Często zdarza się, że prowadzę dyskusje z moją babcią odnośnie czystości przedmałżeńskiej. Mam dwadzieścia dwa lata, więc temat jak znalazł. Kiedyś, około dwóch lat temu popełniłam spory błąd i wstąpiłam do Ruchu Czystych Serc.
Na czym polegała jej normalność? Był to świat dziewcząt ze sklepu nabiałowego, przyjęć, lnianej pościeli, garnków, patelni i sreber, zawiłego kobiecego obrządku, ale też – potańcówki w Gayli, pijacka jazda po ciemku, słuchanie męskich żartów, znoszenie mężczyzn, czujna walka z nimi i łapanie ich, usidlanie. Oba aspekty tego życia były wzajemnie zależne, nierozerwalne i podejmując je, oswajając, dziewczyna wkraczała na drogę do zamążpójścia. Inaczej się nie dało. Lecz ja miałam inne dążenia. Chciałam przyćmić Charlotte Bronte.
Tym nieco długim, ale tak bardzo odbijającym moją rzeczywistość, cytatem autorstwa Alice Munro(„Dziewczęta i kobiety”) postanowiłam rozpocząć moje wyznania.
A mówić chcę o kobietach, czy raczej – o seksualności. Kobiecej.
Mojej seksualności.
Wszakże mamy dzisiaj Międzynarodowy Dzień Kobiet.
Często zdarza się, że prowadzę dyskusje z moją babcią odnośnie czystości przedmałżeńskiej. Mam dwadzieścia dwa lata, więc temat jak znalazł. Kiedyś, około dwóch lat temu popełniłam spory błąd i wstąpiłam do Ruchu Czystych Serc. Tak, naprawdę pojmuję to w kategorii błędu, ponieważ decyzję podjęłam raczej pod wpływem impulsu niż racjonalnego myślenia i zapisałam się, chociaż ta idea jest tak dalece sprzeczna z moimi przekonaniami, jak to tylko jest możliwe. Wiem, że to dziwnie, gdyż określam siebie samą jako fundamentalistyczna rzymska katoliczka – i nią jestem, do diaska.
Po prostu równocześnie jestem kobietą o wyzwolonej seksualności. Staram się oddzielić moje przekonania religijne od mojego życia zmysłowego i nie uważam, by Pan Bóg był zawiedziony moją postawą.
Co nie zmienia faktu, że dla babci miarą mojej wartości jest taki tam fałd w mojej waginie, który wolałabym niebawem utracić. Jakoś nie sądzę, by on miał wyznaczać moją wartość jako katoliczki – wierzę, że świadczą o tym codziennie odmawiane przeze mnie różańce oraz czytanie Pisma Świętego.
Z tego też powodu toczę zażarte dyskusje z matką mojej matki, która zawsze napastliwie mówi: „ale ty taka nie będziesz, ty będziesz czysta”, a ja wyczuwam w jej głosie, w niej samej takie chore, wypaczone podniecenie, aż dostaję dreszczy obrzydzenia. Za każdym razem takiej rozmowy próbuję mojej babci oświadczyć, że jestem tak wyzwoloną seksualnie kobietą jak tylko mogę być, będąc równocześnie (niestety) dziewicą. A właściwie jestem nią tylko pod względem fizycznym, jako że głupio mi samej zmienić ten stan.
W każdym razie nie zamierzam „być czysta” do ślubu.
W języku mojej babci, w chamskim języku mojej babci, istnieje takie wstrętne określenie na seks małżeński, mianowicie – „dawać”. W sensie: „żona daje mężowi”. W domyśle sama nie wiem, co ma mu dać. Pójdziemy dalej tym chamskim tropem i wiadomo, o które części ciała chodzi.
W porządku – powiedzmy, że moja osoba, wykształcona i obyta kulturalnie i klasycznie, wchodzi do łożnicy męża czysta i nieskalana, nieskażona seksem i ta moja osoba daje mężowi „coś” bliżej nieokreślonego, a tym samym mój mąż dostaje ode mnie orgazm (och, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi…?). Super. (Ja go oczywiście od niego nie dostaję, bo jak powszechnie wiadomo – orgazmy przeżywają tylko ladacznice).
Co mój mąż może ofiarować mi w zamian? Co mi może dać? Pieniądze? La la la – tym samym moja czysta, nieskalana i nieskażona seksem osoba uprawia prostytucję małżeńską. Czyli jest niczym innym jak dziwką, ale z obrączką na palcu (co czyni ze mnie Porządną, Przyzwoitą Polską Kobietę). Nie, tym tropem nie chcę iść. Proszę wybaczyć, ale mąż nie będzie mnie utrzymywał.
