Kompleks małych piersi – jak wiele z nas z nim się zmaga? Nie dorównujemy „seks-bombom” z biustem godnym króliczka Playboya, z którymi często się porównujemy.
Nasze piersi są nie dość duże, nie dość jędrne, nie dość pełne. Zamiast rozmyślać o tym, jak bardzo są „nie dość”, wolę stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie „dość”!
Ja nienawidziłam siebie oraz swoich piersi za to, że nie spełniają wymogów. Pragnęłam takich jak mają te wszystkie piękne kobiety z filmów oraz reklam. Nieszczęśliwa i zagubiona wiedziałam, że naturalne piersi są u każdej kobiety inne, lecz nie mogłam naiwnie zrozumieć dlaczego to spotkało właśnie mnie. Nawet pierwszy chłopak nie przekonał mnie, że według niego są odpowiednie.
Mój silnie zakorzeniony kompleks zagłuszał rozsądek. Wraz z nastaniem dorosłości zamiast cieszyć się z własnej kobiecości oraz czerpać przyjemność, ja myślałam tylko o tym jak niekompletna jestem. Zamknęłam się przed światem zewnętrznym, ogłuchłam na słowa mężczyzn oraz ich zapewnienia. Mówiłam sobie „Co oni mogą wiedzieć? Wiem lepiej!” albo „Na pewno mnie okłamuje, bym poczuła się lepiej.” Moja miseczka A/B, jedna pierś odrobinę większa od drugiej i ciągłe myślenie, że takie piersi są mankamentem. W końcu zaczęłam rozmyślać o operacji plastycznej. Skoro natura nie dała, to chirurg z pewnością poradzi sobie z moim problemem, a ja będę szczęśliwa!
Oczywiście z zapałem przystąpiłam do zgłębiania tematu operacji, kosztów, rekonwalescencji. Kompleks oraz próżność brały górę nad jakimkolwiek rozsądnym myśleniem. W tamtym momencie, gdybym miała potrzebną sumę, to poszłabym pod nóż z dnia na dzień. Niestety, nie posiadałam takich pieniędzy, więc postanowiłam odkładać. Doszłam do wniosku, że prędzej czy później, ale na pewno powiększę piersi.
Czas mijał, a ja podekscytowana planami oznajmiłam o nich swemu bardzo dobremu kumplowi. Tego, co powiedział, nie zapomnę chyba do końca życia. „Chcesz to rób, ale to tylko zamiecie Twój niby problem pod dywan, a nie rozwiąże problemów z akceptacją samej siebie.”
Oczywiście, w pierwszym odruchu oburzyłam się na jego słowa! Myślałam sobie, że nie ma prawa mówić mi, co jest lepsze, ale zaczęłam się zastanawiać. Walczyłam sama ze sobą, rozmyślając, co właściwie chcę zrobić. Racjonalne myślenie w tej kwestii przychodziło mi z wielkim trudem. Mój wewnętrzny, mały wredny głosik powtarzał „Są małe, musisz mieć większe, idealne…”
Nie łatwo po latach wmawiania sobie pomyśleć inaczej, spojrzeć rozsądniej. Postanowiłam jednak, pełna wielkich wątpliwości, spojrzeć na siebie. Pierwszy raz w życiu rozebrałam się do naga i stanęłam prze lustrem. Nie trwało to długo, szybko odwróciłam wzrok. Jednak uparcie powtarzałam tę czynność codziennie, oswajając się z wyglądem własnego ciała. Oczywiście, oświecenie nie spłynęło na mnie nagle. Doszukiwałam się różnych mankamentów. Przecież tyle drobnych rzeczy można było zmienić! Jednak po tygodniach takich obserwacji pomyślałam sobie „Byłam i jestem głupia. Moim problemem nie jest ciało, ale to jak je postrzegam ja sama.” Bolesna myśl. Jednak odzyskanie trzeźwego umysłu było dla mnie małym krokiem ku poprawie. Wróciłam do długich rozmyślań, których owocem było postanowienie, by rzucić się na głęboką wodę.
Mój kolega polecił mi swojego dobrego kolegę fotografa-artystę, który specjalizuje się w półaktach oraz aktach. Powiedziałam, iż chcę mieć sesję topless i poprosiłam, by zaaranżował takie spotkanie. Kolega zrobił mi tę przysługę i umówił nas oraz wizażystkę.
Mimo pewności, że tego chcę, jechałam na miejsce drżąc niczym osika. Żołądek miałam ściśnięty, jakbym miała zaraz stanąć przed katem, a nie obiektywem aparatu. Powitała mnie młoda, śliczna kobieta, który zrobiła mi make-up i ułożyła włosy. Fotograf wypytał czy już miałam sesję, czy na pewno tego chcę i czy mam jakieś wyobrażenie. Oczywiście nie miałam, a w środku wylękniona marzyłam tylko o tym, by uciec. Pierwsze zdjęcia zrobił mi w sukience, powoli oswajając mnie z sytuacją. Oboje z wizażystką rozładowywali napięcie anegdotkami. Dzięki temu rozluźniłam się nieco i zaczęłam traktować sesję jak świetną zabawę, a nie pluton egzekucyjny. Kolejne zdjęcia miałam już topless. Pokonałam swój strach, nie utonęłam!
Po pięciu godzinach wracałam do domu podekscytowana, zadowolona z siebie, że postanowiłam to zrobić. Jednak dopiero obejrzenie tych zdjęć sprawiło, iż zaczęłam akceptować siebie. Były piękne mimo, że moje piersi nie były takie jak modelek Playboya.
Sesja była dla mnie przełomem w walce z własnymi demonami. Otworzyła mi oczy oraz pozwoliła spojrzeć na swoje ciało inaczj. Już nie spoglądałam na nie z niechęcią, widząc tylko wady. Zaczęłam po kawałku akceptować siebie taką, jaka jestem. Nabrałam pewności siebie i zaczęłam czerpać radość z własnego ciała. Nie byłam już skrępowana, niepewna. Choć czasem, gdy bywam przygnębiona, nadal wracają do mnie te wewnętrzne podszepty, lecz w takich sytuacjach już wiem, że należy twardo powiedzieć im dość.
Zdaję sobie sprawę, że jest wiele dziewczyn, które mogą dusić w sobie podobne problemy. Jesteśmy wręcz bombardowane ideałami piękna, którymi powinnyśmy się stać, a my czasem mimowolnie próbujemy za nimi podążać. I w tym właśnie momencie każda z nas powinna powiedzieć sobie DOŚĆ! Jestem piękna i niczego mi nie brakuje!
Tekst ukazał się w ramach konkursu z Lelo.