Poronienie to też strata. Dziecko nie musi ważyć 3,5kg, by mieć poczucie, że traci się swoje dziecko. W naszym katolickim kraju, gdzie chroni się życie od poczęcia, w sytuacji poronienia, to samo życie jest płodzikiem, bez znaczenia.
XXI wiek, koniec września, szpital wojewódzki, jedno z większych miast Polski. Wchodzimy z partnerem, za szybą siedzi Pani rejestratorka: dokument ubezpieczenia, dane, wybiera nr telefonu oddziału i krzyczy do słuchawki: mam kobietę z martwą ciążą, 21 tydzień, co z nią zrobić?! Odkłada słuchawkę i każe iść do pokoju badań w prawo. Zestresowana, jak nigdy w życiu, idę w lewo. Wychyla się i krzyczy: przecież mówiłam, że w prawo! Głucha Pani jest? Trzymam swój brzuch, ostatnie z nim chwile. I grzecznie, bez słowa protestu zawracam w prawo. Przed pokojem badań, pielęgniarka każe czekać. Kolejne pytania, wywiad. Daje szpitalną odzież i każe iść na oddział.
Na oddziale znowu pytania. Tym razem na korytarzu na stojąco, bez zachowania choćby minimalnych podstaw do poszanowania mojej, naszej prywatności, o ustawie o ochronie danych osobowych, nie wspomnę. Grupa krwi? – jak to Pani nie ma dokumentu? Pani słowa nie wystarczą. Mówię, że rodziłam już w tym szpitalu i powinni mieć takie dane. Robili mi już te badania. Nie, nie mamy. No nic, zrobimy ponownie – mówi pani pielęgniarka zdenerwowana na mój brak zorganizowania.
Kładą mnie na oddziale położniczym. Korytarz pełen kobiet w ciąży. Chodzą i trzymają się za swoje piękne brzuchy. Leżę sama w pokoju, trzy pozostałe łóżka wolne.
Przychodzi lekarz, konieczne jest potwierdzenie zgonu płodu – nikt tu nie używa słowa dziecko. Ono jest tylko płodem.
Młoda pani doktor robi usg i potwierdza wyniki badania. Informują mnie – jutro podamy leki na wywołanie porodu, urodzi pani płodzik i po wszystkim. Mówię, że mam wadę szyjki macicy i nie rozwieram się nawet w terminie porodu, przy pełnej akcji skurczowej. Pierwszy syn, po 20h męki, został wyciągnięty kleszczami (cud, że żyje), córka, po 8h, zrobiono mi cesarskie. E tam! Damy radę, mówi dumny z siebie pan doktor! To dopiero 21 tydzień, nie potrzeba pani pełnego rozwarcia i uśmiecha się, zadowolony ze swojego dowcipu do reszty zespołu. Śmieją się…
Wieczorem do pokoju kładą młodą dziewczynę, 17 lat. Biegają obok młodej pacjentki, milutkie panie pielęgniarki, lekarze zainteresowani – okazuje się, że mama dziewczyny to KTOŚ WAŻNY.
Do mnie, nie zajrzał do wieczora już nikt. W nocy żegnam się ze swoim dzieckiem, ostatnie chwile razem. Do pokoju przyjeżdżają dwie kobiety z sali pooperacyjnej.
Rano, o 8:00 podają leki na wywołanie skurczy. Dwie godziny mam leżeć. Leżę, nic się nie dzieje. Po 2 godzinach każą wstać i chodzić, by zmusić macicę do skurczy. Musi pani to rozchodzić. Więc chodzę. Zaczynają się skurcze. Coraz częstsze. Ból zaczyna być duży. Proszę o coś przeciwbólowego. Już panią tak boli?! Biorą mnie na badania. Pan doktor mówi – oooo nic tu się nie dzieje. Szyjka utrzymana, czekamy. Mówię, że tak już będzie niezależnie od ilości leku. Nie chce słuchać. Każe chodzić.
Nie daję rady już chodzić. Ból staje się nie do wytrzymania.
