Wiem, jaka jesteś: jesteś głupia, gruba i wybredna. A skąd to wiem? Z mediów. Z netu. Z prasy. Bo przecież nie znam Cię osobiście. Wiem tylko to, co sądzą o Tobie psychologowie. I co być może… sama o sobie sądzisz.
Żeby daleko nie szukać, cytat z Wojciecha Eichelbergera.:
Jeśli przychodzi kobieta, opowiadam jej o pewnej zrozpaczonej kobiecie po trzydziestce, która przyszła do mędrca: „Szukam od lat mężczyzny, który by sprostał moim wymaganiom, i nie znajduję. Jestem bardzo zdeterminowana, ale nic z tego nie wychodzi”. Na to mędrzec: „Powiedz mi, jakiego mężczyzny szukasz?”. Kobieta jednym tchem: „Mądrego, silnego, zaradnego, szlachetnego, ciepłego, kochającego, wrażliwego, odważnego, pogodnego… no i pięknego”. Na to mędrzec: „Znajdziesz go bez trudu. Pełno takich”. Kobieta: „Jak to możliwe, że przez tyle lat nie spotkałam ani jednego?!”. Mędrzec: „Nie miałaś szans. Ale zdradzę ci stuprocentowy sposób, żeby go spotkać. Musisz mi tylko obiecać, że z niego skorzystasz, choć będzie cię to kosztować dużo trudu”. Kobieta po chwili namysłu: „Jeśli to jest stuprocentowy sposób, to biorę i obiecuję, że nie zmarnuję tego daru. Nie boję się trudnej drogi, gdy jestem pewna, że prowadzi do celu. To, co było moim udziałem do tej pory, było i trudne, i na dodatek bezowocne.” „Mądra odpowiedź” – pochwalił ją mędrzec i kontynuował: „Sposób jest prosty. Jeśli chcesz spotkać mężczyznę obdarzonego tak hojnie cnotami, które wymieniłaś, to… najpierw musisz je rozwinąć w sobie! Gwarantuję, że wtedy go spotkasz – bo złoto ciągnie do złota, a żelazo do żelaza”. Kobieta pokłoniła się mędrcowi i już chciała wyjść z pokoju, gdy ten dodał ciepło: „Jeśli już to wszystko zrobisz, a jakimś zrządzeniem losu jednak go nie spotkasz, to i tak będziesz czuła, że go spotkałaś”.
Cytat ten został opublikowany w miesięczniku „Sens”, a potem na stronie www „Zwierciadła”*. Całkiem poczytne tytuły, prawda?
Wiele osób czyta i wierzy. Przecież to sam Wojciech Eichelberger! Facet, co się zna. Facet, to się zna. Jest obiektywny. Pisze o czarownicach i kobiecej mocy. Ośmiela nas w wyzbywaniu się winy i wstydu, a my spijamy mu słowa z ust od dziesięcioleci. Po prostu – wyrocznia!:P
Ale zatrzymajmy się na chwilę: co tak naprawdę wynika z tej, cytuję, „mądrej przypowieści”? Że jeśli pragniesz miłości i nie możesz jej znaleźć, to sama jesteś sobie winna. Bo nie jesteś dość dobra. Bo dziś się za mało starałaś. Bo musisz wykonać jakąś pracę, od której się zawsze wymigiwałaś!
Z jednej strony – jest w tym coś pozytywnego. Pokazuje, że to my kształtujemy nasze życie. Że jesteśmy kowalami własnego losu i poniekąd dysponujemy magiczną mocą.
Ale w tym momencie całe dobrodziejstwo historii się kończy. Bo – ogólnie jednak chodzi o to, że miłość przychodzi do tych, które się starają. Do tych najlepszych, najdoskonalszych, prawdziwie mądrych. Czyli, że trzeba spełnić jakieś warunki.
Nijak ma się do haseł, zgodnie z którymi każdy zasługuje na miłość i szczęście, tylko dlatego, że pojawił się na tym świecie. Jeśli je odrzucamy, to wychodzi nam, że nie zasługujemy na miłość naszych rodziców, dopóki na nią sobie nie zasłużymy. Pytanie – kiedy mielibyśmy zasłużyć sobie i czym (!) na miłość rodziców? Wtedy, gdy matka jest jeszcze w ciąży, a my jej za bardzo nie kopiemy w jej brzuchu? Czy wtedy, kiedy rodzimy się grzecznie i szybko, a ją za bardzo nie boli? Czy może później, gdy chodzimy już do szkoły i zbieramy same piątki?
Osobiście odrzucam więc pomysł, że na miłość trzeba zasłużyć. Zresztą, pewnie sama doświadczyłaś tego, gdy się w kimś zakochałaś (lub kimś zafascynowałaś), że nie stało się to „dlatego że” (że ma dobre wykształcenie, fajny samochód i poukładane w głowie). Zazwyczaj dzieje się to „pomimo że” (jeszcze się nie rozwiódł, nie skończył studiów albo wylali go z pracy). Jak to mówią – serce nie sługa. Ale wróćmy do uczonego cytatu.
