Joanka Szewczyk
Konsumuję Cię we śnie. Smakujesz jak zaspokajana tęsknota. Nie krzywisz się. Lecz oddajesz się. Któż by odmówił. Takiej słodyczy się nie przechowuje. W szufladzie. Kredensu dużego pokoju.
Konsumuję Cię we śnie. Smakujesz jak zaspokajana tęsknota. Nie krzywisz się. Lecz oddajesz się. Któż by odmówił. Takiej słodyczy się nie przechowuje. W szufladzie. Kredensu dużego pokoju. Mniam. Mniam. Mniam. Objadam się. Jęczysz we śnie. Aaaaaaayyyyyyyaaaaaa. Za włosy targasz mnie. Mmmmm. Raaaaaaa. Przyłączam do jęczenia się.
Rano. Gdy obudzimy się. Ty będziesz gruszą na polanie. A ja jabłonią za miedzą. Które od dziewięćdziesięciu lat tęsknie wyciągają ku sobie gałęzie.
Gonisz mnie. Po tej łące przy lesie biegniemy. Ja, jak lisica. Ty lis. Szybko uciekam. Co tchu w płucach starczy. Doganiasz mnie w swojej sile. Zatrzymujemy się. Odwracam swe ciało. Toczymy ten namiętny dialog bez słów. W tej uciekająco – goniącej dynamice. Od lat. Podchodzisz gwałtownie. W pasie mnie łapiesz. Do brzucha swego przyciskasz. Siłę Twą czuję. Całujesz. Namiętnie. Gorąco. Gwałtownie. Upadamy na tę mokrą ziemię. Raaaaaaaaaa Całujesz mi szyję. Twoja ręka błądzi zdejmując ze mnie resztki skrytości. Łaskoczesz mi brzuszek. Język Twój miękki. Za włosy Cię szarpię. Trawę na około wyrywam. Śpiew mój rozkoszny po okolicy się niesie. Natura się dziwi nad nami się pochylając.
Ciepła dłoń w żółwim tempie przesuwa się po moich plecach. Od karku, aż po pośladki. Jej mrucząca temperatura wnika mi do wnętrza, rozgrzewając. Drgam i łkam. Niczym struna w wiolonczeli. Obiecuję sobie. Że ponad wszystko. Tym razem już Cię wpuszczę. Tym razem otworzę żelazne wrota do mojego skrytego serca. Podejmę ryzyko miłości.
Rozedrgana struna niesie dźwięk po ścianach. W ciemności pokoju. W milczeniu. Nasze oczy tańczą. Do miłosnego taktu komponuje dla nas Abel K.
Single man. Single woman. Come together.
Wejdź we mnie jak żółw.
Jakbyś się po tysiąc razy zastanawiał, czy masz to zrobić.
Porzucę wtedy dotychczasowe życie
i w namiętnej twórczości się roztopię,
w samej sobie znajdując uznanie.
I tylko dzień przegryzać będę tymi lukasówkami.
W czekoladzie. Ode Edwarda smażonymi hej.
W lewym ramieniu jej mam. Widzę je swoimi trzecimi oczami.
Dotykam ich prawą dłonią. Drgają pod palcami.
Mama przynosi smyczek. Biorę go w dłoń. I gram. Raaaaammmmm
Nagle wszystko płynie. Obraz się rozmazuje.
Nie ma już krzesła i salonu. Mgły się rozpływają i snują i podpełzają do oczu. Nagle jestem w tym ogrodzie. Wśród wysokich, jesiennych traw i kolorowych jabłoni.
Rosa jest. Ptakom, naga gram. Przysłuchują się.
Oddaję się. Drżenie strun unosi całe ciało. Gęsia skórka.
W łódzkim moja myśl nie ma końca. Biegnie niczym nieograniczona. Po tych bezkresnych polach. Łąkach. Lasach. Cmentarzach i drzewach. Nagle spotykam gruszę. Hen w oddali. Podlatuję do niej. Przysiadam na gałęzi. Częstuje mnie swym owocem. Wyglądasz na osamotnioną rzeczę. Nie. To twój smutek – odszeptuje gałęziami. Ile masz lat, pytam. Dziewięćdziesiąt osiem odpowiada. Po chwili przybiega wiatr. Cześć grusza. Potrzebuję twej mądrości rzecze. Muszę rozwiać ten smutek. Co tu na gałęzi siedzi. Przegryzam owoc. Jego słodycz mnie zalewa. Idę stąd. Nie chcą mnie.
Siadamy razem. Nic nie mówimy. Tylko patrzymy. Nasz milczący dialog trwa. W głębinie naszych źrenic. Grymas uśmiechu w prawym kąciku. Drgnął mięsień w lewej powiece. Cisza nas otula. Włóczką kipiącą czerwienią. Siedzimy tak i patrzymy. Godziny mijają. Po godzinach wyciągam smyczek i gram tę pieśń. Na strunach uczepionych w mięśniach mego przedramienia. Przechodnie zerkają. Dziwią się. W zadumie nas mijają. Moje długie blond włosy tańczą w takt, sięgając swymi falami ziemi. A Ty. Oddychasz głęboko. Twoje oczy jak szkło. Bo czy ktoś Cię kochał mocniej niż ta, która Ci teraz gra i wnętrze Twej dłoni całuje.
Tekst ukazał się w ramach świątecznego konkursu.