Nasz związek jest idealny. Zakładam pończochy. Nie są cieliste, tak jak chciałeś. Moje życie kreci się wokół czegoś innego, niż zakupy bieliźniane. Odebrać dziecko ze szkoły, przygotować się do pracy, poszukać sensu życia, zarabiać na tym, co się kocha.
Dziś jesteśmy znów sami, to mój erzac związku. Na razie. Ty też jesteś „na razie”; żadne z nas nie spotyka się z nikim na poważnie. Dziś mamy randkę. Nikt z nas niczego nie ryzykuje. To „układ rozbierany”, Ty zachwycasz się moim ciałem, ja Twoim. Opowiadasz mi o swoich fantazjach, a ja się pieszczę tak, żebyś to widział. I na odwrót. Zawsze dodaję coś od siebie, bo to musi pobudzać moją wyobraźnię. Twoją też. Wszystko między nami jest intymne, akceptujemy się w całości, nawet to, że mówisz „chcem” i „przyszłem” jest dla mnie interesującą egzotyką. Ty za to nigdy nie narzekasz, że za bardzo „filozuję”. Znamy się chyba od najlepszej z możliwych stron. Dzięki Tobie odkryłam wiele rzeczy, na przykład to, że tryskam. A to Ty twierdzisz, że się ode mnie „uczysz”, bo opowiadam Ci o kobiecym ciele, o emocjach. To cudownie, że ciągle się dziwisz. To cudownie, że ciągle jesteśmy dla siebie. A przy tym wszystkim jest idealnie, nieryzykownie. Najwyżej wyłączymy komunikator. Do następnego razu.
Tekst ukazał się w ramach świątecznego konkursu.