Justyna
A teraz… miałam 33 lata i byłam dziewicą. Dzie-wi-cą! Tylko w przeciwieństwie do Maryi nie miałam dziecka, w żaden cudowny sposób nie zostałam matką. Tęskniłam do miłości i do macierzyństwa. Ale na drodze stała ta moja wada, skaza.
-Niech nad tobą Bóg czuwa. I Maryja zawsze dziewica – powiedziała moja ukochana ciocia, wsiadając do pociągu. Słowa na pożegnanie zastygły mi na wargach. „Dziewica” – tylko to usłyszałam. Zabolały. Ale jakoś się pozbierałam.
-Do zobaczenia, ciociu – pocałowałam ją w policzek, a potem zatrzasnęłam drzwi. Pociąg odjechał, a ja powinnam wrócić do samochodu. Ale jakoś nie mogłam się ruszyć z peronu, bo słowo „dziewica” odbijało się dudniącym echem w moim mózgu. Aż zachciało mi się wyć. I płakać. I krzyczeć ze złości i smutku.
Patronem artykułu jest SexownySklep.pl >>>
Nie wiedziałam, dlaczego mnie to musiało spotkać i jak właściwie tego dokonałam. Przecież byłam zwyczajną kobietą, lubiłam taniec, komedie, gotowałam, a na prawo jazdy zdałam za drugim razem. Miałam zwykłą pracę i zwykle życie, więc… dlaczego?
Bo przecież nie chciałam być dziewicą (nie cierpiałam tego słowa!), przecież nie zrobiłam tego specjalnie!
A teraz… miałam 33 lata i byłam dziewicą. Dzie-wi-cą! Tylko w przeciwieństwie do Maryi nie miałam dziecka, w żaden cudowny sposób nie zostałam matką. Tęskniłam do miłości i do macierzyństwa. Ale na drodze stała ta moja wada, skaza. Bo który normalny chłop by chciał taką babę, jak ja? Nie chciałam byś świętoszkowata. Poza tym podejrzewałam, że nawet największy katolik mnie wyśmieje i odtrąci. 30-letnia dziewica? Takie powinni pokazywać w zoo.
Ech… odpowiadając na pytania o męża i dzieci, wymyślałam jakieś wymówki, i cieszyłam się, że nie pytają, kiedy wreszcie zamierzam się pozbyć tej swojej cnoty.
Ale przecież cnotliwa nigdy nie byłam. Raczej trochę dzika i nieśmiała. Aż dziw mnie bierze, że w szkole podstawowej chodziłam z chłopakami za rękę i całowałam się z nimi na dyskotekach. Bo potem to wszystko się skończyło. Nikt interesujący się w moim życiu nie pojawił przez całe liceum, i z nikim nie poszłam do łóżka. I nagle minęło kolejne kilka lat studiów, a sytuacja nie uległa zmianie, tylko nagle to, co wcześniej było dla mnie oczywiste, teraz zaczynało być problemem.
Wszelkie żarciki o seksie, wszelkie rubaszności zaczęły mnie przyprawiać o rumieńce wstydu i paraliż całego ciała. To, że nie uprawiałam seksu jako 15-latka, było całkowicie zrozumiałe. Ale to, że nadal tego nie robię, mając już 25 lat? Przecież by mnie wyśmiali, a potem pożałowali. A może nawet by zaczęli na siłę swatać? Nie chciałam mieć etykietki „zawsze dziewicy”, więc nikomu się tym moim dziewictwem nie chwaliłam. Naprawdę zadbałam o to, żeby nikt nie wiedział, nikt się nie zainteresował, nikt niczego nie podejrzewał.
Zaczęłam się przed ludźmi kryć. I czułam, jak mury oddzielające mnie od świata i ludzi rosną. Unikałam wszystkich towarzyskich sytuacji, w których moja kobiecość i atrakcyjność rzucałaby się w oczy, w których mogłabym być narażona na zaczepki, wyśmianie lub… bezpośrednie propozycje. Moja izolacja rosła i rosła, a moje szanse na zamążpójście i stworzenie normalnej rodziny topniały. Ale czy naprawdę tak bardzo chciałam być matką? A może to była tylko presja społeczna, żeby się wpasować, a posiadaniem dziecka udowodnić wszystkim wokół i najbardziej sobie, że ja też „to” zrobiłam?
