Wspominałyśmy ostatnio z moimi babeczkami przy piwie, jak to byłyśmy jeszcze młode i niedoświadczone w sprawach seksu. Pierwsze zauroczenia, ciekawość, pierwsze próby z różnym rezultatem…
dorastało się, oj dorastało jeszcze przez długi czas po tych pierwszych razach, zmieniało partnerów i odkrywało się z nimi zupełnie nowe rzeczy.
Z naszych rozmów wynikły pewne różnice w realizacji tych doznań. Koleżanki zdziwiły się, że przez długi czas (przynajmniej jak na mnie) z moim obecnym partnerem ograniczaliśmy się tylko do pettingu. Jeszcze większy szok przeżyły słysząc, że z moim eks uprawialiśmy seks oralny, a nie straciłam z nim dziewictwa (w sensie fizycznym). Czyli… robiłam coś nie po kolei? Wbrew schematowi? Czym różniły się ich „plany działania”?
Swoją seksualność na poważnie zaczęłam odkrywać z moim eks (dawno temu i nieprawda, ale tę jedną rzecz akurat mu zawdzięczam). Nauczył mnie… nie wstydzić się. Miał do mnie wielką cierpliwość, która się opłaciła. Powoli, krok po kroku przy pomocy pettingu odkrywaliśmy nawzajem swoje ciała, ich budowę i fizjologię. Wkrótce sama wyszła ze mnie mała, ciekawska diablica, która chciała pokazać jak potrafi być wyuzdana, jeśli się odpowiednio ją zachęci- z własnej inicjatywy zaproponowałam wspomniany seks oralny. Stosunku waginalnego nigdy nie odbyliśmy. Nie spieszyło się nam do tego. Była w tym nie tyle cierpliwość, co młodzieńczy strach. Dla mnie byłby to poważny krok i… stres, czy nie zajdę w ciążę- a byłam wtedy jeszcze młodziutka.
Potem poznałam obecnego partnera. Od pierwszego wejrzenia byłam w nim szaleńczo zakochana, do tego oboje mieliśmy niezaspokojone apetyty na seks. Ale wykorzystałam doświadczenia z poprzedniego związku. Nie spieszyliśmy się, cieszyliśmy się tymi fizycznymi „podchodami”. Dopiero po 3 latach przeżyłam z nim swój pierwszy raz (a uwierzcie, przez cały ten czas miałam ochotę go zgwałcić, tak szalenie na mnie działał!). Do następnej wspólnej nocy doszło też po dłuższym czasie. Nie wpadliśmy w wir młodzieńczego seksu, jak większość naszych znajomych, odkrywaliśmy go powoli i wypracowaliśmy wspólnie to, czym cieszymy się dziś.
Rozbawiło mnie odrobinę przerażenie w oczach koleżanki: „Jak to… nawet nie uprawialiście normalnego seksu, a dałaś mu lizać… no wiesz… nie wstydziłaś się tak od razu, po kilku randkach, pokazać mu swojej cipki? Już nie mówiąc o tym, że nie chciałaś iść od razu do łóżka, ale loda zrobiłaś mu już dużo wcześniej?! Nie bałaś się…?”
Robiliśmy wszystko po swojemu, w swoim tempie, bez nakazu: „Teraz musicie się kochać na każdej randce, żeby się ‘dotrzeć’!” Już przed pierwszym razem byłam przyzwyczajona do jego ciała, nie brzydziłam się ani nie wstydziłam. To pójście do łóżka nie było dla mnie aż tak niezwykłe, może poza tym, że cieszyłam się: „to już!”. Wcześniej przez długi czas obywaliśmy się bez stosunku waginalnego, dawaliśmy sobie przyjemność na inne sposoby, dlatego teraz radzimy sobie nawet, gdy nie ma jak się kochać.
Co więc koleżanki robiły inaczej? Historii słyszałam wiele, ale najogólniej mówiąc: na początku długo, długo nic (albo i odwrotnie, bardzo szybko), potem nagle: trach! Od razu do łóżka. A dopiero po tym „oznaczeniu terenu” można było zająć się szlifowaniem swych ciał, poznawaniem się, próbowaniem. Nawet ten przykładowy seks oralny
– to dopiero po jakimś czasie, jakby wcześniej nie czuli się pewnie.
Nie mówię, że taka droga jest w jakikolwiek sposób gorsza. Dla wielu osób stosunek waginalny (oczywiście bez pomijania gry wstępnej) jest, jako najważniejszy, pierwszym krokiem naprzód w związku; inne techniki można do niego dołączyć, gdy się już do partnera przyzwyczai i przywiąże. Dla koleżanek mój sposób wydał się również nie zły, tylko zupełnie inaczej zorganizowany.
Teraz śmieję się używając popularnego amerykanizmu, że „zaliczaliśmy bazy” jak typowe nastolatki. Właśnie to stopniowanie, podział na etapy mnie zaciekawiły- jak różnie postrzega się różne rodzaje seksu i, przede wszystkim, dlaczego wszystkie ułożyłyśmy nasze życie seksualne w określoną drogę. Czy nie wypadało spróbować wszystkiego, czego zechcemy na pierwszej randce? Czy powstrzymywałyśmy się od czegoś, twierdząc tylko, że to za wcześnie? Nie. To wyszło zupełnie naturalnie. Nie dążyłyśmy z jednego przystanku do drugiego, chcąc „zaliczyć” wszystkie stacje. Miałyśmy też różne trasy, z różną prędkością się po nich poruszałyśmy, napotykałyśmy na drodze inne przeszkody. To, kogo na swojej drodze spotkałam, zaważyło na dalszej podróży. Cieszę się, że po pierwszym etapie trafiłam na autostradę. 😉
Tekst ukazał się w ramach konkursu Orgazmy dla dwojga.