Tak naprawdę to nie wiem, od czego zacząć. Może zacznę od Twojej książki, bo z wielką ciekawością, uwagą i chęcią ją czytałam.
Uniesienie spódnicy
Brakowało mi takiej pozycji na rynku. Zawsze ciekawiło mnie to, jak się mają z różnymi etapami kobiecości inne osoby, które czują się Kobietami. Nie za bardzo i tak nie otwarcie mogłam pogadać na ten temat, a ciekawość mnie już zżerała. Książkę przeczytam za jakiś czas jeszcze raz, nawet może już zacznę w styczniu.
Cieszę się, że dałaś głos wszystkim osobom, które czują się kobietami, a nie tylko np. tym które mają Joni między nogami. Cieszę się że wzięłaś różne aspekty pod uwagę np. multiorgazmy, jak i nadużycia. Czuję, że dotknęłaś wszystkiego tego, o czym się mówi i co się zataja. W niektórych historiach odnalazłam siebie. Zafascynowało mnie też to, jak pisałaś o celebracji kobiecości, na różnych etapach. Wprowadzam sobie to do swojego życia, tak na co dzień, bez powodu.
Jednak tak jakoś dogłębne poruszyło mnie to, jak pisałaś że to zaszczyt tak być z drugim człowiekiem, nago, tak w całkowitym odsłonięciu – te fragmenty bardzo tak jakoś do mnie przemówiły, ze mną zarezonowały i głównie dlatego chciałabym do „Uniesienia spódnicy” zajrzeć jeszcze za kilka tygodni. Słowa, w jakie ubrałaś te tematy, tknęły moje Serce. To było takie piękne, a tak przeze mnie nie uświadomione.
Bardzo też jestem zadowolona, że odnosisz się do innych książek (lubię czytać książki papierowe i tylko takie mnie interesują), większość z nich przeczytałam, ale nie wszystkie, wiec dziękuję za tytuły i autorów i z chęcią do nich zajrzę. Spodobało mi się też, jak pisałaś o ciele. Ja doceniam moje ciało i patrzę na nie w ten sposób, że dostrzegam jego wspaniałe funkcje i to że ono tak rewelacyjnie mi codziennie służy i dbam o nie najlepiej jak potrafię. Bardzo Ci jestem wdzięczna za tę książkę, polecam ją na fb i znajomym.
Bardzo spodobało mi się zdanie, że jesteś bezwstydna. Ja też się po trochu taka robię.
Miałam też takie poczucie, że historiom, o których czytałam w „Seksualnych doświadczeniach i mocy kobiet” przyjrzałaś się dogłębnie, z uwagą, z cierpliwością, że każdej poświęciłaś czas.
A dziś poczułam taką stuprocentową gotowość, aby przelać na papier moją historię.
Moja historia
Odkąd byłam małą dziewczynką, podążałam za głosem serca. Zachwycałam się przyrodą, śpiewem ptaków, zbierałam młodziutkie listki mlecza i kładłam na chleb posmarowany masłem. Bardzo cieszyłam się, gdy dostałam pierwszą miesiączkę, tak bardzo na nią czekałam. Nic nie bolało. Nie miałam czegoś takiego jak napięcie przedmiesiączkowe, nie miałam nastrojów, humorów, zachcianek. To wszystko było wypoziomowane, ustabilizowane, aż do tego stopnia, że ja nie czułam, że mam miesiączkę, aż do momentu, gdy zobaczyłam krew na majtkach.
Jednak nie byłam rozumiana przez najbliższych, a ja przez to myślałam że jestem dziwadłem, bo nie pasowałam w ich ramki.
Ale może z innej beczki.
