem długo i romantycznie, a czasem na szybko, bo za dwie godziny trzeba kochasia wpakować do pociągu. Nawet najbardziej nieśmiała, cnotliwa koleżanka i jej równie nieśmiały chłopak – oni też TO robili. Większość z nas miała już pewien bagaż pierwszych doświadczeń – przyszedł dla nas czas odkrywania nie tyle seksualności, co jej… zwyczajności. Już nie było TEGO, był po prostu seks.
To było jak wielkie przejście z pierwszego, dziecinnego zachwytu do świata dorosłych, choć już nie w sensie fizycznym, a psychicznym. Nawet mając 20-parę lat znów poczułyśmy się trochę jak nastolatki z nadmiarem wrażeń, którym trzeba było się podzielić – tym razem było z kim. W końcu zaczęłyśmy mówić o seksie bez skrępowania; może bez odkrywania swojej intymności, ale po siostrzanemu. Widywałyśmy swoich partnerów maksymalnie kilka razy w miesiącu, więc te przerwy wypełniłyśmy dzieleniem się emocjami, spostrzeżeniami, opiniami.
Przyszedł czas na wyznania coraz odważniejsze, kawiarniane i ogólne „jak tam twój Romeo?” zupełnie naturalnie przeszło w – nadal trochę kawiarniane – „próbowałaś tej pozycji?”. Dwie z nas zadeklarowały biseksualizm. Potrafimy z siebie zażartować. Przyznajemy się do masturbacji i zapewniamy sobie nawzajem intymność, o ile mieszkanie w akademiku na to pozwala. Nie jesteśmy „puszczalskimi studentkami”, kochamy swoich partnerów, cieszymy się naszymi związkami. Po prostu przełamałyśmy konserwatyzm naszych rodziców, naszych wcześniejszych środowisk. Dlaczego nie znałam tego uczucia wcześniej, a rad i pokrzepienia musiałam szukać w Internecie? Chciałam opisać swoje odczucia i życzyć każdemu „zamkniętemu” takiego „otwarcia”. Nie trzeba od razu tworzyć nowego kółka wzajemnej adoracji, wystarczy porozmawiać z mniej śmiałą przyjaciółką. Użytkowniczki tego portalu są w większości „otwarte” – może trzeba włączyć w nasz krąg inne kobiety, które nadal są pod kloszem otoczenia?
Tekst ukazał się w ramach kulkowego konkursu.