13 października doszła do mnie wstrząsająca wiadomość o tym, że 35-letnia Kurdyjka, działaczka na rzecz praw człowieka i sekretarz generalny Przyszłej Partii Syryjskiej, Hervin Khalaf, została zgwałcona, ukamienowana i zabita przez popierających Turków dżihadystów. Czy właśnie tak wygląda wojna? Rosyjski film „Wysoka dziewczyna” utwierdza mnie w tym przekonaniu. Co z tego, że akcja filmu rozgrywa się w roku 1945, skoro „taktyka wojenna” wciąż pozostaje ta sama? Taka sama była w ZSRR, Jugosławii i teraz w Syrii. A to, czego dowiadujemy się z filmów czy mediów, to tylko wierzchołek góry lodowej. Przeczytanie jednego zdania: zgwałcona, ukamienowana i zabita – zajmuje może dwie sekundy. Ile trwała jej męczarnia? Kwadrans, pół godziny, pół dnia? Podejrzewam, że dla wielu kobiet trwa to wieczność. I nawet, jeśli zostaną przy życiu – jak bohaterki „Wysokiej dziewczyny” – czasem bywa to życie tylko z pozoru.
Gdy Eve Elsner wydawała „Monologi waginy” po raz pierwszy – czyli w 1996 roku – mimo że była to sztuka pełna afirmacji dla kobiecej seksualności – autorka zawarła w niej część dotyczącą gwałtów wojennych w byłej Jugosławii. Sądzę, że dziś nie sposób mówić o seksualności, nie mówiąc o przemocy seksualnej. W hollywoodzkim filmie z Johnem Travoltą z roku 1999 temat gwałtu i armii powraca. Amerykańscy żołnierze gwałcą kobietę. Nie Niemkę czy Rosjankę, ale Amerykankę. I nie w czasie wojny, tylko w czasie pokoju – gwałcą swoją koleżankę z armii podczas nocnych ćwiczeń. W Polsce gwałty z czasów wojny są na szczęście już przeszłością, niestety, gwałty dokonywane na dzieciach, wciąż są teraźniejszością. Trauma przemocy seksualnej wciąż trwa. Na szczęście teraz, w czasach pokoju, w czasach, kiedy w końcu mamy na tyle środków i niepodległości, możemy coś z tą traumą robić, bo w 1945 było o to trudno. Teraz możemy działać kolektywnie – np. prowadząc rzetelną edukację seksualną, aby polskie dzieci wiedziały, czym jest dotyk chciany a czym jest zły dotyk; dostosowując prawo do naszych potrzeb, m.in. liberalizując ustawę antyaborcyjną, tak, aby żadna osoba nie czuła się gwałcona, będąc zmuszaną do urodzenia dziecka; organizując w szkołach tęczowe piątki – aby nasi nastolatkowie i nastolatki nie odbierali sobie życia, przerażeni tym, że są osobami LGBT. Możemy działać na zajęciach dla dorosłych i terapiach indywidualnych. To wszystko, co wymieniam, to tylko kropla w morzu potrzeb, ale od czegoś trzeba zacząć, aby naprawdę leczyć traumę. Która chyba w nas żyje, skoro ciągle chcemy wracać do tych złych czasów nakazów, zakazów i tuszowania seksualnych przestępstw. Bo przecież nie dalej niż tydzień temu nasz rząd chciał zakazać edukacji seksualnej pod pretekstem walki z pedofilią, a nie dalej niż wczoraj czytałam o księdzu z parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Dębach Szlacheckich, na którego plebani znaleziono pigułki gwałtu, a którego prokurator nie nakazał aresztować, więc ostatecznie ksiądz zniknął bez śladu.
Film „Wysoka dziewczyna” inspirowany jest reportażem białorusko-ukraińskiej noblistki Swiatłany Aleksijewicz „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. I kto filmu nie widział, a obejrzeć zamierza, niech nie czyta tego, co napiszę dalej, bo będę zdradzać szczegóły. Oglądanie tego filmu boli. Dialogów w nim niewiele i nie ma też wesołych scen, które pozwolą odetchnąć. „Wysoka dziewczyna” to tragedia w kategoriach tragedii dramatów antycznych. Gdy Ci się wydaje, że jest źle – będzie jeszcze tylko gorzej.