Pamiętam mój pierwszy seks, z misiem, byłam wtedy może w przedszkolu. Misia dostałam od chrzestnego, bardzo lubiłam tę zabawkę (była prawie takich rozmiarów jak ja wtedy), zresztą wujka też, choć nie utrzymuję z nim kontaktów. On nie chce. Pamiętam, jak siadałam na tym misiu, a konkretnie na jego nosku (był duży, czarny i plastikowy – to zabawne że do tej pory to pamiętam) i się o niego ocierałam, to było takie przyjemne. Pamiętam też, jak zaczęłam odkrywać, że tam między nogami jest coś fantastycznego, coś co daje mi dużą przyjemność, ale taką czystą, bezwarunkową. Lubiłam się bawić tą energią – ale wtedy nie wiedziałam, co to jest. Zakochałam się też wówczas w koledze z przedszkola i w nocy wyobrażałam sobie jak mnie dotyka. To było takie piękne, dziecinne, niewinne, takie czyste. Jestem ciekawa, jak potoczyłyby się moje losy, gdyby ta energia nie była tłumiona tyle razy. To rodziło się we mnie samo i było cudownym doświadczeniem. Z niecierpliwością czekałam na moją pierwsza miesiączkę, tak bardzo cieszyłam się, że będę Kobietą. Kiedy ją dostałam, byłam szczęśliwa. Nic mnie nie bolało, krew leciała, a ja nawet tego nie czułam, po prostu szłam do łazienki i zmieniałam podpaski.
Mój dramat z miesiączką w tle
No i zaczął się mój dramat (on chyba trwał wcześniej, tak czuję, ale nie wiem tego na sto procent, bo niestety nie pamiętam dzieciństwa i początków szkoły podstawowej, wszystko zepchnęłam do podświadomości, ale mam wrażenie jakby ciało pamiętało).
Mój tata, odkąd pamiętam, zawsze nabijał się z kobiet: „Kobiety są głupie, bo maja miesiączkę”, „jak mają menopauzę, to im odbija”, szczupłe kobiety (ja i moja mama jesteśmy szczupłe, moja mama wręcz chuda i bardzo schorowana) nazywał kościotrupami i mamutami. Wtedy tego nie rozumiałam. Tato do dziś mnie krytykuje i poniża; dlatego od kilku miesięcy ograniczyłam z nim kontakt. Nazywa mnie np. głupim Januszem, który nic nie wie i nie rozumie.
Od mamy i jej koleżanek słyszałam, że kobieta to tylko cierpi, taki już kobiecy los: seks boli i leci krew; poród boli; nie idź z nim do łóżka, bo cię zostawi; kobieta z rozwalonym kroczem po porodzie to musi robić masę rzeczy a mężczyzna przyjdzie z pracy, nic nie pomoże i jeszcze narzeka, że obiad z trzech dań nie zrobiony.
Kłótnie rodziców i te wszystkie głupie teksty brałam do siebie i się zaczęło. Dostawałam takich bóli menstruacyjnych, że nie pomagały nawet leki przeciwbólowe przepisywane na receptę. Cierpiałam makabrycznie co miesiąc, leżąc zwinięta w kłębek na podłodze, łóżku itp. I jeszcze musiałam tłumić płacz, i chować się po kątach, aby tata nie słyszał, bo by mi się oberwało. Tata twierdził, że mama wychowuje kaleki, skoro mi podczas okresu wypisywała zwolnienie z WF. Według taty powinnam wtedy ćwiczyć.
Worek na spermę
Seks z mężczyzną też nie był przyjemny. Nie byłam na niego gotowa, bo wtedy czerpałam wiedzę z gazet – a cóż tam za porady: załóż seksi bieliznę i ogól nogi.
Czułam też, że jak miałam penisa w sobie, w mojej Joni, to tak jakbym już doświadczała tego jako dziecko. Ten ból, to poczucie, że zaraz mnie rozerwie, że ja tego tak naprawdę nie chcę, że nikt nie pytał mnie o zdanie. Przez tyle długich lat nie mogłam zmyć tego „brudu” między nogami. Dziś prawie się udało.
