Blacklex
Serce bije mi w rytm kroków, gdy prowadzę go na górę do mojego mieszkania, aby tam móc z nim pobyć.
Czuję dziwne mrowienie. Dobrze znane każdemu człowiekowi, gdy wie, że ktoś na niego patrzy. Jest popołudnie, pora lunchu w pracy, a ja to czuję. Przenoszę wzrok na moment na bok, instynktownie szukając tej pary oczu, która mi się wnikliwie przygląda. Jest!
Złapałam kontakt, a on o sekundę za długo patrzy i odwraca wzrok.
„Niemożliwe, wszędzie, ale nie w pracy” uśmiecham się w duchu, że pofolgowałam swojej kobiecej próżności myśląc, że ktoś by mnie się przyglądał w ten jeden, jedyny sposób. Nie można go pomylić. Ja go nie mylę już. On wstaje i wychodzi. Już nie patrzy.
„No pewnie, standard” myślę i zajmuję się już towarzystwem, jakie mnie otacza i smętnie patrzę na kanapkę.
Zbliża się czternasta, siadam do komputera i wracam na salę. I widzę słowa:
„Pozdrowienia od cichego wielbiciela”
Wpatruję się w ekran jak głupia, zastanawiając się, kto miałby tyle okrucieństwa w sobie, by się ze mnie nabijać?! Mało tego, widzę imię i nazwisko, więc nie taki „cichy” ten wielbiciel. Ale ma poczucie humoru. Nie znam go, nie kojarzę z imienia, jakie wyświetliło się obok wiadomości. Podsyłam tekst do koleżanki. Uśmiechnięta stwierdza, że to wygłupy. Podzielam jej opinię. Czas mija i on wchodzi na naszą grupę z czata.
„Nie zrobiło na Tobie wrażenia, że masz cichego wielbiciela?”
Osłupiała patrzę w ekran, ale skoro to żarty… mogę pożartować. Tak przynajmniej mi się wówczas zdawało, że pożartuję.
„Owszem, zrobiło”.
Rozmowa toczy się miło. W pewnym momencie pyta, czy wiem, który to on. Zaprzeczam, a ciekawość rośnie z minuty na minutę. Oglądam się, gdy wiem, że idzie. Kiedy go zobaczyłam, szczęka mi opadła. „To ten chłopak, który jest jednym z najgłośniejszych!” Myślę intensywnie, a potem oglądam go. Ma w sobie to coś. Ma ładne ciało, jest podniecający.
Czas mija, łamie bariery. My je łamiemy, rozmawiając ze sobą.
Po tych rozmowach, po gorących esemesach , wiem, że tego chcę. Właśnie z nim.
„Zaczekasz na mnie?” pyta w czwartkowy wieczór pod koniec pracy.
„Zaczekam” – kiwam głową i uśmiecham się. W żołądku czuję znajomy żar, rozprzestrzenia mi się na łono i piersi. Och… jak dawno nie zaznałam czegoś takiego. Jakby zmarłe serce zaczęło pompować nową, czystą, życiodajną krew.
Wychodzę, żegnam się z innymi i spotykamy się. Już sam na sam.
Nie całuję się z nim od razu na spotkaniu. On nie lubi się afiszować, a mnie to nie przeszkadza. Chcemy tego. W powietrzu czuć tą napiętą i jednocześnie ekscytującą atmosferę, jaka zagęszcza się z każdym momentem. Serce bije mi w rytm kroków, gdy prowadzę go na górę do mojego mieszkania, aby tam móc z nim pobyć.
„Herbaty?” pytam, bo zimno i zmarzliśmy oboje. On kiwa głową i śmiało podchodzi, obejmując mnie czule, a na pośladkach czuję jego nabrzmiałe przyrodzenie i to, jak mnie pragnie. Wiem, że tak jest, bo pisał o tym, bo pokazuje to. Dotyka mnie bez wstydu i nieśmiałości, a jego gorące, wilgotne wargi szybko odnajdują moje wrażliwe miejsca na szyi. Widzę radość w jego oczach i to jest tak nowe doświadczenie, że w głowie odczuwam zawirowanie. Przyjemne zawirowanie.
Odwracam się, gdy daje mi tak wyraźne znaki a nasze wargi łączą się w czułym pocałunku. To coś innego, coś więcej niż miłosna pieszczota. To czyste pragnienie, seks i pożądanie. I podoba mi się to!
Ubrania szybko znajdują się na podłodze. Klękam przed nim i chwytam oburącz za uda, głaszcząc je czule. Ma je wspaniałe, mocne i męskie. Zbliżam głowę do jego podbrzusza i czuję zapach piżma i słonej skóry, a wilgotne włosy łaskoczą mnie przyjemnie.
Ale to, co mnie podnieca, to on cały, ta atmosfera, jakiej nie zaznałam od długiego czasu. Daję mu więc pocałunki i to, co chcę dawać. Nigdy nie słyszałam, by mężczyzna okazywał tak swoje zadowolenie, gdy pieszczę go ustami. Słowa, jakie padają, sprawiają że chcę dać mu więcej i daję. Liżę go i całuję tą miękką główkę i twardy trzon, ciesząc się chwilą. Wstaję z kolan, a on prowadzi mnie do łóżka i wchodzi na mnie. Przyjmuję go w sobie z cichym westchnieniem i obejmuję udami, zachęcając bardziej.
Ten najgłośniejszy chłopak czyni cuda, gdy wirujemy w tańcu ciał, gdy czuję jego zapach i ciężar na sobie. A gdy dotykam jego miękkiej skóry, moja kobiecość wilgotnieje tak bardzo, że pojęcie „oziębłość seksualna” jest teraz określeniem tak dalekim, jakby wcale nie istniało. Czując go w sobie, myślę o przyjemności i ciało wygina mi się w łuk, a z moich ust dobywa się głośny jęk, pisk, krzyk. Czuję pożar w podbrzuszu. Wiję się pod nim i oddaję rozkoszy, jednocześnie mocno chwytając go za włosy. Patrzę mu w oczy, bo to mnie podnieca. Po chwili jego twarz się oddala, głowa niknie w południowych stronach i ciepły język zaczyna lizać moje uda, brzuch, pępek. I znów powraca do mnie, a jego pocałunki mają mój smak i zapach! I znów go nie ma, są tylko dłonie na moich piersiach, gorący oddech na moim łonie. Czas zatrzymuje się. Trafiamy w przestrzeń bezczasu. Jest tylko czucie. A ja czuję, że nieodwołanie zbliżam się do punktu zero. Do punktu, w którym czas i przestrzeń wybuchną, przemieszają się, zmienią w pustkę i ułożą na nowo. Kiedy spełnienie osiąga apogeum, czas rusza na nowo. Opadamy na siebie, tonąc w mokrym, słodkim, kwaśnym pocałunku.
Leżąc na jego piersi, całuję skórę i chłonę jego zapach. Nie myślę, nie ma o czym. Jest za to szczęście i błoga rozkosz, jakiej nie można zakłócić. Ta wolność, naturalna swoboda i poczucie, że ktoś wielbi moje ciało i mnie, jest niesamowita. Spoglądam obok i nasze spojrzenia spotykają się. Wyciągam rękę, a on całuje jej wnętrze. I wiem już, że sam jego dotyk wystarczy, aby poczuć siłę erotyzmu.