To, że jestem dziewicą, skrywałam jak wstydliwą tajemnicę. Myślę, że gdybym zabiła człowieka, zostałabym potępiona, ale nie wyśmiana. A w więzieniu spotkałabym podobnych do mnie, którzy może by powiedzieli: rozumiemy cię. Ale jak znaleźć drugą taką dziewczynę? Która by na moje bezpośrednie pytanie odpowiedziała „tak”? Zakonnica? Przecież ja kiedyś z jedną zakonnicą w przedziale przejechałam całą Polskę aż do Suwałk i w końcu zapytałam ją, co myśli o seksie. A ona trochę się stropiła, a trochę ucieszyła i powiedziała, że zanim wstąpiła do zakonu, to poużywała życia. I to z niejednym chłopakiem.
-I wiesz co? – dodała jeszcze w zaufaniu, bo przeszłyśmy szybko na ty – wcale a wcale nie żałuję. Teraz jasne, że tego nie robię i do tego nie tęsknię, ale cieszę się, że nie umrę jako dziewica. Bo czuję, że coś naprawdę dobrego ominęłoby mnie wtedy.
Ileż ja miałam lat, gdy tak z nią rozmawiałam? Jakoś koło dwudziestu. Wtedy jej słowa mnie nie zabolały, ale teraz utwierdzały mnie w przekonaniu, że nawet katolickie zakonnice mają pojęcie o czymś, czego ja nigdy nie doznałam. To było smutne i dołujące odkrycie.
I jeszcze te wszystkie porady – nie rób tego z byle kim, nie rób tego bez miłości, nie pod wpływem alkoholu, miej piękny pierwszy raz.
Do diaska!
Czy naprawdę mogłam sobie zepsuć życie seksualne, robiąc to z kimś nieodpowiednim i pochopnie? A przez tyle lat w to wierzyłam i nawet, gdy podobałam się komuś z wzajemnością, to mówiłam sobie „nie, jeszcze mam czas i mogę poczekać na prawdziwą miłość”. Gdy mi stuknęła 30-stka od koleżanek z pracy dostałam wibrator. Najpierw się zezłościłam, ale w domu doceniłam ten prezent. Zrozumiałam, że dostałam go dla jaj, a nie na złość, żeby mi było przykro.
To wtedy, w biurze, jeden jedyny raz poczułam się trochę bardziej zrozumiana, trochę mniej wynaturzona niż na co dzień. Gdy już wszyscy po spontanicznej imprezie znaleźli się za drzwiami biura, obok została tylko jedna koleżanka.
-I jak się podoba prezent? – zapytała.
Machnęłam ręką.
-Intencje się liczą. Pamiętaliście – próbowałam ukryć to, co naprawdę czuję.
-Czyli nie za bardzo się podoba. A ja bym się może ucieszyła z takiego drobiazgu.
-Naprawdę? – spytałam ją zdziwiona. – Przecież masz męża i dwójkę dzieci.
Alina przewróciła oczami, roześmiała się, a potem spojrzała na mnie smutno.
-Ostatnio w telewizji słyszałam, że to okrutne, jeśli kobieta zna ból porodu, ale nie zna przyjemności orgazmu. Zgadasz się z tym?
Po chwili dopiero zrozumiałam, co mi daje do zrozumienia.
-Tak, właśnie patrzysz na kobietę, która nigdy nie miała orgazmu. Nie wiem, czemu ci to mówię, może dlatego, że mam już dość ukrywania się, jakbym miała trąd. Dlaczego wszyscy wciąż gadają o seksie, jakby to był jedyny temat? – powiedziała z wyrzutem i złością. Ale potem dodała – A jednak może gdybym miała wibrator, to w końcu bym zrozumiała, o co chodzi z tym całym orgazmem i nie żałowała, że mi coś przechodzi koło nosa…
Spojrzałam jej prosto w oczy.
-Niczego szczególnego nie tracisz – wyznałam jej z serca. – I co z tego, jeśli mam te orgazmy? To tylko chwila przyjemności, jak kostka czekolady. Chciałabym mieć męża i dzieci, jak ty.
Alina pokręciła głową.