Nieraz czułam się zgwałcona, wykorzystana, czasem nie mogłam wstać z łóżka, bo krocze tak bardzo bolało. Nieraz czułam się, jak worek na spermę. Siedziałam cicho, płakałam w samotności, nie byłam wstanie się odezwać, bo nie chciałam, żeby krzyczał (jak mój ojciec) albo poszedł do innej. Czułam, że penetracja to wielka ingerencja w moje ciało bez mojej zgody. Wtedy też ciągle chorowałam: nadżerki, zapalenia pochwy, paskudne upławy, guzy na jajnikach. Dziś wiem, że choroby nie biorą się z niczego, ale wtedy nie widziałam powiązania między chorobą a tym co nieświadomie funduję mojemu ciału, godząc się na te przykre dla mnie doświadczenia.
Operacja
Bez operacji się nie obeszło. Wycięli mi 10-centymetrową torbiel z prawego jajnika z jego częścią, bo niestety fragment obumarł. Na lewym też miałam zmiany. W szpitalach też pouczyłam się nieraz zgwałcona. Wiem, że mają procedury, że musieli mnie badać palcami, urządzeniami, dłońmi. Wtedy byłam jeszcze młoda, nie rodziłam dzieci, wiec chcieli ocalić mi oba jajniki, (lekarz mi powiedział, że przy takich zmianach, jakie ja miałam, nie patrzą, tylko wycinają wszystko kobiecie, która już rodziła) macicę, która była nieruchoma, przez zmiany chorobowe jakie miałam w łonie. Wsadzali mi różne rzeczy do pochwy, badali grupowo, a ja tak leżałam z rozłożonymi nogami, prawie naga w obecności tylu kobiet i mężczyzn: lekarzy i pielęgniarek z mocnym światłem skierowanym prosto na mnie, w zimnej sali. Dla mnie to było straszne.
Po operacji wpadłam w panikę, bo zaczęłam krwawić w nocy, przeraziłam się, myślałam że operacja się nie udała, zadzwoniłam po pielęgniarkę a ona mi powiedziała że wszystko w porządku, że to znak, że jajniki podjęły swoją funkcję. Po operacji, bolały mnie obojczyki, miałam jakieś „ bąbelki” pod skórą. Myślałam, co oni tam ze mną wyprawiali na stole operacyjnym, że czuję się, jakby walec po mnie przejechał. Ale nikt nie usiadł i ze mną nie pogadał, nie dostałam też żadnej ulotki z informacją, jak to jest w trakcie i po laparoskopii. A tego bardzo mi brakowało, gdyby to wiedziała, to moje przerażenie pewnie nie byłoby takie wielkie. Leżałam tam dwa tygodnie i czekałam na operację, a codziennie masę kobiet operowali, wycinali i wysyłali do domu. To było straszne, bo wtedy uświadomiłam sobie, że nie jestem odosobnionym przypadkiem. Jak miałam cewnik też mnie bardzo bolało, zgłaszałam to, ale tylko usłyszałam że jestem „ przewrażliwiona i mam się uspokoić” i nikt mi go nie poprawił.
Rodzina
Dwa razy musiałam zrywać zaręczyny, bo przyciągałam mężczyzn uzależnionych od alkoholu (ostatni dodatkowo ćpał). To nie były związki, w jakich chciałam być, była tam przemoc na różnych poziomach. Ja postanowiłam że nie będę kontynuować tradycji rodzinnej (dziadek pił, tata pił, moja siostra ma męża alkoholika). I od 5 lat jestem sama. To jest dla mnie bardzo cenny czas. Poznaję siebie swoje potrzeby, robię Intentlove Rzepeckich. W 2016 skończyłam szkołę Karo. Zosia Rzepecka podarowała mi książkę z piękną dedykacją, którą napisała razem z Dawidem. Chodzę na warsztaty, uwalniam emocje. Jestem dla siebie najlepszą przyjaciółką, rodzicem, kochanką. Widzę, jak dużo się we mnie zmieniło.
