Że niby obraz „Początek świata” gorszący? Ależ skąd, odpowiada nauczycielka historii sztuki, przecież to metafora narodzin nowego życia, to czysta biologia, to proza życia, to przecież nie pornografia, czy jakieś tam nieprzyzwoite, seksualne fanaberie!
Ci, którzy interesują się trochę sztuką znają zapewne dziewiętnastowieczny obraz Gustawa Courbeta „Początek świata”. Przedstawia on akt – nagą modelkę, ukazaną przez malarza z najbardziej fascynującej go perspektywy – kadr prosto między rozłożone nogi. Obraz przepełniony jest seksem, fascynacją kobiecości, uwielbieniem dla owego zakątka kobiecego ciała, który otoczony jest aurą tajemniczości, skrywany, stanowi kuszący, zakazany owoc.
Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że „Początek świata” to bynajmniej nie tytuł nadany przez autora. To mocno speszeni krytycy sztuki nadali mu tytuł, który tłumaczył „obsceniczny” charakter dzieła. Taki wielki mistrz malarstwa – nie namalowałby przecież banalnej pornografii! No ale przecież pochwa, to miejsce, z którego przychodzi na świat nowe życie. Nagle „gorsząca” scena nabiera głębszego, filozoficznego podtekstu. Ufff, moralność malarza uratowana!
Dlaczego metaforę narodzin, wielkiego wybuchu, symbolicznego początku świata łatwiej nam przełknąć niż myśl, że Courbet był zwyczajnym mężczyzną z krwi i kości, który mógł czuć (i zapewne czuł) podniecenie na widok swojej nagiej modelki? Kulturowe zdystansowanie się do tematu seksu i odczuwania popędu skłania nas do szukania w tej sytuacji głębszego podtekstu, jakiegoś wyjaśnienia – dorobienie teorii, nawet nieco na siłę, daje nam poczucie komfortu.
Przyzwyczailiśmy się do nagości w sztuce, ale też przyzwyczailiśmy się myśleć, że jest ona czymś bardziej szlachetnym niż nagość i cielesność w życiu codziennym. Nauczono nas, że seksualność w sztuce ma drugie dno, zawsze jest związana z jakąś metaforą, a nawet dosłowne odzwierciedlenie genitaliów musi mieć niedosłowne znaczenia. O Dawidzie Michała Anioła będziemy mówić, że to ideał proporcji, studium ludzkiego ciała. To wszystko prawda, ale oprócz tego to też przedstawienie niezwykle seksownego mężczyzny, to najzwyczajniej tzw. „niezłe ciacho”. Brzmi obrazoburczo? Mimo wielkich przemian obyczajowych, jakie zaszły w ciągu ostatniego stulecia seksualność wciąż kojarzymy z czymś nieprzyzwoitym. Nagość już nie, o ile nie przywodzi nam na myśl seksualności (wspomniany Dawid jest nagi, ale nie jest „nieprzyzwoity”). Jest coś z fałszu i hipokryzji w tym, że nie wypada żonatemu mężczyźnie w garażu powiesić kalendarza z piękną, nagą modelką, a przystoi postawić na kredensie w salonie kopię nagiej Wenus z Milo.
Nagość w sztuce łatwo nam zaakceptować, ale jeśli zaczyna ona być zbyt „seksualna”, pojawia się problem. Bardzo wymowny jest fakt, że dzieło Courbeta zostało wystawione na publicznie na wystawie dopiero w roku 1996 (sic!) (ze względu na kontrowersyjny charakter odrzucono je nawet z retrospektywnej wystawy dzieł artysty w Paryżu w 1977 roku). Nawet dziś, gdy obraz przeszedł już do kanonu malarstwa, spotyka się przy jego publikacjach określenia typu „niemalże pornograficzny”, czy „przerażający wulgarnością”, itp.
Powiedzmy to otwarcie – w momencie, kiedy Courbet malował tzw. „Origine du monde” raczej nie myślał o problemach wszechświata. Myślał raczej o tym, że przeżywa erekcję, bo przed nim leży piękna, pociągająca kobieta, która odkryła dla niego wszystkie tajemnice swojego ciała. Możliwe, że w tym konkretnym przypadku, to czyste podniecenie przyczyniło się do stworzenia doskonałego dzieła malarskiego. Nasza seksualność, nasze podniecenie może być nieopisaną siłą twórczą, daje radość z życia, natchnienie a czasem pozwala tworzyć rzeczy wielkie. Nie powinniśmy się bać do tego przyznać i nie powinniśmy odmawiać sobie (ani innym) prawa do korzystania z tych nieograniczonych pokładów twórczej energii, które wyzwala w nas nasza seksualność.