Główną bohaterką jest Ija. Jest pielęgniarką w szpitalu i wychowuje małego chłopca. Chyba synka. W każdym razie dziecko mówi do niej „mamo”. Ale gdy z frontu wraca jej przyjaciółka Masza, okazuje się, że to właśnie jej syn. Problem w tym, że Masza kłamie. Kłamstwo, uśmiech i wykorzystywanie ludzi to jej sposób na poradzenie sobie z piekłem, którego doznała. Czy piekło to tylko to, co widzimy w filmie: zniszczone miasto, zniszczeni ludzie bez rąk i nóg, sparaliżowani żołnierze, którzy chcą umrzeć, dzieci, które nigdy nie widziały psa, bo wszystkie psy zostały zjedzone podczas oblężenia? Nie. Piekło to długie miesiące seksualnej niewoli zgotowane przez Czerwoną Armię, w której Masza – jako żołnierka – była. Dowiadujemy się tego dopiero pod sam koniec filmu, gdy rozmawia ze swoją niedoszłą teściową. To jej przy „niedzielnym stole”, opowiada o tym, że jest bezpłodna, bo na służbie miała skrobankę za skrobanką. Miała też „męża” za „mężem”. Na froncie służyła, jak mówi, „pewną częścią ciała”, jak szeregi innych kobiet, które były seksualnymi niewolnicami. Dlatego dziś nie może mieć dziecka. Mimo wszystko – nie chce dopuścić do siebie tej myśli. Wykorzystuje pierwszego lepszego chłopaka, żeby znów mieć dziecko. Niestety, nie zachodzi w ciążę. Zaczyna więc szantażować przyjaciółkę z frontu i lekarza ze szpitala, w którym zaczęła pracę, aby dali jej dziecko. Bo wierzy, że tylko dziecko ją uleczy. Zresztą, oni – Ija i lekarz – też stracili dzieci. Dzieci w Leningradzie już prawie nie ma – podobnie jak psów.
A jaka jest Ija? Wróciła z frontu, bo już nie nadawała się do służby wojskowej. Teraz jest pielęgniarką. Od czasu do czasu popada w stany zawieszenia, kiedy jest jak martwa. Podczas takiego ataku ginie chłopiec, którym się opiekuje, z którym się bawi i którego niechcący zabija, gdy przygniatając go ciałem, wpada w swój stan zastygnięcia. Ija jest piękna i ma adoratorów. Ale nie cierpi męskiego dotyku. Bezlitośnie bije mężczyznę, który zabrał ją na spacer i prawdopodobnie próbował dotknąć. I chyba tylko z miłości do Maszy zgadza się na stosunek z lekarzem, z którym ma spłodzić dziecko dla przyjaciółki cierpiącej po stracie synka.
Seksualne stosunki pokazane w filmie nie mają nic wspólnego z seksem. Są czynnością konieczną do poczęcia dziecka. Dla Maszy są mechaniczne. Dla Iji są traumatyczne. Masza robi to raz – z nowopoznanym mężczyzną, którego zna tylko imię i który w ogóle ją nie obchodzi. Wszystko jej jedno, kim będzie ten dawca spermy. Ija też robi to tylko raz. Wcześniej prosi Maszę, aby była obok. Masza kładzie się twarzą do ściany, Ija zdejmuje majtki i przytula się do Maszy, zaciskając powieki, żeby nic nie widzieć. Lekarz – kolejny dawca spermy – zaszantażowany przez Maszę donosem do NKWD – kładzie się obok nich. To nie jest seks. To jest rozpacz i przemoc. Ija płacze przez cały czas tego stosunku. Jest rozdarta. Nie cieszy ją też myśl o dziecku. Ona nie potrzebuje dziecka. Ona po prostu nie umie odmówić przyjaciółce. Tak samo jak nie umie odmówić lekarzowi, który prosi ją o pomoc w eutanazji. Więc Ija idzie do sparaliżowanego żołnierza i wprawną ręką pielęgniarki daje mu ostatni zastrzyk. W tej scenie nie widać jej twarzy. Kamera pokazuje ją od góry. Ale co ta kamera ma pokazać? Obie – i Ija, i Masza nie mają już uczuć. Mają tylko instynkt przetrwania. A Masza także marzenie o tym, że posiadanie dziecka wyleczy ją z wojennej traumy.
