Rozwód to tylko formalność. Tak naprawdę rozstaliście się już 5 lat temu, tylko wtedy nie umieliście stawić temu czoła. Dzisiaj on mieszka z nową dziewczyną, a Ty już masz narzeczonego. Tylko nadal nie jesteście rozwiedzeni.
Czemu?
No – zwykły brak czasu, niechęć do grzebania się w formalnościach, wspólne z byłym ruchomości i nieruchomości, brak jednomyślności w kwestiach opieki nad dziećmi… powodów jest wiele.
Ale w końcu przychodzi ten dzień, kiedy jednak się decydujesz i składasz pozew. Albo też dostajesz z sądu zawiadomienie o rozprawie. Najczęściej na karcie widnieje to samo nazwisko – Twoje i Twojego ukochanego lub znienawidzonego męża…
No i może dzieje się tak, że sama nie wiesz, czemu łapiesz doła. Rozwód to przecież tylko formalność…
Czy jednak aby na pewno? Być może jest to prawda dla innych, np. dla Twojej siostry, przyjaciółki itp. Ale jak Ty się z tym czujesz? Nie musisz czuć dokładnie tego samego, co i one. A może nigdy nie byliście formalnie małżeństwem, ale właśnie przeżywasz rozstanie i czujesz, jakby Ci ktoś umarł i jest Ci głupio, bo zewsząd słychać „nie ma co płakać”, „trzeba iść dalej”, a Ty najchętniej ubrałabyś się na czarno od stóp do głów…?
Żeby wziąć ślub, trzeba mieć dobry powód
Pamiętacie? „Przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”? Albo – jeśli braliście ślub w kościele katolickim – „że Cię nie opuszczę aż do śmierci”?
Zakładam, że większość nas wypowiadała te słowa szczerze, z radością i zapałem. Naprawdę to ślubowała. Naprawdę tego pragnęła. Może ktoś się wahał. Ale gdzieś tam głęboko była miłość. A jeśli nie ta „prawdziwa miłość”, o której piszą w psychologicznych i duchowych poradnikach, to z pewnością inne mocne, szczere, ważne uczucie. Oraz deklaracja miłości. Marzenie o miłości. O czymś pięknym, wielkim, idealnym, nieśmiertelnym i jedynym.
Bez względu na to, co działo się później – czy były to piękne lata, a miłość się wypaliła, czy było to pasmo udręk, z rzadka poprzetykanych rozdzierającym bólem i namiętnością, początek był wart zapamiętania. Nie tylko dzień ślubu, ale też pierwsze spotkanie, pierwszy pocałunek, miłosne wyzwania.
Rozwód. Zdrada i porzucenie!
Teraz, rozwodząc się, zdradzasz to uczucie. Jego możesz już dawno nie kochać. Ale ślad tej miłości, nawet jeśli już wytarty i poblakły, nadal gdzieś w Tobie tkwi.
A może wciąż kochasz tego mężczyznę, lub tę kobietę…
Bez względu na sytuacje i konfiguracje, właśnie rozstają się dwie osoby, które się kochały. A przynajmniej tak im się wydawało. To, co było, było ważne i piękne, nawet jeśli dziś jesteś już innego zdania. Słowo się rzekło – i to nie jedno. Przysięga małżeńska to słowa, którymi wykreowaliście swoje małżeństwo. A może byliście sami i tak naprawdę nie był to formalny ślub… ale ślubowaliście miłości.
Stworzyliście też wspólne życie. Oprócz miłości, porzucasz więc też wizję wspólnego życia. Wszystkie plany, marzenia i nadzieje; i złudzenia. To też boli. Może jeszcze bardziej. Tylu rzeczy już nie zrobicie razem. Już nigdy nie będziesz patrzeć w jego oczy, na jego usta, dotykać jego ręki… w ten sposób – jako jego żona.
I teraz, trudno się rozstać, chociaż może już długi czas nie mieszkacie razem. Ale dopóki to się formalnie nie rozwiąże, w jakiś sposób trwa. To jak z pogrzebem. Wiemy, że człowiek nie żyje, bo jest zimny i leży w kostnicy. Ale jeśli nie spędziłaś całej nocy z innymi żałobnikami, czuwając przy jego ciele i odmawiając modlitwy – nie bardzo masz w ogóle kontakt ze śmiercią. A może on tylko zniknął na chwilę i jutro wróci? Gdy rzucasz garść ziemi na jego trumnę, wiesz, że to koniec.
Podobnie jest z rozwodem. W życiu może nie chodzi o papiery, ale przyznasz, że lubimy symbole. Czerwona podwiązka na studniówkę, świadectwo maturalne (dojrzałości!), pierścionek zaręczynowy, dyplomy, nagrody, wyróżnienia, zagięta na szczęście ostatnia kartka w indeksie… Można je mnożyć. Co więcej, te wszystkie symbole uwielbia nasza podświadomość. Więc i formalne zakończenie związku często bywa kropką nad i.
Miłość silniejsza niż śmierć?
I bywa trudne, bo wszyscy znamy historie o miłości silniejszej niż śmierć. Tristan i Izolda, Romeo i Julia – ich nawet śmierć nie rozłączyła! A Ty? A Ty się poddajesz po siedmiu latach… Coś się skończyło, ale nie chcesz nad tym płakać. Przecież teraz robi się imprezy rozwodowe na wzór wieczorów panieńskich.
Ale kto, jeśli nie Ty, zapłacze nad Twoją miłością? Nad tym, że miała trwać wiecznie, a kończy się teraz, dzisiaj? Nad tą piękną ideą, że miłość jest nieśmiertelna? Niezniszczalna? Szczególnie ta pierwsza! Giaur mówił: „Umrę, nie znając, co kochać raz drugi”! To jest właśnie mit romantycznej miłości. Wokulski zakochany w Izabeli. Jacek Soplica w Ewie. Karmią nas tym od podstawówki.
Strasznie trudno pogodzić się z tym, że wszystko może się skończyć. Miłość także. Tak, jak usunęliśmy śmierć z przestrzeni publicznej, bo przypomina o nieuchronnym końcu, tak teraz bagatelizujemy rozwody. Nie płacz, nie ma o co. Nie płacz, to już niczego nie zmieni. Nie płacz, to był drań, lepiej Ci będzie bez niego, powinnaś się cieszyć. Znasz to?
A rozwód, nawet z „największym draniem”, to przecież koniec miłości. Definitywny koniec. Śmierć pewnej wizji życia.
Przykro mi. To może boleć. Ale ten ból nie świadczy o Twojej „słabości”.
On jedynie świadczy o tym, że czujesz.
A to serce, może zranione, złamane… może nieufne, cyniczne, pełne pogardy i złości…
Ono wciąż może kochać.