“Coma white” usłyszałam pierwszy raz, gdy miałam 18 lat i zakochałam się w chłopaku, który słuchał Mansona. Poznaliśmy się przez pożyczoną płytę Nine Inch Nails. A Rammstein znałam jeszcze z podstawówki. Wtedy zupełnie nie spodziewałam się, że po latach pod adresem Tilla Lindemanna i Marilyn Mansona wypłyną liczne oskarżenia o przemoc seksualną.
Manson jakoś nigdy nie przypadł mi do gustu, bo moimi ulubionymi muzykami byli w tamtym czasie o wiele bardziej industrialny Trent Reznor (który właściwie stworzył Mansona) i Martin Gore piszący piosenki dla Depeche Mode. Ale oczywiście poznałam sporo piosenek Mansona, który na przełomie tysiącleci był showmanem-skandalistą, o którym słyszała większość młodzieży. Ciekawszy od muzyki wydał mi się jego wizerunek – makijaże, kostiumy, androgyniczność. Krwistoczerwone paznokcie. Małżeństwo z Ditą Von Teese, rozbierającą się gwiazdą burleski. Może nie był dla mnie tak interesujący, jak Trent Reznor, którego płyt mogłam w kółko słuchać, ale nie był też miałki.
Lindemanna na nowo odkryłam na studiach. Nie znałam niemieckiego, żeby zrozumieć, co śpiewał, ale muzycznie się to broniło. A późniejsza piosenka “Pussy” wraz z wideoklipem do niej stworzonym – muzycy Rammstein jako aktorzy porno – wydała mi się świetną odtrutką na polską hipokryzję i świętojebliwość. Te ich wszystkie seksualne akcenty na koncertach – wychodzenie z waginy, strzelanie “spermą” w publiczność – jakże to było potrzebne w dusznej Polsce PO-Pisu, która biła czołem przed biskupami.
Zarówno Manson, Rammstein czy Nine Inch Nails nie uciekali w swojej twórczości od tematyki seksualności. To Trent Reznor śpiewał jeszcze w 1994 roku: “I wanna fuck you like an animal, I wanna feel you from the inside (…) you get me closer to god”. Jako osobie wychowanej w pruderyjnej Polsce, która pozbawiła kobiety praw reprodukcyjnych, nie wywiązywała się z przeprowadzania edukacji seksualnej w szkołach itp., byłam dość wygłodniała przekazu o seksie. I od kogo go dostawałam? Głównie od panów grających cięższą muzykę – Peter Steele z Type O Negative opowiadał o swoich doświadczeniach seksualnych, preferencjach swoich dziewczyn i seksualnych fantazjach kobiet, o których nie miał pojęcia. Till Lindemann odnosił się do idei androgynii i połączenia (“Zwitter”) lata przed tym, jak w Polsce wykuwaliśmy pojęcie transpłciowości (o niebinarności nie wspomnę). Manson w teledysku “Saint” masturbował się, patrząc na kolegę z zespołu. 10 lat wcześniej wideo Madonny “Justify my love” zostało zbanowane w MTV jako “zbyt queerowe”. Teraz mieliśmy internet i mogliśmy oglądać wszystko. Jeśli nie na YT, to pościągane z sieci bez cenzury. Był seks, dziwne stroje, strapony, genitalia (jak w pierwszych sekundach “Sin” Nine Inch Nails.). Był klimat afirmujący seksualność. Bez wstydu, bez poczucia winy.
A że Manson śpiewał “Rebel, rebel, party, party, sex sex, sex and don’t forget the violence”? Myślałam, że to zwykły zabieg stylistyczny, a nie, że lubi bić, gwałcić i torturować swoje partnerki. W końcu Trent Reznor śpiewał “I hurt myself today to see if I steel feel” i też o nic go nie podejrzewałam.
Tak, twórczość gwiazdorów oskarżanych obecnie o przemoc seksualną miała na mnie wpływ w przeszłości. Sprawa Lindemanna została niedawno umorzona, co nie znaczy, że oskarżenia, które pod jego adresem padły, zostały wyssane z palca. W Polsce “Między 60 a 70 proc. spraw dotyczących przestępstwa zgwałcenia sądy i prokuratury umarzają, zwykle w oparciu o opinię wydaną przez biegłego psychologa bądź psychiatrę. W niektórych prokuraturach liczba umorzonych postępowań ws. gwałtu sięga 90 proc.” (cyt. za Oko.press). Manson dwa razy przegrał w sądzie ze swoją byłą partnerką Evan Rachel Wood. Zresztą, o okropnych rzeczach, które robił, pisał w swojej autobiografii (tutaj więcej pisze o tym P. Wieczorkiewicz w Krytyce Politycznej). Napisał w niej także o Trencie Renzorze, który razem z nim miał związać kobietę i penetrować ją palcami. Reznor potem wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że ta historia jest zmyślona i że od Mansona odciął się jeszcze w latach 90.
Więc tak, śmiało mogę powiedzieć, że słuchałam piosenek gwałcicieli. I te piosenki podobały mi się. Czy już nigdy nie puszczę sobie żadnej piosenki Rammstein? Pewnie puszczę. Ale nie będę twierdzić, że Manson czy Lindemann są niewinni a kobiety, które ich oskarżyły są podłymi kłamczuchami, “którym chodziło o rozgłos i pieniądze”. Ja wierzę kobietom. A umorzenie sprawy nie oznacza niewinności danej osoby.
Na pocieszenie mam to, że nikt z Depeche Mode nie został oskarżony o przemoc seksualną. Martin Gore w latach 80. w dość zawoalowany sposób jedynie pośpiewał sobie o tym, żeby mu nie odmawiać, kiedy już mu stoi (“I want you now”). I cieszę się, że przynajmniej ich mogę posłuchać bez niesmaku i rozczarowania, że moi ulubieni muzycy z przeszłości okazali się takimi gnidami. A co do Trenta… cóż, mam nadzieję, że Manson kłamie. Ale po tym wszystkim, co ostatnio wyszło na jaw, nie mam takiej pewności.
A tutaj podcast z Patrycją Wieczorkiewicz pt. Kiedy idol okazuje się predatorem