Trzech facetów ubranych w korale i dywany urządza kobietom życie. Te chowają się w lesie, gdzie współżyją ze sobą i z ziemią. Władza mężczyzn tam nie sięga. Mogą być sobą. Mogą w spokoju zająć się tym, co w starym świecie nie uchodzi: delikatnością, wsparciem, przytulaniem, krwawieniem, seksualnością, wzajemnym podziwianiem swoich genitaliów.
W innym miejscu i innych czasach znerwicowana i pełna jadu kobieta niszczy ziemię i opowiada o tym, że jej cipka znaczy mniej niż “ptak” jakiegoś mężczyzny.
I mniej więcej tyle mogę Wam napisać o fabule “Heks” – przedstawienia na motywach książki Agnieszki Szpili. Bo cała reszta, którą zobaczyłam w teatrze to impresje. Takie o wschodzie i zachodzie słońca, i takie z księżycem w tle. I to one miały dla mnie największą moc i zostały mi w głowie jako piękne obrazy.
Jeśli chcecie więc zobaczyć chociaż jedną scenę, która afirmuje kobiecą seksualność i cielesność, to idźcie na “Heksy”. Bo to piękne i subtelne obrazy nimi rządzą. Dają coś, czego nie daje książka. Unaoczniają. I nawet jeśli słowa przestawienia mogą być czasem szorstkie i dosłowne, to muzyka i wizualizacje je przełamują.
Szpila w jednym z wywiadów powiedziała, że te “Heksy” są dla mężczyzn i myślę, że coś w tym jest. Zestawiają delikatność (kobiecego ciała i seksualności) z brutalnością (świata). Miałkość pornografii z ciałem wprost spod spódnicy. Mąż frustratki masturbuje się przy porno i wciąż jest głodny. Ale faceci w dywanach czują się nasyceni, gdy dostrzegą żywą peonię wprost przed oczami jako część ciała znajomej im kobiety.
Widzowie i widzki też mogą tą peonią się zachwycić. Szczególnie, gdy wokół lata rój motyli. Mogą zobaczyć, jak scenę zalewa czerwona rzeka i jak można się kochać z ziemią. I dlatego polecam Wam wrocławskie “Heksy”. Jako coś innego. Myślę, że na osobach, które na co dzień nie zastanawiają się nad seksualnością, może to zrobić piorunujące wrażenie.
Heksy, Teatr Polski w Podziemiu, reż. Monika Pęcikiewicz
Fot. u góry: Teatr Polski w Podziemiu