Wielka matka, którą my nazywamy Inanną, ofiarowała kobiecie dar, który nie jest znany mężczyznom, i jest to tajemnica krwi. Strumień wypływający przy pociemniałym księżycu, ozdrowieńcza krew narodzin księżyca.
Fragmenty książki Anity Diamant Czerwony namiot
– Wielka matka, którą my nazywamy Inanną, jest dziką wojowniczką i oblubienicą śmierci. Wielka matka, którą my nazywamy Inanną, jest wcieleniem rozkoszy, tą, która sprawia, że kobiety i mężczyźni obcują z sobą nocą. Wielka matka, którą my nazywamy Inanną, jest królową oceanu i patronką deszczu. Wiedzą to wszyscy, i kobiety, i mężczyźni. Wiedzą to niemowlęta karmione piersią i zgrzybiali starcy.
[…] Wielka matka, którą my nazywamy Inanną, ofiarowała kobiecie dar, który nie jest znany mężczyznom, i jest to tajemnica krwi. Strumień wypływający przy pociemniałym księżycu, ozdrowieńcza krew narodzin księżyca; dla mężczyzn jest to tylko strumień i dolegliwość, kłopot i ból. Wyobrażają sobie, że my cierpimy, i uważają się za szczęśliwców. A my nie wyprowadzamy ich z błędu.
W czerwonym namiocie ta prawda jest znana. W czerwonym namiocie, gdzie dni mijają niczym łagodne wody potoku, w miarę jak przepływa przez nas dar Inanny, oczyszczając ciało ze śmierci ostatniego miesiąca, przygotowując ciało do przyjęcia narodzin nowego miesiąca, gdzie kobiety składają podziękowania za wytchnienie i odnowę, za wiedzę, że życie rodzi się między nogami i że za życie płaci się krwią. – W tym momencie ujęła mnie za rękę i dodała:
– Mówię ci to wszystko przed właściwym czasem, córko moja, choć nie upłynie wiele wody, zanim i ty wejdziesz do namiotu, aby świętować razem ze mną i twoimi ciotkami. Staniesz się kobietą otoczoną kochającymi rękoma, które poniosą cię, pochwycą twoją pierwszą krew i dopilnują, aby trafiła ona do łona Inanny, do tego pyłu, z którego uformowano pierwszego mężczyznę i pierwszą kobietę, do tego pyłu, który został przemieszany z jej miesięczną krwią. A jednak wiele spośród jej córek zapomina o tajemnicy daru Inanny i odwraca się plecami do czerwonego namiotu.
Żony Ezawa, córy ziemi edomskiej, którymi tak bardzo gardzi Rebeka, nie udzielają lekcji ani też nie witają swoich młodych kobiet, kiedy te osiągną swój wiek. Traktują je jak zwierzęta, separując je, samotne i przestraszone, zamknięte w ciemnych dniach nowego księżyca, bez wina i bez porady matek. Nie świętują pierwszej krwi tych, które będą dawały życie, ani też nie zwracają jej ziemi. Odrzuciły Otwarcie, które jest świętą sprawą kobiet, i pozwalają mężczyznom wystawiać na pokaz zakrwawione prześcieradła ich córek, jakby danina składana choćby najmniejszemu baalowi domagała się takiego poniżenia.
Moja matka zauważyła, że trochę się w tym pogubiłam.
– Jeszcze nie jesteś w stanie pojąć tego wszystkiego, Dino – uspokoiła mnie. – Ale już niebawem będziesz wiedziała i ja dopilnuję, aby twe wejście w życie kobiet było uroczyste i aby towarzyszyła mu najwyższa czułość. Tak więc nie lękaj się.
[…]
Niby zdawało się, że całą już wieczność czekam na osiągnięcie kobiecego wieku, a mimo to nie poderwałam się, by od razu pobiec i przyznać się matkom. Zostałam tam, gdzie byłam, ukryta w krzakach, wciąż nie podnosząc się z kucek, i wtedy przyszło mi na myśl: moje dzieciństwo dobiegło końca. Będę nosiła fartuch i okrywała głowę. Już nie będę musiała biegać na posyłki przy nowym księżycu, tylko będę towarzyszyła pozostałym kobietom aż do czasu, gdy stanę się brzemienna. Będę próżnowała razem z moimi matkami i siostrami w czerwonym cieniu czerwonego namiotu przez trzy dni i trzy noce, dopóki na niebie nie rozbłyśnie srebrzysty sierp bogini. Moja krew będzie spływała w świeżą słomę, napełniając powietrze słodkawym zapachem kobiet.