-A więc zazdrościmy sobie czegoś obie. Powiedz mi, jakie one są, te orgazmy?
-Taka… jakby fala ciepła, jakby… wewnętrzna eksplozja, która rozchodzi się z brzucha na całe ciało… – próbowałam to jakoś opisać.
-No to jeszcze raz wszystkiego najlepszego – powiedziała i szybko wyszła, a ja zostałam z moim pomarańczowym wibratorem i „moją wielką tajemnicą”.
Gdy szłam do domu, żałowałam, że nie powiedziałam Alinie więcej. Ale cóż, nawet przed nią, a może szczególnie przed nią, wstydziłam się tego, że jeszcze nigdy z nikim…
Tamtego dnia postanowiłam, że coś zrobię, żeby w końcu zacząć jakieś życie seksualne. Ale mimo postanowienia, nic się nie zmieniło.
Aż w końcu tego dnia, gdy odprowadzając ciocię, rozryczałam się na peronie, coś we mnie pękło. Poczułam się, jak spuszczony z łańcucha pies. Postanowiłam odpuścić wszystko to, co kiedykolwiek usłyszałam o seksie, „szanowaniu się” i uważnym dobieraniu kandydata na kochanka.
-Przez tyle lat kierowałam się zdaniem innych, teraz sama zadecyduję – postanowiłam.
I dwie godziny później stałam na parkiecie klubu, tańcząc bezwstydnie, pijana drinkami.
Potrzebowałam tego alkoholu, żeby się przemóc. Żeby pomalować mocno oczy, założyć trzymaną na dnie szafy mini i wysokie kozaki. Czy wyglądałam jak zdzira? Pewnie tak.
W duszy śmiałam się z ludzi rzucających mi – jak się zdawało – spojrzenia pełne nagany. Tak, byłam dziewiczą zdzirą, puszczalską, co się nigdy nie puściła, mogli mnie oceniać. Śmiałam się do nich czerwonymi ustami i nic sobie z tego nie robiłam.
W końcu zakręcił się obok mnie jakiś blondyn. Po chwili całowaliśmy się namiętnie. Byłam zdziwiona, jak łatwo mi to przyszło, przecież ja od lat nawet się z nikim nie dotknęłam. A ostatni raz całowałam się prawie dwadzieścia lat temu, na tych szkolnych dyskotekach.
-Idziemy do mnie czy do ciebie? – zapytał, gdy prawie połykaliśmy swoje usta. A więc to było takie łatwe? To całe wielkie uwodzenie?
Roześmiałam się z radości. Poczułam wielką ulgę zamiast wielkiego strachu – jak to się do tej pory zdarzało. Zawsze sobie wyobrażałam, że w kluczowym momencie będą mi drzeć kolana i będę płakać ze strachu. A tymczasem…
-Do ciebie – odpowiedziałam, obcałowując jego brodę, usta i policzki.
-Ale z ciebie dynamit! – skomentował.
Znów fala śmiechu mnie rozrywała. Dynamit? Matko Boska Częstochowska, jak on to zauważył?
No i dojechaliśmy do niego. W domu zrobił mi jeszcze jednego drinka i zaczął rozbierać, całując moją szyję, dekolt, piersi i brzuch. Tu już nie byłam taka wyzwolona i beztroska. Trochę się spięłam. Szybko wypiłam ten drink, bo czułam, że im więcej we mnie alkoholu, tym więcej odwagi.
-A dostaną jakąś czystą wódkę? – spytałam mojego gospodarza.
Ale ten popatrzył na mnie jakby z dezaprobatą. Czy może smutkiem.
-Myślałem, że tego chcesz, ale teraz czuję się, jak najpaskudniejszy facet na świecie, naprawdę musisz się zalać w trupa, żeby ze mną być?
To pytanie mnie nieco otrzeźwiło. Pierwszy raz spojrzałam na niego inaczej niż na „faceta”. Miał piękne i smutne oczy. Brązowe, ciepłe. Tak, był trochę pijany, ale ja byłam zalana. Na chodniku plątały mi się nogi, a on mnie doprowadził do taksówki i wtarabanił do windy.
-Przepraszam – powiedziałam. – Jesteś piękny – i pocałowałam go.