Zobaczyłam też to, jaką jestem piękną kobietą, piękną zewnętrznie… bo „dzięki” tacie i jego „przypierdolkom”, to myślałam, że jestem chudym kościotrupem, który nikomu się nie podoba i z którym można zrobić, co się chce, bo przecież taki kobiecy los, a mężczyzna to pan i władca domu. Jak podchodził do mnie przystojny mężczyzna, to ja uważałam, że on sobie żarty ze mnie robi. No bo jak taki bezwartościowy kościotrup jak ja może się komukolwiek podobać, a tym bardziej być atrakcyjną seksualnie kobietą dla mężczyzny. Dziś myślę inaczej.
Trzy lata temu przy świątecznym stole, tata napił się piwa i powiedział mi, żebym nie przyjeżdżała do nich na święta do domu, mam je spędzać z mężem i dziećmi (potajemnie za mąż nie wyszłam i dzieci też nie mam). Myślałam, że mi serce pęknie. Nikogo nie zabiłam, nikogo nie zgwałciłam, jest miejsce przy stole dla zbłąkanego wędrowca, a nie ma go dla mnie: ich pierworodnej córki, tylko dlatego, że nie chciałam mieć męża alkoholika!
Mamę wtedy tata nazwał kostuchą.
Po moim ostatnim rozstaniu z mężczyzną poczułam, że mam zgolić głowę. Ogoliłam do zera, a miałam wcześniej włosy do pasa. Świetnie się czułam – taka łysa! Widać było wyraźniej moje przepiękne rysy twarzy. Przez rodzinę strasznie zostałam potraktowana. Siostra powiedziała, żebym do nich nie przyjeżdżała, bo jej dzieci się mnie przestraszą a ona uczy swoje dzieci, że kobiety mają długie włosy a mężczyźni krótkie (totalnie mnie zatkało, nie byłam w stanie nic jej powiedzieć, przepłakałam całą noc po tych słowach). Dla mnie to była tylko zmiana fryzury. Pomogły mi kobiety ze szkoły Karo; z kilkoma z nich regularnie spotykałyśmy się na żywo na kręgach w Warszawie. Raz na ulicy usłyszałam „ idzie chłop w spódnicy”.
Nieraz czułam się niezrozumiana, nieakceptowana, nieszanowana, poniewierana. To, że jestem kobietą, to znaczy, że jestem jakaś wybrakowana, gorszego sortu, bezsilna, słaba, uzależniona od mężczyzn, bez mocy własnej, jak służąca, spełniająca zachcianki pana i władcy, aby się przypadkiem nie zdenerwował. Chciałam zasłużyć na miłość. Jednak to mi się nie udawało.
Zdecydowałam się na wizytę u psychiatry. Mam ją 3 lutego 2022 roku. Są rzeczy, z którymi sobie radzę: spełniam swoje marzenia, od nowego roku otwieram biznes na próbę, kocham siebie, ale są rzeczy, które kompletnie mnie rozwalają na długie miesiące np. „przypierdolki” mojego taty na mój temat. Podejrzewam, że jako osoba DDA (termin ten oznacza dorosłe dziecko alkoholików, ale jest dość nieścisły – zobacz tutaj – przyp. V.I.) mam jakieś naleciałości, więc na terapię też mam zgodę. Czuję też, że byłam wykorzystywana seksualnie już od trzeciego roku życia, dlatego chciałabym pozamykać pewne etapy, aby nie iść z tym dalej.