Leżę w sali z 3 innymi pacjentkami. Wiję się z bólu na łóżku. Mój partner trzyma mnie za rękę i mówi, że za chwilę wszystkich zabije. Przychodzą goście w odwiedziny do innych pacjentek. Śmiechy, rozmowy. A ja na łóżku obok rodzę martwe dziecko. Nie ma nawet parawanu. Czasami krzyknę z bólu. Przychodzi lekarz i mówi: 'czy pani musi się tak zachowywać. Stwarza pani dyskomfort dla innych pacjentek. Proszę się pohamować’.
Mój partner nie wytrzymał. Poszedł porozmawiać z lekarzem. Nie wiem co sobie powiedzieli. Zabrano mnie do zabiegowego. Kazali się trzymać i na miłość boską nie krzyczeć! Lekarz na siłę rozwarł mi szyjkę macicy. Miałam wrażenie, że ktoś łamie mi kości. Ból nie do wytrzymania. Przekłuł mechanicznie pęcherz płodowy.
Już nie powstrzymywałam krzyku. Słyszał mnie pewnie cały oddział. Proszę być cicho!, krzyczy lekarz i patrzą na siebie wymownie z pielęgniarką – kolejna histeryczka, myślą pewnie. Podnosi głowę znad mojego krocza i mówi: no niestety, nie udało nam się tego ewakuować. Z powrotem do sali. Mam za sobą dwa bardzo ciężkie porody i bardzo poważną chorobę i naprawdę wiem, co to ból. Takiego bólu jeszcze jednak nie przeżyłam. Mój partner, widzę, że jest u kresu wytrzymałości mojego cierpienia. Razem tracimy dziecko. Umarło. Ale to chyba mniejsze zło niż to, które spotyka nas w tym szpitalu.
W pewnym momencie wydawało mi się, że już po wszystkim. Przyszła pielęgniarka, zagląda pod kołdrę i mówi: no nie! Nie ma płodzika! Po co mnie pan wołał?
W końcu, o godzinie 15:20 rodzę synka. Na sali pełnej obcych ludzi, na zwykłym łóżku. Leży pomiędzy moimi nogami. Jest malutki. Ale wszystko ma, rączki, nóżki, paluszki, główka. Wystraszona zaglądam pod kołdrę. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Miniaturka moich zdrowych dzieci. Tylko siny inaczej.
Przychodzi pielęgniarka, odcina pępowinę, wkłada ciało do słoika i wychodzi. W drzwiach odwraca się i z uśmiechem mówi: 'no i widzisz, udało się… Potem narkoza, łyżeczkowanie, trochę walki o dokumenty, by pochować synka. I nazajutrz do domu.
Nigdy w życiu nie przeżyłam czegoś tak niepotrzebnie okrutnego. Takiego instrumentalnego traktowania. Byłam pacjentką ordynatora… Ale był na urlopie. Poszłam na wizytę kontrolną do niego. Opowiedziałam mu całą sytuację. Przepraszał, mówił, że to niedopuszczalne, że na jego oddziałach są inne procedury. Że wyciągnie konsekwencje. No, ja tego mam nadzieję nie sprawdzę. Ale czy można wierzyć, że są procedury, tylko jak nie ma szefa to nikt ich nie przestrzega? I czy naprawdę konieczne są procedury i obecność profesora, by ludzie byli ludźmi. By powiedzieć: 'jest nam przykro, że umarło pani dziecko, postaramy się nie sprawiać pani dodatkowego cierpienia.’ Tylko tyle. Odrobina szacunku, poszanowania drugiego człowieka, szacunku dla tragedii, współczucia. Myślę, że warto ożywić akcję 'poronienie po ludzku’. Jest naprawdę wiele do zrobienia. Przede wszystkim w zakresie zmiany świadomości personelu medycznego. Poronienie to też strata. Dziecko nie musi ważyć 3,5kg, by mieć poczucie, że traci się swoje dziecko. W naszym katolickim kraju, gdzie chroni się życie od poczęcia, w sytuacji poronienia, to samo życie jest płodzikiem, bez znaczenia.
Wiem, że takich historii dziennie dzieje się w kraju bardzo dużo ale jednak mało się o tym mówi. Może jednak warto zacząć…. zdecydowanie uważam, że należy…
Źródło: Wysokie Obcasy