Moje podejście do wspólnych zabaw w sypialni jest proste: własne (męskie) zaspokojenie jest pewne, a największa satysfakcja, radość właściwie, to ofiarować jak najwięcej doznań Jej. Każda kobieta jest w tej sferze prawdziwą zagadką, jest inna. Pomóc jej osiągnąć spełnienie… ha!, to prawdziwa sztuka!
Nie znajdę na Waszym portalu działu np. „uczucia” bądź „związek”, więc nie na tym spróbuję się tu skupić. Przepraszam, jeśli moja historia podpada raczej pod jakiś gazetowy pocieszacz i wyciskacz łez, pod jakiś harlequin. Nie myślę o tym w ten sposób. To dzieje się naprawdę, a mnie przepełnia radość, że spotkałem kogoś wartościowego, z kim rozumiem się bez słów, za kim tęsknię.
Najpierw nas przedstawię: ja 35 lat, kawaler, po w zgodzie zakończonym długim związku z dziewczyną, ona (niech nosi tu imię Marta) 50 lat, rozwódka. W tym zawiera się nietypowa dla wielu postronnych osób (lecz już nie pesząca nas samych!) sytuacja – różnica wieku. Gdyby łączył nas jakiś, żałosny zresztą, układ finansowy, lub chociaż przejściowa erotyczna fascynacja, pewnie by to ułatwiało niektórym ogląd sytuacji. Ale to rodząca się stopniowo (poznaliśmy się przeszło pół roku temu) miłość, którą zresztą sami przywitaliśmy nieco zaskoczeni, zawstydzeni. W której Sens musieliśmy dopiero uwierzyć, by cieszyć się tym pięknym stanem duszy.
W porządku. Powoli idę w tej historii w kierunku łóżka. 😉
Za mną kiedyś dawno, w studenckich latach, kontrowersyjny styl życia singla-swingersa spotykającego się z małżeństwami, który jednak wspominam dobrze (nikt tu nikogo nie krzywdził, nie oszukiwał, przeciwnie), a do którego nie chcę już wracać (ta tęsknota za tym by mieć prawo kogoś kochać…). Później natomiast emocjonalny i intymny także związek z młodą dziewczyną, uczenie się siebie, zgrywanie jako para w arkanach miłosnej sztuki. Marta zaś ma za sobą fatalny życiowy błąd, wieloletnie małżeństwo z mężczyzną który wkrótce okazał się alkoholikiem, który nieraz ją pobił, który sprowadzał do domu kolejne kochanki. Uczynił Marcie jeszcze jedną wielką krzywdę, skutecznie wmówił jej że jest nic nie wartą i niezdolną poradzić sobie samodzielnie osobą. W łóżku, nawet na trzeźwo, po prostu zmuszał ją do stosunku. Kilka minut, może mniej przyciskania swoim ciałem, wytrysk, komentarz, że „jest do niczego” ,bo trwa to chwilkę i odwrócenie się do niej plecami, by spać. Była u kresu fizycznych i psychicznych sił, gdy odważyła się odejść, zostawić pijaka i dorosłe już dzieci. Terapia i samodzielne życie odbudowały ją nie do poznania. Nie wszystko jednak można naraz uleczyć – mężczyzn początkowo nienawidziła, a kilka ostatnich lat minęło jej bez odczuwania seksualnych potrzeb. Cieszyła się za to, że nie obudzi ją już nigdy gwałt w środku nocy.
Jedna ważna dla mnie uwaga. Choć – mimo tego że wiem, jakie są realia niektórych związków – szokuje mnie to co przeszła, choć ogromnie jej tego współczuję, to jednak nie stąd wzięło się moje uczucie. Szanuję, lubię i kocham ją taką jaka jest, z jej zaletami i wadami. I przeszłość nie ma tu nic do rzeczy, mimo iż ciągle w wielu sytuacjach się przypomina, także w tych intymnych.
Widzę to najlepiej, gdy przypomnę sobie nasze pierwsze pieszczoty, pierwsze doświadczenia. Choć czuliśmy już w sobie ogromne pożądanie, głód tej drugiej osoby, gdzieś w Marcie obecny był wielki lęk przed odrzuceniem, przed nową krzywdą i poniżeniem…
Tuliliśmy się i wiliśmy w miłosnym uścisku. Wciąż całkowicie ubrani, czując gorączkę przyśpieszonych oddechów i spragnionych ciał. Mając w pewnym momencie Martę nad sobą, wyprężoną jak kocica, ogłupiały podnieceniem, dałem jej ostrego klapsa w pośladek. Znieruchomiała szokowana… ja także zbladłem, zmysłowy nastrój uleciał w jednej chwili. Coś, co uczyniłem instynktownie, chcąc wyrazić, jak bardzo mnie podnieca ta chwila i jej wypięta pupa, Marta uznała za atak faceta, któremu nagle odbija agresja. I miała pełne prawo tak to odebrać, a ja wykazałem się kompletnym brakiem wyobraźni wobec kogoś, na kogo ciężką rękę podniesiono wcześniej wiele razy. Miała też prawo natychmiast wyrzucić mnie za drzwi. Skończyło się na długiej rozmowie, moich najszczerszych wielkich przeprosinach.