Kolejną śmierdzącą sprawą w tej pouczającej historyjce jest konkluzja, według której jeśli już się odpowiednio naprawisz i staniesz się najlepszą wersją siebie, to nawet jeśli z jakiegoś powodu nie spotkasz tego swojego wymarzonego mężczyzny lub wymarzonej kobiety – ha, ciekawe dlaczego, skoro jesteś taka idealna? – nie będziesz odczuwać tego braku. Nie będziesz go szukać, bo będziesz pełna.
Czyli znowu – jeśli jesteś pełna, ale pragniesz miłości – to nie jesteś pełna i coś z tobą nie tak. Musisz nad sobą jeszcze trochę popracować, aż zapomnisz, że chciałaś wyjść za mąż i urodzić dzieci. Proste.
I znów – z jednej strony jest w tym trochę prawdy, ale tylko odrobina (np. wyznawcy prawa przyciągania powiedzą, że poczucie braku przyciągnie tylko więcej braku). Ale wpieranie komuś, że jeśli jest naprawdę szczęśliwy, to nigdy nie będzie tęsknić za miłością, to pomysł okrutny. I dlaczego nie można czuć tego pragnienia? Komu ono uwłacza? Ono po prostu pokazuje, że ludzie są ludźmi. Nikt nie jest doskonały, a szczęście nie bywa monolitem i będąc szczęśliwym można też czuć mnóstwo innych emocji. Czy szczęśliwe osoby nigdy nie odczuwają lęku lub złości? Dlaczego więc nie miałby czuć smutku, tęsknoty lub pragnienia miłości?
Czy dlatego, że według naszego „autorytetu” wtedy okażą się skalane brakiem idealności i samowystarczalności (i jednocześnie – będą zbyt niedoskonałe, żeby zdobyć faceta)?
Opowiadanie takich historii przez pana E. czy innego pana K. lub L. idealnie wpisuje się wieloletnią tresurę kobiet, którym kiedyś wpierano, że jeśli będą odpowiednio uległe, to mężowie będą ich bić tylko raz w tygodniu, potem, że jeśli zostały zgwałcone, to dlatego że sprowokowały gwałciciela, a obecnie mówi się im, że jeśli są singielkami, to dlatego, że coś z nimi nie tak. Że mają za wysokie wymagania, że są roszczeniowe, że jak idiotki czekają na księcia z bajki, że nie mają tych cech, których wymagają od swojego partnera i tak dalej. I że jak tylko się ogarną, postarają, wypięknieją i zaliczą jeszcze pięć fakultetów na uniwersytecie życia, to wtedy wszystko się zmieni. A nawet jeśli się nie zmieni – to już nie będą marudzić na to, że są singielkami, bo posiądą oświeconą mądrość, która zmieni je w oświecone dakinie.
A co, jeśli wcale nie chodzi o to, że jesteś – jak idąc śladem mądrości mediów, sugerowałam Ci na wstępie – głupia, gruba i wybredna? A jeśli chodzi o to, że statystycznie w Polsce rodzi się więcej dziewczynek niż chłopców? A co, jeśli w dużych miastach statystycznie mieszka więcej kobiet niż mężczyzn? A co, jeśli mamy w Polsce – znów statystycznie – więcej kobiet z wyższym wykształceniem i większymi ambicjami, a mężczyźni są pochowani na wsiach, gdzie obsiewają swoje pola, pracując jako rolnicy ze średnim, ale bez matury? A co jeśli jest tak, że obecnie w naszym pięknym świecie, to więcej kobiet jest gotowych na małżeństwo i dzieci, a mężczyźni dopiero wybudzają się ze starokawalerskiego snu? I że to zupełne nie Twoja wina, że jesteś sama? I że żadne Twoje starania, choćbyś nie wiadomo jak ciężko nad sobą pracowała, nie zmienią tej statystyki?
Nie chcę przez to powiedzieć, że część kobiet jest skazana na samotne życie w zgryzocie i bez miłości, nie! Chcę tylko zauważyć, że zasługujesz na miłość i wymarzonego partnera (lub partnerkę) już teraz, dzisiaj, w tej chwili. A nie wtedy, kiedy „spełnisz warunki” wyznaczone przez pana A., B. lub E.
I że jeśli jest Ci dzisiaj smutno, bo tęsknisz za miłością, której nie możesz znaleźć, to ja Ci współczuję. I jeśli chce Ci się płakać, bo znów dzisiaj obudziłaś się sama, to zaszczytem dla mnie będzie świadkować Twoim łzom. I jeśli jesteś już wściekła tym, że stoisz w miejscu, lub kręcisz się w kółko – to ja przyjmuję Cię z Twoją złością. A jeśli boisz się, że zawsze już będziesz sama, to ja szanuję Twój lęk.
* Artykuł „Mężczyźni są do niczego”, http://zwierciadlo.pl/seks/partnerstwo/wojciech-eichelberger-mezczyzni-sa-do-niczego, dostęp z dnia 18.12.2015.