Ija, Masza albo Twoja babka czy prababka raczej nie miały możliwości uleczenia tej traumy. Starsze pokolenia mogą seks uznawać za największy brud, bo takie właśnie mają skojarzenia. Gwałt zbyt często był taktyką wojenną a seksualne niewolnictwo codziennością. Dopiero teraz możemy to zmieniać. Dlatego właśnie dziś piszę Ci o „Wysokiej dziewczynie”, bo wierzę, że zrozumienie prowadzi do uwolnienia. Bo wierzę, że nie musimy powielać starych schematów. Bo wierzę, że dzieci mogą się rodzić z miłości i w miłości, a nie z przymusu, przemocy czy po to, żeby kogoś uleczyć.
” Bo wierzę, że dzieci mogą się rodzić z miłości i w miłości, a nie z przymusu, przemocy czy po to, żeby kogoś uleczyć.”
Jedne z najbogatszych, najlepiej rozwiniętych gospodarczo miejsc na świecie, z służbą zdrowia na najwyższym poziomie.
Dzietność Japonia 1,44; Hongkong 1,20; Singapur 1,20
Można przypuszczać że te dzieci są chciane.
Kiedyś myślałem że in „dobro” mniej dostępne tym droższe (ekonomia) a więc bardziej się o nie dba.
Potem przeczytałem o Chinach gdzie dzieci (administracyjnie) mało więc powstał biznes handlu dziećmi, bo ludzie bogaci „chcą mieć”. W większości przypadków nie ma miłości, jest chęć posiadania.
Gdy wyeliminujemy ubóstwo, przymus światopoglądowy (religia, teściowa powtarzająca kiedy będą wnuczki), ciąże wynikłe z wpadek, gwałtów, marnej edukacji seksualnej, kto zostanie.
Czasami myślę że dzieci z miłości są jak jednorożce. Można sobie wyobrazić rogatego kucyka, ale czy ktoś takie zwierze widział i ma dowody na jego istnienie. Każdy twierdzi że jego dziecko było planowane i chciane.
Ciąży mi taka myśl że sens życia to to samo co powód dla którego rodzice decydują się na dzieci. Skoro decydują znaczy mają jakiś cel, podejmują decyzję świadomie. Inaczej to co sobie myśleli, że co dziecko to jakieś zwierzątko, gadżet, fanaberia znudzonej dziewczyny, przytulanka, talizman fundusz emerytalny, pomoc geriatryczna, nakaz religijny, ostracyzm społeczny.
Trudno myśleć że dziecko jest na świecie bo: „wpadka”, „bo bozia tak chciała” , bo dziadki chcieli mieć wnuczka, bo sąsiadki obmawiają że tyle po ślubie i nic, bo premier mówi żeby się mnożyć, bo demografia, bo hormony, bo się nudzę, bo chcę, bo instynkt, bo …
Co jest sensem życia? Skoro twierdzi się że to przemyślana decyzja a nie „wpadka” zapakowana w jakieś religijno-ideologiczne brednie.
Wystarczy jedna nieobciążona lukrowaną pisaniną odpowiedź. Oby tylko z sensem bo inaczej ten świat nie chce dzieci, nie zasługuje na dzieci.
Mnie tam myśl o wpadce nie ciąży. Znam sporo par, które mają dzieci z wpadki – zarówno one, jak i dzieci mają się dobrze i nikomu nie brak miłości.
Dzięki, Voca, za tę recenzję filmu, na który się nie wybieram, chociaż wierzę, że jest bardzo dobry. Widać, że odebrałaś go osobiście, choć „problematyzujesz” fabułę i wątki na spokojnie i bez emocji (jak „rasowy” recenzent) i bardzo logicznie odnosisz je do szerszego kontekstu — cielesności i intymności. Bardzo świeża jest dla mnie myśl końcowa, że takie nieopisane tragedie były częstym doświadczeniem naszych rodziców i dziadków i takie rzeczy działy często gdzieś w pobliżu. To musiało wpłynąć na specyficzne nastawienie do sfery intymnej, przeważające w starszym pokoleniu, ale na nowo wzmacniane w przekazie dla młodych, zwłaszcza w „modnym” (=wciskanym na siłę) kluczu „konserwatywnym”. Wiem, że ta sytuacja ma wiele korzeni, ale o tym dotąd nie myślałem. Strach, ból, cierpienie, opresja – co za fatalne skojarzenia dla tej wspaniałej i wartościowej sfery życia. pozdrawiam 🙂