Ania
Kiedy moja Siostra usłyszała, jaki prezent szykuję dla niej na święta, w słuchawce zapadła ciężka cisza. Niecierpliwie czekałam na reakcję, ale jej milczenie przedłużało się niemiłosiernie. Więc zaczęłam opowiadać, że jest śliczny, drobny, kolorowy i pachnący. W przypływie desperacji użyłam nawet słowa dizajnerski. „I co? I jak!?” pytałam, więc wreszcie wydusiła z siebie „no wiesz…”. Wydawała się nie tyle zmieszana, co zagniewana.
Racja, wibrator może nie jest częstym prezentem na święta i nie każdej kobiecie bym go podarowała, jednak bliskiej: siostrze, przyjaciółce – czemu nie?
Czemu tak? Bo jest śliczny, kolorowy i pachnący, zabawny w formie. I całkiem przydatny – jeden przedmiot, a doświadczeń co najmniej tyle, ile programów wibrowania. 🙂 A tak naprawdę tylko wyobraźnia ogranicza sposób, w jaki można go wykorzystać. Celebrując swoją kobiecość w miękkiej pościeli lub wszędzie tam, gdzie tylko się wymarzy. Wibrator nie jest konkurencją dla partnera/-ki – można z niego korzystać wspólnie – razem lub osobno. W końcu chodzi o zabawę. I poznanie – siebie, swoich potrzeb, swojego ciała.
Mój pierwszy wibrator wyszukałam na aukcji internetowej. Opis był skąpy, zaufałam zdjęciom, bo zakochałam się w różowym delfinie. I rozczarowałam się, bo delfin okazał się za duży, niestarannie wykonany, śmierdzący tworzywem. Kosztował niemało, a prawie go nie używam. Pluję sobie w brodę, że stchórzyłam i nie wybrałam się do sex-shopu, tam mogłabym obejrzeć wszystko z bliska. No cóż, teraz już wiem, czego nie chcę i czego nie zrobię.
Niedawno trafiłam na specjalną imprezę tylko dla kobiet: Pussy Party. Honorowa gościni przyjechała z walizką pełną gadżetów erotycznych. Spodziewałam się pornograficznych maczug topornie imitujących penisy, a zobaczyłam estetycznie wykonane zabawki we wszystkich kształtach i kolorach, cudeńka z najwyższej półki specjalnie dla pań. Początkową nieśmiałość zastąpiła ciekawość, a później zachwyt. Spędziłam na imprezie kilka godzin, wychodziłam z nowiutkim wibratorem i przekonaniem, że teraz już wiem, czego chcę i co zrobię.
Skoro nastał czas świąteczny, czas prezentów, pierwszy mój nabytek miał powędrować do ukochanej Siostry. Chciałam jej zaoszczędzić nieudanych zakupów on-line, niech jej początki będą lepsze od moich.
A tu klops. Siostra nie chciała słyszeć o wibratorze na święta. Nawet nie to. Siostra nie chciała słyszeć o wibratorze w ogóle. Zaopatrzyłam się w prezent alternatywny i z niecnym planem czekałam na jej wizytę. Gdy zasiadłyśmy przy herbacie, wymogłam na nieszczęsnej, by chociaż rzuciła okiem na wibrator. Zapowiedziałam, że jeśli nie minie jej niechęć, dostanie coś innego. Położyłyśmy na stole pudełko (nawet ono było ładne), a w środku… „Te w kwiatki to nic ciekawego, a że zapalona z Ciebie ogrodniczka – jest gąsienica” – Siostra spoglądała w oczka małej jasno różowej gąsieniczki. „Nie wygląda jak wibrator” zdziwiła się. „Nieduży, tak na początek. I Twój facet nie będzie zazdrosny”. Wzięła zabawkę do ręki, porównanie gabarytów wykazało przewagę faceta. „Widzisz, jaki miękki i miły w dotyku? Nawet ładnie pachnie”. Pachniał. „Elastyczny, lekko się wygina”. Wyginał się. „Jest wodoodporny, można go używać w wannie”. Błysk w oku. „Więc nie ma żadnej szczelinki, nawet ładowarka jest na magnes”. Drugie pudełko, drobna ładowarka, na magnes. „Myje się go zwyczajnie wodą z mydłem, a tu masz próbkę żelu i ulotkę z innymi zabawkami.” Przeglądnęłyśmy ulotki, potrzaskałyśmy magnesami.
Siostra zabrała swój nowy wibrator, nawet nie pytając, jak wygląda drugi prezent (prawdę powiedziawszy, nie umywał się).
A zieloną dżdżowniczkę można kupić na przykład tutaj – kliknij. 🙂