Na tegoroczny III Międzynarodowy Festiwal Tantry i Seksualności w tym roku przyjechałam dwa dni spóźniona i nieco przygnębiona. Wczesnym rankiem w holu w Nowym Kawkowie było pusto.
Ciesząc się, że wszyscy jeszcze śpią, po cichutku udałam się pod prysznic do wielkiej wanny i powoli zatapiałam się w atmosferę Kawkowa, która jest po prostu wyjątkowa – bez względu na pogodę, porę roku oraz inne okoliczności.
Ponieważ rok wcześniej festiwal wręcz rzucił mnie na kolana, tym razem miałam naprawdę duże oczekiwania. Cieszyłam się na ponowne spotkania z nauczycielami, których pamiętałam z poprzedniego festiwalu, m.in. Johnem Hawkenem, jak też byłam ciekawa tych nowych: Barrego Spendlove’a, Kalpity, Chiraga itd. Tak więc już przed siódmą rano pobiegłam na pierwsze zajęcia – miało to być chi kung prowadzone właśnie przez Spendlove’a – co mnie bardzo ucieszyło. Pamiętam, że rok wcześniej co rano były medytacje dynamiczne, więc wdzięczna byłam organizatorom za więcej różnorodności, bo tym razem każdego dnia było coś innego: joga, różne medytacje itp. Spontanicznie (ale wieczorami) pojawiła się także Biodanza prowadzona przez Davida Goodmana (na zdjęciu poniżej).
W ofercie warsztatowej były zajęcia zarówno „dla pierwszaków”, jak i bardziej zaawansowanych. Do dyspozycji mieliśmy trzy sale: salę główną (w której co rano był poranny taniec, prezentacja nauczycieli, a wieczorami koncerty, zabawy i tańce), pawilon leśny (także duży, jednak nieco zimny) oraz ciepłą i przytulną mniejszą salę piramidową. W tych trzech miejscach równocześnie odbywały się warsztaty poranne i popołudniowe i czasami trudno było wybrać na co iść, bo oferta była bogata.
Festiwalowi towarzyszyła też „spontaniczna orkiestra”, której rdzeń stanowiły skrzypce i gitara, a dopełniały jej rozmaite bębny, tamburyny i grzechotki. Na tę orkiestrę natknąć się można było w różnych miejscach i godzinach, m.in. w holu głównym, w kawiarence (pyszne ciastka!), a także uświetniającą różne wydarzenia, jak na przykład szabas. Dla mnie festiwalowym smaczkiem była „medytacja jedzenia ciastek” (która urodziła nam się z żartów o takim jedzeniu, żeby dojść do orgazmu), chóralne i międzynarodowe wykonanie piosenki „Hit the road Jack” oraz Bach grany na gitarze (którego posłyszałam bujając się w hamaku). Bardzo podobały mi się także warsztaty u Johna Hawkena (który powtórzył sprzed roku jedynie Dark Erosa), u Shachara Caspiego oraz Anny Faber. Reszta była świetną zabawą, ale raczej dla tych „początkujących”. Zdarzały się też małe wpadki, m.in. warsztat o tworzeniu intymności dla par, na którym zabrakło materaców, więc musieliśmy się gnieździć na kocach i karimatach, zajęcia z masażu w zimnej sali (na szczęście był to masaż jedynie głowy), a także warsztat u Davida Millnera, z którego wyszła ponad połowa uczestników, bo zabrakło na nim… prowadzenia.
Dla mnie osobiście wielkim niedopatrzeniem festiwalowym był brak Świątyni Miłości. Rok wcześniej Świątynia była nie tylko miejscem intymności, ale także wspaniałym miejscem spotkań animowanych przez Karo Akabal. Wiem, że dla wielu osób, które przyjechały same, te spotkania były świetną okazją do poznania nowych osób. Tak więc, jeśli ktoś, kto był rok wcześniej, pamiętał świątynię i miał nadzieję na kolejne atrakcje organizowane co wieczór, w tym roku mógł być nieco rozczarowany ich brakiem.
Jeśli miałabym porównywać, powiedziałabym, że i ze względu na nauczycieli, i na atrakcje, festiwal sprzed roku był zdecydowanie bardziej udany. A jednak wiem, że wiele osób, które przyjechały pierwszy raz, było naprawdę zachwyconych. Bez względu na wszystko, festiwal w Kawkowie jest prawie jedynym wydarzeniem o takim charakterze, na którym można spotkać ogromną liczbę ciepłych, życzliwych, fantastycznych osób, zawrzeć nowe przyjaźnie, nauczyć się wiele na temat seksu i miłości i, po prostu, kultywować świętą seksualność. Wszystkim, którzy spragnieni są dotyku i iskrzącej energii seksualnej, polecam ten festiwal, mając nadzieję na kolejne atrakcje i wielu świetnych nauczycieli tantry z całego świata.