Szukam dalej. Co mi da mój Wspaniały i Jedyny Mężczyzna? Ach, on mnie przecież chroni. i broni. Bo moją czystą i nieskalaną osobę trzeba bronić. Bo jestem kruchą kobietką, która jest lepiej wykształcona niż większość mężczyzn na moich studiach. Która podobno ma gorszy umysł od mężczyzny, ale to ode mnie wszyscy chłopcy z grupy ściągają na zajęciach z łaciny, podczas gdy dzień wcześniej jako zajadli korwiniści próbowali mi dowieść, że „kobiety są gópie!” (och – głupie?). Nie potrzebuję ochrony i jak widać – nie potrzebuję, by mąż użyczał mi swojego mózgu. Czyli tą drogą także nie mogę podążyć. Co więc może dać Wspaniały Mąż mojej biednej osobie w zamian za wynajęcie mnie samej do wykorzystania do osiągnięcia orgazmu na różne sposoby?
N I C.
Gdy w październiku chodziłam odwiedzić moją byłą korepetytorkę, na odchodne zapytała mnie, czy mam chłopaka. I wielce się zdziwiła moją odpowiedzią. „Ale czemu ty nie masz chłopaka?”, spytała. Odpowiedziałam jej: „Och, pani profesor. Bo chłopcy się mnie boją”. Uśmiechnęła się z zażenowaniem i odparła: „To może postaraj się nie być taka mądra…?”.
Dziękuję za radę, pani profesor.
Uśmiechnęłam się z wzajemnością i odpowiedziałam bardzo wyraźnie jedno słowo: „nigdy„.
Jeśli mam wybór pomiędzy byciem mądrą „starą panną” (nienawidzę słowa „singielka”, „panna” absolutnie mnie nie razi), a byciem głupią trzpiotką u boku jakiegoś Wspaniałego Mężczyzny, to bez wahania wybieram to pierwsze.
Przykro mi wielce.
Dlatego też ku zgrozie mojej babci nie zamierzam czekać do ślubu, bo być może nigdy się go nie doczekam. Zamierzam natomiast korzystać z różnorodności kobiecej i męskiej tak tylko, jak mogę.
Moje przekonania, zarówno te religijne, jak i fizyczne, potrafią połączyć w jedno to, że otrzymałam od Boga ciało – i jest to ciało kobiety. Wraz ze wszystkimi jego tajemnicami. Wraz z
miesiączką (która właśnie mi się kończy), wraz z pragnieniem mężczyzny we mnie. Wraz z
łechtaczką, która jest jedynym ludzkim organem służącym jedynie do przeżywania rozkoszy – czy zostałaby ona stworzona, gdyby nie wolno mi było jej przeżywać?
Jestem kobietą.
Chcę sprowadzać się do istoty mojej kobiecości i nazywać się Kobietą. Nie „Matką”, nie „Żoną”, nie „Studentką”, nie „Lekarką” (okej – przyszłą 🙂 ).
Kobiety z mojej rodziny nazywają inne niewiasty, które mają podobne przekonania do moich „dziwkami” – bądź gorzej. Ale ja nie sądzę, że będę dziwką kiedykolwiek. Wszakże nie zamierzam niczego nie otrzymywać od mężczyzny, z którym zdecyduję się pójść do łóżka. Niczego materialnego. Tak więc szybciej nazwałabym się Zdzirą (czyż zdziry nie „dają” za darmo?) albo Puszczalską. 🙂
Jakoś mnie to nie hańbi.
Nie muszę być żoną i nie muszę być w związku. Wolę spełniać się intelektualnie, a w przyszłości chciałabym zaangażować się w sprawy kobiet jako, mam nadzieję, lekarz ginekolog.
Staram się szanować ludzi. Staram się swoją osobą pokazywać innym, że wciąż istnieją ludzie wierzący, którzy nie plują jadem na prawo i lewo, tylko robią swoje. Którzy szanują innych, nawet jeśli postawy niektórych nie zgadzają się z naszymi własnymi.
Staram się być Kobietą w pełni tego słowa.
Z RCSu* oczywiście się wypisałam.
*RCS – Ruch Czystych Serc
Artykuł ukazał się w ramach konkursu Książki i seks.
autor: Alypia Cornificia