Przez chwilę rozważałam pomysł, by zatrzymać dla siebie sekret i pozostać małą dziewczynką, ale prędko odegnałam tę myśl. Mogłam być tylko tym, kim byłam. A byłam już kobietą. Podniosłam się, z palcami powalanymi pierwszymi oznakami dojrzałości, i w końcu poczułam, że w moich trzewiach naprawdę zagościł tępy ból. Przepełniona dumą powlokłam się do namiotu, wiedząc, że pączkujące piersi przestaną być odtąd przedmiotem żartów innych kobiet. Teraz będę mile witanym gościem w dowolnym namiocie, w którym Rachela i Inna będą odbierały poród. Mogłam teraz składać ofiary z wina i chleba przy nowym księżycu i niebawem czekało mnie poznanie tajemnic spajających mężczyzn z kobietami.
Weszłam do czerwonego namiotu bez wody, po którą mnie posłano. Zanim jednak matka zdążyła otworzyć usta, aby mnie wyłajać, pokazałam jej moje brudne palce.
– Nie wolno mi niczego nosić, matko.
– Och, och, och! – zawołała Lea, której choć raz zabrakło słów. Ucałowała mnie w oba policzki i zaraz potem zgromadziły się obok nas ciotki, które kolejno witały mnie pocałunkami. Szwagierki klaskały w dłonie i wszystkie mówiły jedna przez drugą. Przybiegła też Inna, aby sprawdzić, co się takiego stało, i zobaczyła, że otacza mnie wieniec uśmiechniętych twarzy.
Było już prawie ciemno i ceremonia zaczęła się, zanim do mnie dotarło, co się właściwie dzieje. Inna przyniosła kubek z polerowanego metalu napełniony krzepkim winem, tak ciemnym i słodkim, że ledwie poczułam jego moc. Ale już niebawem zaczęło mi się kręcić w głowie, gdy tymczasem moje matki szykowały mnie, malując spody moich stóp i wnętrza dłoni henną. Potem zaś, inaczej niż w przypadku oblubienic, dodały jeszcze czerwoną kreskę biegnącą od pięt aż do łona, a od rąk wykreśliły wzór z kropek prowadzący do pępka.
Później uczerniły mi oczy („Abyś daleko wybiegała wzrokiem”, powiedziała Lea) i uperfumowały mi czoło i pachy („Abyś mogła przespacerować się pośród kwiecia”, rzekła Rachela). Zdjęły ze mnie bransolety i szatę. To chyba przez to wino nie wypytywałam ich, dlaczego tak starannie mnie wymalowały i wypachniły, a potem odziały w zgrzebną, tkaną w domu szatę, którą kobiety wkładały na czas porodów i używały potem jako całunu dla łożyska, już po przyjściu dziecka na świat.
Były takie dobre, takie zabawne, takie słodkie. Nie pozwoliły mi jeść samodzielnie, tylko własnymi palcami wkładały mi do ust najsmakowitsze kąski. Masowały mi kark i plecy tak długo, aż stałam się giętka niczym kot. Zaśpiewały wszystkie znane nam pieśni. Matka stale dolewała do mojego pucharu i co rusz przykładała mi go do ust, tak więc już niebawem miałam trudności z mówieniem, a otaczające mnie głosy zlały się w jeden donośny, przepełniony szczęściem gwar. Żona Zabulona, Achawa, jęła pląsać, mimo brzemiennego brzucha, do akompaniamentu wyklaskiwanego rękoma. Śmiałam się tak, że aż mnie rozbolały boki i twarz. Jakież wspaniałe okazało się bycie kobietą!
