Joanna
Jest roześmianą uczennicą w granatowym mundurku. Rozmawia z koleżankami, ale od czasu do czasu spogląda na niego prowokująco. Jest taka słodka w białych podkolanówkach, spódniczce nieco krótszej niż regulaminowa, błękitnej koszuli, przekrzywionym krawacie. Mogłaby tylko zdjąć tę marynareczkę, która jest zupełnie niepotrzebna. I proszę, jak na zawołanie zdejmuje ją i przewiesza przez ramię.
Kiwa na niego palcem. Rozgląda się. Tak, na niego – nie ma tu nikogo innego. Powtarza ten gest, a on niepewnie rusza w jej stronę, niczym drapieżnik starający się nie spłoszyć zwierzyny. Ona jest łanią. On lwem. Zaraz wbije się w to jej smakowite ciało. Tylko od czego zacząć?
Kiedy dzielą ich już najwyżej dwa metry, ona odwraca się na pięcie i zaczyna iść. Szybko, coraz szybciej, biegnie. Wygląda tak beztrosko, jakby w ogóle nie była świadoma swojej kobiecości, swojego seksualnego uroku. Jej biodra kołyszą się, spódnica faluje, opada jedna z podkolanówek. Zatrzymuje się, żeby ją podciągnąć. On też staje. Rozumie reguły – może tylko patrzeć. Ona jest tylko do podziwiania.
Posłusznie zachowuje bezpieczną odległość. Gdy ona zwalnia, on też. Gdy ona przyspiesza, on też. Rozumieją się bez słów, grają w tę samą grę.
Cudnie jest patrzeć na nią, na jej niewymuszone piękno, w pełni naturalne i szczere. Bez sztucznych rzęs czy uśmiechów. Bez udziwnionych fatałaszków i póz. Bez wulgarności makijażu i wulgarności słów. Po prostu. W końcu wszyscy jesteśmy tylko zwierzętami i to normalne, że zdrowy samiec lgnie do zdrowej samicy.
Prowadzi go krętymi uliczkami, jest już ciemno, ale ona zdaje się cała promienieć. Jest jego latarnią morską. Przynętą, na którą można by zwabić go wszędzie, nawet w najbardziej niebezpieczne miejsce. Nawet w ogień.
Nie może oderwać łakomego wzroku od jej zgrabnych nóg. Szczupłych, ale nie kościstych. Od jej wspaniale obłych łydek. Młodych, prężnych, silnych, a jednak delikatnych. Bladych. Kusząca jest też szyja, przywodząca na myśl porcelanową lalkę, lub może gejszę. Chętnie by się w nią wgryzł, okazał swoją samczą dominację, chwycił ją za nią swoją silną dłonią. Może nawet mógłby ją objąć, otoczyć palcami jednej ręki… wydaje się taka maluteńka.
Dziewczyna przekracza wahadłowe drzwi. Lewą ręką odpycha lewe skrzydło, prawą prawe, a zanim znika za nimi, zerka na niego przez ramię. Jej kocie oczy żarzą się w ciemności, jest w nich coś bezwstydnego, zapraszającego do środka. Wchodzi więc.
Ogromna łazienka, cała wykafelkowana na biało i pełna pary jest oświetlona płomieniami setek świec. Są wszędzie – na podłodze, na półkach, nawet w umywalce i na przewróconej na bok muszli sedesowej. Na wprost drzwi, którymi tu weszli, jest wielka kabina prysznicowa. Z deszczownicy mocnymi strumieniami leje się gorąca woda. Jej szum jest przyjemny.
Ona stoi oparta o murek, patrzy na niego i czeka. Kiedy ma już jego niepodzielną uwagę zaczyna przedstawienie. Niedbale rzuca na podłogę nadal trzymaną marynarkę z herbem jakiegoś zacnego liceum i zaczyna poruszać się w rytm niesłyszalnej muzyki. Wyraźnie tańczy, a ten taniec jest tak sugestywny, że w jego głowie sama pojawia się pasująca muzyka.
Ona zamyka oczy, poddając się tej muzyce płynącej z głębi. Jej ruchy są powolne i zmysłowe. Pełne. Tańczy każdą komórką swojego seksownego ciała. Tańczą ręce i nogi, brzuch, szyja, a nawet uszy. Cała tańczy. Specjalnie dla niego.
Poluźnia krawat, rozpina górny guzik bluzki. Niezwykle seksownym ruchem zdejmuje go przez głowę, mierzwiąc przy tym swoje miękkie, jedwabiste włosy, wyraziście czerwone. Odrzuca go, zupełnie nie patrząc gdzie, a on pada akurat do jego stóp. Mateusz podnosi go i chowa do tylnej kieszeni spodni. Będzie miał pamiątkę, o ile pozwoli mu go zatrzymać.