Rano obudziłam się w jego ramionach, niewiele pamiętając. Nadal jednak miałam na sobie majtki i spódnicę, a on też był częściowo ubrany.
-Czy my…? – zapytałam, jak na filmach, zawieszając głos.
-Nie.
-Nie?
O Jezu, więc cała akcja na nic?
-Nawet, gdybym coś zrobił i tak byś nic nie poczuła, nic nie zapamiętała… Nie patrz tak, nie jestem gwałcicielem, a to by się nie bardzo różniło od gwałtu.
Ale zaraz zmienił ton.
-To co? Masz ochotę na poranny seks? – spytał, oblizując wargi i kładąc moją dłoń na swoich majtkach. Tak, to, co czytałam o porannych erekcjach, było prawdą.
-Nie wiem… – powiedziałam szczerze.
-No to pozwól mi siebie przekonać – powiedział i zacisnął moją dłoń na swoim penisie. Ku mojemu zdumieniu ten penis był ciepły i miły. Chyba jakaś część mojej fascynacji jego przyrodzeniem odbiła się na mojej twarzy. Zamruczał i zaczął całować moje piersi. A potem wziął mnie na ręce i zaniósł do łazienki. Rozbierał mnie i pieścił, gdy woda lała się z prysznica. Mydlił mnie, mył i doprowadził do orgazmu dłonią. Gdy w końcu znalazł się we mnie, byłam zdziwiona, że stało się to tak szybko i w sumie samo z siebie. Nawet nie zdążyłam szepnąć mu słówka, żeby był uważny.
Nagle się chyba zorientował, co robimy…
-Czy bierzesz jakieś pigułki? – spytał, wracając na ziemię.
-Nie.
Wysunął się ze mnie. Nagle poczułam ogromny brak. Spojrzałam tęsknię na jego pięknego penisa, on również na niego popatrzył. Był na nim ślad krwi.
-No to dobrze, że masz dzisiaj okres… bo nie chcę zostać ojcem z przypadku.
A więc tak to sobie wytłumaczył. Bardzo dobrze. To mi zaoszczędziło stresu. Po chwili już klęczałam przed nim, po mojej twarzy spływała ciepła woda, on zaś wił się w rozkoszy moich ust, przytrzymując się jakiegoś metalowego uchwytu. A potem eksplodował. Byłam całkowicie zafascynowana jego ekstazą. A więc tak to wyglądało w prawdziwym świecie dorosłych ludzi…
Serce rozsadzała mi radość. Nie mogłam się nacieszyć tym, że jestem z mężczyzną, takim mężczyzną! Teraz, gdy był nagi, widziałam jego piękne umięśnione ciało, owłosioną pierś. Niezłe ciacho wyrwałam w tej dyskotece, nieźle jak na nowicjuszkę – myślałam, uśmiechając się do siebie.
-Widzę, że lubisz seks – wytłumaczył to sobie po swojemu. Znów wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. I pieścił, pieścił, pieścił bez końca. Leżeliśmy w pozycji 69, a moje ciało instynktownie robiło to, co miało. Nie miałam wątpliwości, nie miałam pytań, za to miałam orgazm o wiele lepszy niż sama ze sobą. Cóż, widocznie lata „ćwiczeń w pojedynkę” nie poszły na marne.
Gdy w końcu od niego wyszłam, było południe. Nie, nie wymieniliśmy się numerami telefonu. Nie miałam nawet pojęcia, czy on zna moje imię. Sam nazywał się Marek.
Albo Marcin.
Albo Maciek.
W sumie łatwiej było mi wynosić pod niebiosa „pana bezimiennego”. Bo był dla mnie jak Rogaty Pan, bóstwo płodności, z którymi kiedyś dziewce kochały się po raz pierwszy. I może tak było lepiej. W każdym razie ja się nie skarżyłam, w końcu ktoś mnie wziął taką, jaka byłam, nie zadawał pytań, ale tylko przyjemność.
Fajnie opisane dziekuje 🙂 pozdrawiam Palast
Odkrylam bloga za pomoca poczy. To jest naprawde dobrze napisany artykul. Bede z pewnoscia wracal do twoich przydatnych informacji. Dziekuje za post. Jaszcze na pewno wroce.
Dużo tutaj inspiracji, fajnie prowadzony serwis 🙂