Brat mi jakiś czas temu napisał, że nie mam nic. Zrobiło mi się bardzo przykro. W pewnym sensie ma rację, bo patrząc jego oczami, patrząc oczami matrixa, naprawdę nie mam nic: nie mam swojego mieszkania, samochodu, nawet nie mam swojej kołdry, jestem starą panną (w kwietniu skończę 40 lat), bez dzieci, bez męża. Mam, trochę ubrań, swoje talerze i garnki. Najdroższą rzeczą, jaką mam, jest laptop i uszkodzona perkusja, ale czuję, że mam coś więcej: dziś wiem, co mi sprawia przyjemność, żyję z oszczędności, na razie nie pracuję (miałam sobie kupić malutki domeczek, ale nie byłoby mnie już stać na działkę, aby go postawić). Otwieram powoli swój mały biznes, kocham siebie i naprawdę dobrze się z sobą czuję! Niedawno poczułam się taką stuprocentową KOBIETĄ na różnych poziomach. Dostrzegam swoje piękno, wewnętrzne i zewnętrzne. Potrafię się ze sobą dogadać, otoczyć siebie Miłością, zrozumieniem, potrafię głośno powiedzieć TAK albo NIE w zależności od sytuacji. Przyciągam innych ludzi, takich jak ja – z pasjami, którzy kochają siebie. Jestem ze sobą na dobre i na złe. Żyję po swojemu, nie wpasowuję się w ramki i nie spełniam nie swoich oczekiwań. Piszę książki, może je kiedyś wydam.
Nie poczułam, też aby zostać matką. Nie chciałam zmuszać swojego ciała do czegoś, co nie obudziło się we mnie. Mam też takie poczucie, że jak spotkam tego właściwego mężczyznę, że jak razem z nim nakarmię się takim seksem jakiego pragnę, zaczniemy razem tworzyć przestrzeń Miłości, to i uczucie macierzyństwa się we mnie pojawi i wtedy zapragnę tego maleństwa. Żyłam byle jak, byłam z byle kim, robiłam byle co i czułam się jednym wielkim gównem. Jednak ten czas minął.
Nie chcę zachodzić w ciążę i na siłę rodzić dzieci, tylko po to, aby przypodobać się innym.
Czasem, jak siedzę na jakiejś uroczystości rodzinnej, to nie powiem, jest mi przykro. Dzieci mojego brata i siostry bawią się razem, biegają, rozmawiają, brat siedzi z żoną, siostra z mężem, ale ja siedzę sama jak kołek. Jednak jak na nich popatrzę i posłucham, to widzę, że są ze sobą tylko dlatego, że ich kredyt łączy i wtedy myślę sobie, że fajnie że nie poszłam w ich ślady, że fajnie, że każdego dnia tworzę cudowną relację ze sobą, bo czuję i wiem, że to przełoży się na relację, jakiej mi potrzebna z mężczyzną.
Kiedyś teściowa mojego brata na imprezie rodzinnej wypaliła na całą salę do mnie i do mojego ówczesnego narzeczonego: „A ty to kiedy w końcu za mąż wyjdziesz i urodzisz dzieci? Bo twoje dzieci to będą mówić do ciebie babciu.” Tak mnie zatkało, że nic nie odpowiedziałam, nie komentowałam. Tak sobie tylko pomyślałam: „Twój mąż po pracy łazi tylko na działkę i chla wódę, a nie spędza z tobą czasu.”
Jestem też gotowa na nowy związek, z niecierpliwością wypatruję mężczyzny, któremu spojrzę w oczy i poczuję, że to ten, że to z nim chciałabym iść dalej przez życie i Miłością we dwoje malować świat. Poczułam też, że nie oddam swojego ciała byle komu. Do swojej Świętej Przestrzeni zaproszę mężczyznę, który kocha i szanuje siebie i swoje życie, i ma pasje, bo wiem, że taka osoba będzie mogła w pełni pokochać i zaakceptować mnie. Poza tym dziś już też wiem, że moje życie potoczy się inaczej. Samą siebie „wywaliłam” z tradycji rodzinnej, w jaką pakowały się kobiety (moja mama, siostra, babcia, prababcia). Mój los będzie inny. Tak czuję.
Autorka: Marzena, 39 lat