Lubię zapach spermy, choć bez egzaltowanego zachwytu. Ona pachnie wiosną. Kiełkami hodowanymi pod kloszem. Zroszoną deszczem trawą, świeżością.
Czymś, w co bez względu na to że wilgotne, chciałbyś się zanurzyć cały. Czymś, w co mimo swojego sprzeciwu jesteś zanurzony od początku, bo przecież jesteś z tego. Powstałeś, jesteś, żyjesz. Tak.
Siedzę sama, mój „dawca” tego doznania poszedł do domu. Dał mi, cała mokra siedzę, moja kotka w fazie permanentnej rui snuje się za mną. Przysiadłam, wskoczyła mi na kolana, liże, łasi się. Później ten sam smak i zapach odnajdzie w pościeli, fakturze kanapy, w wykładzinie. Wy-kła-dzi-nie, nie obrusza Cię ten dyskurs, usiądź więc, poczytaj. Kotka ma ruję, potrzebuje tego typu bodźca. Wytarza się w tym życiu, a potem rozniesie po wszystkich kątach mieszkania tę woń dostępną tylko mnie, bo tylko ja wiem i Ty wiesz. Leżę po brzeg unurzana w Tobie, mój Ty dorosły chłopcze zdolny dawać życie. Jest kwiecień, wiosna pęka w szwach, w tulipanach i forsycji, w mojej kotce swawolnej, nie pozwalającej mi pisać, rozwalonej na laptopie. Wiosna w kroczu, w złamanym paznokciu, w piwie, co je piję mokra cała tam.
Czemu tak? Moja pusta głowa podpowiada mi, że tak trzeba. Bo przecież Ty i Oni i ja. W samym środku. Jajaja. Kobiecość nie jest autonomiczna. Istnieje tylko, kiedy Ty jesteś. Nieważne zresztą, kotka położyła się za moimi plecami i mruczy. Mrr, mrr, ty-ty ja-ja, życie wilgotne pachnie wiosennie ciepłym frontem kamienicy, w której mieszkam. Dziwne. Intelektualna fascynacja zdolna zrodzić nowe życie. W spermie jest magia i we mnie jest magia. Między nimi mrok.
Tekst ukazał się w ramach letniego konkursu.