Pamiętam także nasze pierwsze noce, w tym tę, gdy zdecydowaliśmy się na zbliżenie. W pokoju zawsze panowała ciemność, Marta wcześniej ubierała dyskretnie długą nocną koszulę. Także gdy pieściłem ją, a potem delikatnie łączyłem się z nią w Jedno, cały ten czas pozostawała w koszuli. Jej błyszczące w ciemności oczy wyrażały miłość, ta sama piękna siła prowadziła mnie, a jednocześnie po cichu rozumiałem, że Marta jeszcze lęka się odrzucenia, braku akceptacji, nie docenia swej wysportowanej figury, własnej zmysłowej kobiecości. Z czasem nauczyliśmy się rozmawiać także o tym, a powoli, niepostrzeżenie prawie, nocami w pokoju przybywało palących się ozdobnych świeczek, zaś piżamy Marty przybierały coraz krótszy i bardziej fantazyjny fason. Dziś często usypiamy nadzy, wtuleni w siebie, a dla mnie, ją, czującą się bezpiecznie, otoczyć w tym momencie ramieniem, znaczy więcej niż usłyszeć tysiąc wielkich słów.
Jedna prosta, znana łóżkowa praktyka okazała się naszym błogosławionym pomysłem. Masaż. Dla mnie kwintesencja moich marzeń, mojego podejścia do najdroższej mi kobiety: móc zachwycać się nią i zarazem ofiarowywać jej wytchnienie i przyjemność. Dla Marty… jednak rzecz całkowicie nowa! Tak, od kilku lat, dbając o siebie, między innymi (oprócz sportowej aktywności) rozpieszczała ciało dobrymi kosmetykami. Ale zaufać, położyć się nago pod okryciem jedynie ciepłego koca, poddać męskim dłoniom? To wszystko oznaczało dla Marty konieczność przezwyciężenia w sobie kolejnych niepokojów. Masaż istotnie okazał się moją niewiarygodną, jedyną w swoim rodzaju radością. Wedle tego, co widzę po reakcjach Marty oraz słyszę z jej ust (a nie jest osobą szczodrą w pochwałach), dla niej także to wspaniale relaksujące chwile, a zarazem rozbrzmiewające gdzieś w jej psychice słodkie preludium „tego”, na co oboje w narastającym napięciu wyczekujemy. Masowanie kobiecego ciała nie jest moją pracą, a Marta klientką i wiem, jestem pewien, że dotyk moich dłoni to wyraża… Przepełnia mnie z jednej strony miłość, czuła troska…, a z drugiej, przyznaję, cielesna fascynacja, pożądanie. Rozpoczynając od drobnych paluszków stóp, powoli wędruję w górę jej zadbanego, ślicznego ciała… Choć staram się skupiać na masażu, prowadzonym pewnym ale delikatnym ruchem rąk, nie potrafię odmówić sobie małych przerywników, składając pocałunki na jej napiętej dreszczem oczekiwania skórze. Chętnie przy tym wybieram miejsca może mniej… oczywiste: kostki stóp, zgięcie nóg pod kolanami, brzuszek, boczki aż po paszkę ułożonej w górę ręki, kark oraz włosy i skórę głowy powyżej niego. Czy wiecie co może uczynić z kobietą pieszczota „zapomnianych” okolic jej ciała? Nie? Spróbujcie!
W naszym przypadku… hm, choć staram się do końca zachować profesjonalizm masażysty, choć pragnę dotrzeć wszędzie z kojącym balsamem, przychodzi chwila, gdy oboje zgodnym a niecierpliwym ruchem odstawiamy na bok buteleczkę kremu, nasze ciała zwierają się ze sobą, dłonie splatają się, a usta łączą w długim pocałunku.
Intymną bliskość, łóżkowe igraszki i to swoiste autentyczne uczenie się własnych reakcji oraz siebie wzajemnie, wszystko to przenika wspólne ciche marzenie – jej orgazm. Powiecie: niezbyt to oryginalne. To prawda. Dla nas jednak ten „pierwszy raz” Marty będzie tym samym, czym były jej małe sukcesy w innych sferach rozpoczętego na nowo życia. Na razie kulminacja kobiecej rozkoszy, to dla niej ciągle tylko mgliste, odległe o dziesiątki lat wspomnienie, zresztą niecodziennej treści (zaznała jej… podbiegając w ciasnych spodniach do autobusu – więcej w tym humoru niż romantyzmu).
Otwarci na siebie, by dzielić się wspólnymi przeżyciami, niewiele mówimy akurat o tym, o sednie kobiecej seksualności. Nie chcemy, by trzymało się w naszych głowach (a już szczególnie w jej umyśle i psychice) poczucie, że „musimy” się tego doczekać. Sam skupiam się po prostu na niej. Pieszcząc ją i kochając się z nią, oprócz ogromu innych przyjemnych doznań, dyskretnie wychwytuję każde jej głośniejsze westchnienie, niekontrolowany jęk, nagły dreszcz, który przeszywa jej napiętą skórę i wygięte w łuk ciało. Marta przechodzi powoli we władanie odbieranych bodźców. Ja, zewnętrzny świadek tego nieuchwytnego procesu, czuję że „To” jest już gdzieś blisko… Ona – tym bardziej… Wtedy właśnie pojawia się jeszcze jakaś blokada, w postaci wspólnego podświadomego oczekiwania. Być może, gdy będziecie czytać te słowa, ostatnia bariera już upadnie – Marta, tracąc nad sobą resztkę kontroli, podda się przemożnej słabości i błogości zarazem. Oboje, nie potrafiąc wyrzec składnego zdania, przywrzemy do siebie kurczowo, w poczuciu spełnienia w naszej miłości…
Tekst ukazał się w ramach konkursu z Lelo.