Później Rachela przyniosła terafim i wszystkie celebrantki umilkły. Aż do tego momentu domowe bóstwa pozostawały w ukryciu. Mimo że byłam jeszcze małą dziewczynką, kiedy widziałam je po raz ostatni, to jednak zapamiętałam je niczym starych przyjaciół: ciężarna matka, bogini z wężami we włosach, istota, która była i kobietą, i mężczyzną, baran o srogim obliczu. Rachela ustawiła je wszystkie z wielką ostrożnością i wybrała boginię wyobrażoną pod postacią uśmiechniętej żaby. Owe szerokie usta służyły za schowek dla jej jaj, odnóża zaś były ułożone w kształt wąskiego trójkąta przywodzącego na myśl ostrze sztyletu. Rachela natarła obsydianową figurkę oliwą, sprawiając, że zalśniła w świetle lamp. Zagapiłam się na głupią twarz żaby i zachichotałam, ale żadna z obecnych mi nie zawtórowała.
W następnej chwili znalazłam się na zewnątrz razem z matką i ciotkami.
Stałyśmy na spłachetku ziemi obsianym pszenicą, w samym środku ogrodu – w sekretnym miejscu, gdzie sadziło się ziarno przeznaczone na ofiarę. Gleba przygotowana zawczasu do zasiewu czekała na powrót księżyca i mnie ułożono właśnie na niej, twarzą w dół, całą nagusieńką. Dygotałam. Matka przycisnęła mój policzek do ziemi i okryła płaszczem moich własnych włosów, a potem rozpostarła mi ramiona, abym „objęła ziemię”, wyjaśniła szeptem. Zgięła mi jeszcze nogi w kolanach i zetknęła razem pięty, abym „oddała pierwszą krew ziemi”. I gdy poczułam wiew nocnego powietrza na swoim przyrodzeniu, zdziwiłam się i zachwyciłam, że taka jestem otwarta pod kopułą nieba.
Wtedy moje matki utworzyły krąg: Lea stanęła nade mną, Bilha po mojej lewej ręce, Zilpa zaś ułożyła dłoń na moich nogach. Uśmiechałam się jak ta bogini-żaba, na poły śpiąc, kochając je wszystkie. Ciszę przerwał głos Racheli dobiegający skądś z tyłu.
– Matko! Inanno! Królowo Nocy! Przyjmij tę ofiarę z krwi twej córki, w imieniu jej matki, w twoim imieniu. Oby żyła w jej krwi, oby w jej krwi dała życie.
To wcale nie bolało. Dzięki oliwie wszystko poszło gładko, wąski trójkąt wszedł we mnie bez żadnych przeszkód. Byłam zwrócona twarzą ku zachodowi, a mała bogini ku wschodowi, kiedy przerywała zamek pieczętujący moje łono. Kiedy krzyknęłam, to nie tyle z bólu, ile ze zdziwienia, a może nawet przyjemności, bo przywidziało mi się, że to sama Królowa leży na mnie, a jej towarzysz Dumuzi pode mną.
Byłam niczym skrawek materii, uwięziony w ich miłosnych zmaganiach, rozgrzany ich wielką namiętnością. Moje matki jęknęły cicho, współczując mi.
Gdybym mogła mówić, zapewniłabym je, że jestem doskonale szczęśliwa, bo wszystkie gwiazdy z nocnego nieba wniknęły do mojego łona śladami nóg uśmiechniętej bogini-żaby. W tę najłagodniejszą i najdzikszą noc od czasu oddzielenia ziemi od wody i ziemi od nieba, leżałam, dysząc jak pies i czując się tak, jakbym wirowała w niebiosach. A kiedy zaczęłam spadać, nie było we mnie trwogi.
Powyżej masz fragment książki, opisujący historię sprzed tysięcy lat. Ale tradycja czerwonego namiotu przetrwała, dlatego też współczesna pisarka mogła ją przelać na papier. Również w Polsce ta tradycja odżywa, a warsztaty dla dziewczyn i kobiet, a także matek i córek oraz – wykłady dla wszystkich, także mężczyzn, prowadzi Natalia Miłuńska. Zobacz opis jej Czerwonego Namiotu na stronie http://www.miesiaczka.com