Nat Gru
*Czyli: dlaczego Lilka, odwrotnie niż w Layli Erica Claptona, na kolana nie powala?
Lyla stała się obiektem mego pożądania od momentu, gdy zobaczyłam reklamę z nią w roli głównej. Była tą postacią, która napędza wszystkie zdarzenia, choć ani razu nie pojawia się na ekranie. Zawsze chciałam mieć taki „niegrzeczny” gadżet, którego, wraz z partnerem, mogłabym używać zarówno w domu, jak i w miejscu raczej nie przeznaczonym do erotycznych zabaw. Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna i na zrealizowanie tej fantazji będę musiała jeszcze trochę poczekać.
Kiedy otworzyłam przesyłkę, pojawiła się euforia. Trzeba przyznać, że Lelo specjalistów od marketingu ma dobrych i należycie dba o zadowolenie klienta. Strategię oparto na zasadzie „dostajesz więcej niż tylko zabawkę”, więc w estetycznym pudełku, prócz Lilki (została oficjalnie przechrzczona) i pilota do niej, znalazłam broszkę, saszetkę lubrykantu, satynowy woreczek do przechowywania, kartę gwarantującą dziesięcioletnią satysfakcję (co w praktyce oznacza, że masz 10 lat, aby stwierdzić, że użytkowanie Lyli odpowiada twoim oczekiwaniom i tyleż czasu, by zwrócić ją producentowi, jeżeli nie będziesz zadowolona) oraz ładowarkę i baterie, czyli cały osprzęt, dzięki któremu nie trzeba biec do sklepu elektronicznego, by móc uruchomić zabawkę. A ta cieszy oko i jest aksamitna w dotyku, bardzo przyjemna. Zmontowaliśmy ją z moim przyjacielem i rozpoczęliśmy testy „na sucho” (czyli manualne, nie genitalne). Intensywność oraz rodzaj wibracji (w tym moje ulubione pulsacyjne) rzeczywiście zmieniają się przy najdrobniejszym ruchu ręki, a osoba, która dzierży władzę (czyli pilota) również odczuwa rodzaj wibrowania generowany przez jej ruchy.
Po takiej symulacji nie mogłam doczekać się prawdziwej stymulacji. Przez kilka następnych dni chodziłam wokół Lilki, czekając na sprzyjające okoliczności. A kiedy nadszedł ten dzień, przyszło też rozczarowanie. Lelo obiecuje nawet dwunastometrowy zasięg sygnału pomiędzy Lylą a pilotem, a ten gubi się już wtedy, gdy – po umieszczeniu gadżetu w pochwie – chcesz nim sterować, trzymając generator w dłoni. Krótko mówiąc – musisz szukać zasięgu, który odnajduje się, gdy poruszasz pilotem mniej-więcej w okolicy brzucha lub ud. Reklama Lilki mocno nagina fakty – niemożliwością jest, by partner lub partnerka z odległości kilku metrów manipulowali jajeczkiem, które umieściłaś wewnątrz. Łatwiej bawić się intensywnością wibracji, gdy chcesz stymulować tylko zewnętrzne partie krocza – wówczas z sygnałem nie ma większych problemów, ale zabawka ewidentnie nie została zaprojektowana wyłącznie do tych celów (trzeba ją podtrzymywać i manewrować, jak klasycznym wibratorem).
Jest jeszcze jedna wada, pewnie bardzo istotna dla niektórych – dość intensywny zapach tworzywa, z którego wykonano gadżet. Może on przeszkadzać, gdy używasz Lyli jako preludium do seksu oralnego, bo zostaje i jest wyczuwalny. Z zalet materiału – łatwo nagrzewa się do temperatury ciała i długo ją utrzymuje.
Nie zanosi się więc, by partner wykonał przede mną taki taniec z pilotem, jak aktor w reklamie. Z tego, co zauważyłam, czytając komentarze pod filmikiem na YouTube, kilka osób miało podobne obserwacje do moich. Jeżeli jednak Lelo udoskonali swoje gadżety na pilota, z chęcią przeprowadzę ponowne testy. Obawiam się jednak, że zrealizowanie fantazji z zabraniem Lyli w miejsce publiczne, sprawdziłoby się tylko w miejscu, w którym jest dosyć głośno – zdradziecki pilot, choć rozmiaru kieszonkowego, przy intensywnych wibracjach warczy bardziej niż niesforny telefon komórkowy.
A broszka, która przybyła z Lilką zdobi klapę mojego płaszcza – jest prawdziwym łapaczem spojrzenia, ale tylko wtajemniczeni posiadacze zabawek Lelo wiedzą, do czego jej kształt się odnosi…
Komentarz od Lelo:
Jeśli klient(ka) spotka się problemem sygnału, który nie przechodzi przez skórę (tak jak w recenzji Nat), LELO doradza kontakt z działem obsługi klienta pod adresem customercare@lelo.com. Zostanie wtedy przesłany nowy pilot lub wibrator.