W bardzo dziecięcy, a może wręcz chłopięcy sposób, zdejmuje buty. Prawą nogą zsuwa piętę lewego buta i kopniakiem posyła go w kąt, później lewą stopą w ten sam sposób pozbywa się drugiego. To nawet zabawne, szczególnie że teraz jej urocze podkolanówki zaczynają od dołu nasiąkać wilgocią. Robią się ciemniejsze i cięższe, wyraźnie utrudniając ruchy.
Jej piękno i jej naturalność są ujmujące. Jej bezbronność. Mógłby teraz się na nią rzucić i wziąć, co zechce, ale on tylko patrzy. Jak zahipnotyzowany. Jej smukłe palce sprawnie wyciągają koszulę ze spódnicy, rozpinają kolejne guziki, ukazując mu nieskazitelną biel jej skóry i błękit delikatnego niczym mgiełka stanika. Bluzka również ląduje na podłodze.
Wije się teraz przed nim odsłonięta, półnaga. Widzi grę jej mięśni, podziwia smukłą kibić, ale jego uwagę przede wszystkim przykuwają widoczne pod cienką koronką sutki. Są zwieńczeniem aż nadto obfitych piersi. Zbyt kobiecych i zbyt dojrzałych, jak na nią. Jasne, różowiutkie, duże i już sterczące wymownie w jego stronę. Musi to lubić.
Na moment przerywa taniec, przydeptuje koniec jednej skarpetki, szybko zdzierając ją z nogi, potem to samo robi z drugą. Ma piękne, drobne stópki z malutkimi paluszkami. Urocze. Dziecinne. Rozczulające. Kiedy jest bosa, jej ruchy stają się bardziej pierwotne, jakby razem z podkolanówkami zrzuciła z siebie gorset konwenansów. Niespodziewanie staje się uwodzicielska, już nie niewinnie i mimochodem, a celowo, kobieco.
Wymownie kręci tyłeczkiem, kołysze biodrami, wiruje, skacze i podryguje. Aż kipi energią, zdrowiem i erotyzmem. Prosi się o to, by przyparł ją do muru i zerwał majtki, ale przecież nie może tego zrobić, nie powinien…
Chwyta za to swojego pytonga i mocno ściska. Jest nabrzmiały i twardy. Spragniony. Porusza dłonią w górę i w dół, przesuwając luźną skórkę napletka. Od razu lepiej! Te ruchy ma opanowane jak żadne inne, do perfekcji. Wie, jak się zadowolić i co zrobić, by było lepiej niż dobrze.
Dziewczyna rozpina guziczek z boku plisowanej spódniczki, a ta swobodnie opada w dół i nim się obejrzy, stoi już przed nim w samej bieliźnie. Błękitne majteczki stanowią chyba komplet z biustonoszem, ale nie są aż tak prześwitujące. Kusząco opinają pośladki, wciskając się w rowek między jędrnymi półkulami. Chciałby jej tam dotknąć, powstrzymuje się jednak, przyspieszając tylko pieszczenie samego siebie. Jest mu dobrze, błogo i wie, że już się nie cofnie, nie zrezygnuje ze spełnienia.
Jak przez mgłę widzi jej gibkie ciało. Nie może być aniołem, jest zbyt ponętna, zbyt kusząca. Grzeszy przez nią.
Stojąc tyłem do niego rozpina, i zrzuca stanik. Obraca się, szeroko rozkłada ramiona i trzęsie biustem niczym tancerka egzotyczna. Jej melony z każdą chwilą wydają mu się coraz większe. Są sprężyste i falujące. Muszą być miłe w dotyku. Miękkie i gładkie.
Przyjrzałby się im uważniej, ale ona rozprasza go, przystępując do ostatniego etapu obnażania. Ma celne oko – jej majtki trafiają prosto w jego zdziwioną twarz. Pachną jak budyń waniliowy. To normalne?
Kiedy się ich pozbywa z oczu, ona już cała w pianie stoi pod prysznicem. Jej wzgórek łonowy pokrywa gęste futerko, równie czerwone jak włosy na głowie. Skrywa zdecydowanie zbyt wiele.
Gąbką leniwie sunie od stopy aż do biodra, okrężnymi ruchami myje brzuch, piersi, szyję, wsuwa ją nawet między uda. Tego jest już za wiele – jego wulkan wybucha, strzela aż do jej drobnych stópek.
Artykuł ukazał się w ramach
Konkursu ekskluzywnego. Weź udział w konkursie i wygraj ekskluzywne gadżety erotyczne!
.