Umorusana Ewa
Wybitnym fachowcem w temacie wibratorów nie jestem, jakimkolwiek fachowcem również nie… Jeszcze. 😉
Moja przygoda z nimi rozpoczęła się dokładnie w listopadzie 2012 roku, więc krótko się znamy, aczkolwiek całkiem wybornie.To nie jest recenzja moich dwóch rocznych przyjaciół [Gigi Lelo oraz bcute Curve], ale miesięcznego maleństwa, które miało być tylko fanaberią, nieśmiałą chęcią spróbowania czegoś nowego.
No i wpadłam po uszy.
Jestem częstym gościem w sklepie kinkywinky.pl, który swoja ofertą powala wręcz na kolana. Zaglądam tam, bo ciekawskie ze mnie stworzenie, pazerne również, bo ciągle mi mało tego typu wrażeń. Szperacz poszukiwacz, tak, to ja!
Nie zwróciłabym na niego uwagi, gdyby wyglądał tak jak reszta typowych wibratorów, takich kolorowych i rzucających się w oczy.
Czytam: szybkie wibracje, bezpośrednia stymulacja, dyskretny.
Myślę: te maleństwo musi mieć moc!
Przystępna cena, jakże elegancki, wręcz surowy wygląd, i ta możliwość bezpośredniej stymulacji łechtaczki, przekonały mnie w try miga. Zauroczył ten mały pocisk, musiałam go mieć.
Po trzech dniach zostałam tuptającą z niecierpliwości właścicielką tego oto maleństwa. Szkoda, że nie mogli państwo zobaczyć uśmiechu na mojej twarzy, gdy znalazł się w mojej dłoni. Ten jego dyskretny wygląd zachwycił jeszcze bardziej, bo przecież gdyby ktoś go odkrył w mojej torebce, nigdy by nie wpadł na to, że jest to wibrator. A do tego taki szatan z niego! Bo po włączeniu… ulala, wibracje czułam chyba nawet w kolanach, a przypomnę, że trzymałam go wciąż w dłoni 😀
Wzięłam go ze sobą do pracy, ot tak, by mi towarzyszył. Co chwila przypominałam sobie o tym małym pocisku ukrywającym się w bocznej kieszonce torebki, i co chwila wywoływał na mojej twarzy lekki rumieniec. Niecierpliwie czekałam na wspólny wieczór.
Przyszedł wieczór i…
Cóż mogę więcej o nim napisać… bestia. I musicie wierzyć mi na słowo, że nawet teraz podczas pisania tych kilku słów, mam twarz całą w pąsach.
Drogie panie, polecam!
Tekst ukazał się ramach obfitego konkursu.