Ogromne, często przesadzone znaczenie, jakie partnerzy przypisują seksowi w swoim związku, daje się wyjaśnić prawie dwutysiącletnią historią seksualnego ucisku. Moralne potępienie przyczyniło się do niezamierzonego wprawdzie, lecz niesłychanego przewartościowania wszystkiego, co seksualne.
Potępienie seksualności wytworzyło sztuczną nią fascynację, niemożliwą do osiągnięcia, gdyby nie zakaz.
We wcześniejszych epokach od seksualności wcale nie oczekiwano, by była ratunkiem dla związku lub dawała szczęście. Nie miała gwarantować ani pełnego osobistego zadowolenia, ani partnerstwa. Całe to jej przesadne znaczenie wynikło z zakazu, z uwagi, jaką zwracano na seks pozamałżeński oraz z ludzkich usiłowań, by ten zakaz przekroczyć.
***
Pewna para, która zrezygnowała z terapii seksualnej, zjawiła się w mojej poradni. […] Poznali się dwa lata wcześniej. Ich związek rozwijał się na gruncie głębokiego zainteresowania sobą, tak więc na początku nie był nakierowany na seks. Opowiadali, że w okresie początkowym czuli się ze sobą, jak para przyjaciół; dopiero po jakimś roku odważyli się stopniowo rozwijać kontakty seksualne, które jednak nigdy nie były szczególnie namiętne. Partnerzy nie pożądali się nadmiernie, lecz za to powstawała między nimi intensywna duchowa zażyłość. Kilka miesięcy wcześniej okazało się jednak, że mają różne potrzeby seksualne. Mężczyzna częściej wyrażał pragnienie sypiania z kobietą, podczas gdy ona, tak jak przedtem, była tym mało zainteresowania. Pożądanie mężczyzny nie wynikało z rzeczywistego kontaktu z partnerką, lecz raczej z jego pożądliwości i fantazji: wyobrażał sobie, jak by to było, gdyby kobieta dzieliła jego potrzeby.
Pojawiły się typowe zawirowania, prowadzące do kłamstwa dotyczącego partnera. Ona szuka cielesnej bliskości, a więc poczucia bezpieczeństwa, lecz jednocześnie chce uniknąć kontaktu seksualnego. On także szuka cielesnej bliskości, lecz oczekuje od niej współżycia seksualnego i fantastycznych orgazmów, do których nie dochodzi, bo jego partnerka nie współpracuje. Zaczyna się więc walka o przeforsowanie własnych potrzeb, różnych od potrzeb partnera, a każdy partner zaprzecza jednocześnie, jakoby dążył do zaspokojenia własnych interesów.
Kobieta zaprzecza, jakoby przejawiała małe zainteresowanie seksem. Żąda natomiast od partnera więcej cierpliwości, by można było zbudować większe zaufanie i intymność. Zapewnia, że gdy wzrośnie zaufanie, pożądanie pojawi się samo, ale niestety tak się nie dzieje, bo on nie umie poczekać i dąży do zbliżenia. Z kolei mężczyzna zaprzecza, jakoby chciał zaspokoić żądzę na partnerce. Mówi, że to raczej seksualny wyraz jego miłości i zapewnia, że gdyby ona pozbyła się zahamowań, jej pożądanie rozpaliłoby się samo z siebie. Niestety, tak się nie dzieje, ponieważ ona od początku się blokuje.
Partnerzy, walcząc o dominację, osiągnęli próg patologizacji związku. Wyrzuty mężczyzny dotyczą „zahamowań” kobiety, a ta zarzuca mu, że jest „uzależniony od seksu”. Partnerzy deprecjonują się nawzajem i szkodzą związkowi – na początku którego seks nie odgrywał roli. W tym wypadku oboje partnerzy włożyli jak się zdaje wiele wysiłku, by nie dopuścić do stwierdzenia faktu, że, krótko mówiąc, łączy ich głęboka duchowa więź, lecz niewielka namiętność.
Mamy tu do czynienia najwyraźniej z konfliktem potrzeb. Gdyby chodziło o inne zainteresowania, na przykład o hobby, uzgodnienie interesów nie przedstawiałoby większego problemu. Ale że chodzi o potrzeby seksualne, nie wolno uznać tak prostych faktów, a nawet poważnie brać ich pod uwagę.
W jednym punkcie oboje są zgodni i na moje pytanie: „Są przecież pary, u których seks nie odgrywa wielkiej roli, może u was jest podobnie?” zareagowali z takim samym oburzenie. Jakiekolwiek wyobrażenie związku, w którym seks mógłby odgrywać poboczną rolę, gwałtownie odrzucali.
Cytowany fragment pochodzi z książki „Pięć kłamstw w sprawach seksu i miłości”, autorem jest Michael Mary.