Poszłam na ten film, bo miała być to komedia. Niestety, to nie tyle komedia, co gorzki film pokazujący niesprawiedliwość świata i absurdy naszej egzystencji. A z kina, do którego poszłam, chociaż jest studyjne i niezależne, ludzie wychodzili w trakcie seansu. Sama ledwo dotrwałam do końca, ale ostatnia scena osłodziła mi cały ten poświęcony filmowi czas. I może dla tej ostatniej sceny warto ten film zobaczyć?
Pewna kobieta kocha się z mężem. Nagrywają swój seks. Film trafia do internetu i robi się skandal, bo Emi pracuje jako nauczycielka i grozi jej zwolnienie ze szkoły. Temat, wydaje się, bardzo ciekawy i faktycznie materiał na komedię. Ale… dwie pierwsze części filmu są bardzo wymagające dla widzów przyzwyczajonych do innego rodzaju filmów. I dopiero w części trzeciej powracamy do klasycznej konwencji filmowej, chociaż i ta część nie jest raczej do śmiechu. Bo (uwaga: tu już zdradzam już szczegóły) widzimy grono rodziców, którzy zgromadzili się, aby potępić, wyśmiać i upokorzyć Emi, nauczycielkę ich dzieci. Mimo pandemii, spotkali się na żywo w szkolnym ogrodzie niby po to, aby zdecydować, czy ma ona nadal uczyć w tej szkole. Ale skoro przed rozpoczęciem dyskusji zaczynają od projekcji owego niefortunnego filmiku (co widać na zdjęciu powyżej), widać, że nie o morale dzieci im chodzi, ale o napawanie się atmosferą świętego oburzenia, przy jednoczesnej ekscytacji seksem. Więc oglądają rzeczone „porno”, komentują, opluwają, pogardzają i obrażają bohaterkę siedzącą obok, a ona w zasadzie nic nie mówi. Dla mnie było to, jak oglądanie sceny kaźni. To znów wioska sądzi Jagnę, Anna Karenina rzuca się pod pociąg, kolejna „czarownica” płonie na stosie. Grono rodzicielskie z wyższością i wstrętem patrzy na kobietę, która miała czelność uprawiać seks z mężem. Ponieważ zrobiła to, jest kurwą, dziwką i szmatą.
Widać, że w Rumunii, gdzie rozgrywa się akcja filmu, seks jest takim samym tabu, jak w Polsce. Wydaje się, że jedynym kontekstem, w którym mogą mówić o nim dorośli ludzie, jest tylko taki, gdy niszczymy innych za to, że uprawiają ten zły, brudny i grzeszny seks. Grono rodzicielskie aż kipi z ekscytacji, a niektóre mamy i (ojcowie są) obscenicznie bezlitosne i roznamiętnione w okrucieństwie i pogardzie wobec nauczycielki ich dzieci, która zawsze swoją pracę wykonywała wzorowo. Mało kto chce ująć się za nauczycielką. A gdy rodzicom kończą się „argumenty erotyczne”, krytykują to, czego uczy dzieci – i tutaj mamy już taką paralelę z Polską, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Z rodziców wychodzą ich najgorsze cechy, stereotypy i uprzedzenia. Słowem – wygląda to tak, jakby sądził ją nasz ekstremistycznie prawicowy elektorat.
Wydaje się, że Emi znalazła się pod ścianą i nie znajdzie już żadnego wyjścia z sytuacji. A jednak… zakończenie tego filmu daje nadzieję na to, że inna rzeczywistość jest możliwa. Że jednak możemy poradzić sobie z zaściankowością, ludzką głupotą i uprzedzeniami. Że seks nie musi być czymś, za co kobiety zawsze będą linczowane. I że wejście w swoją seksualną moc na tyle przemieni świat, że stare struktury nie będą miały racji bytu. Nie polecę Wam tego filmu, bo nie rzucił mnie na kolana. Ale jednak coś przetransformował – wdzięcznie i przewrotnie. I na tym polega jego moc.