Jestem tą, która doświadczyła przemocy seksualnej najczęściej spotykanej i najsłabiej omawianej. Byłam wielokrotnie zgwałcona. Nasuwa to skojarzenie z ciemną uliczką, obcym mężczyzną, który mnie dopadł i pastwił się nade mną pół nocy. Gwałcił mnie mój partner, w naszym domu.
Robert Rient: Co jest twoją motywacją do zajmowania się tematem gwałtów?
Ewelina Seklecka – założycielka fundacji Punkt Widzenia: Doświadczenie.
R.R.: Możesz o tym opowiedzieć?
E.S.: Tak. Jestem tą, która doświadczyła przemocy seksualnej najczęściej spotykanej i najsłabiej omawianej, silnie stereotypizowanej. Byłam wielokrotnie zgwałcona. Nasuwa to skojarzenie z ciemną uliczką, obcym mężczyzną, który mnie dopadł, zamknął dłonią usta, gdzieś zaciągnął i pastwił się nade mną pół nocy. Gwałcił mnie mój partner, w naszym domu. Mówił, że mnie kocha, ja też tak mówiłam. Wierzyłam, że mężczyzna, partner, ma swoje prawa, a ja nie mam prawa odmawiać, a jeśli nawet odmówię, to on zawsze może to zlekceważyć.
Potocznie gwałt utożsamiany jest z seksualnością, a nie z przemocą. Groth, psycholog zajmujący się przemocą seksualną, mówi, że „gwałciciele nie są nad-seksualni, tak jak alkoholicy nie są nad-spragnieni”. Istotą gwałtu jest przemoc, wyrządzanie krzywdy, przełamanie oporu, dominowanie, a nie zaspokojenie seksualne. I takie też jest moje gorzkie doświadczenie: moje odmawianie tylko go podniecało.
R.R.: Jakie poniosłaś konsekwencje?
To ciekawe, sporo tu paradoksów. Oczekuje się od nas, zgwałconych, byśmy o tym nie mówiły, bo nieprzyjemnie się tego słucha, byśmy traktowały to jako małą sprawę. A moim zdaniem dotyka to sensu istnienia. Naruszenie integralności cielesnej powoduje, że naruszone są wszystkie inne struktury. Przez wiele lat nie łączyłam tego ze sobą. Miałam zaniżone poczucie własnej wartości. Stałam się niepewna. Zaczęłam się bać. Wierzyłam, że coś jest ze mną nie tak. Nie umiałam zaakceptować siebie, swojego ciała, swojej seksualności. Myślałam, że jestem chora. Wybrakowana. Nienormalna.
Zagrożenie było w domu, a ja bałam się wyjść z domu. Pamiętam to uczucie wyraźnie, pojawiło się po kilku latach bycia w związku, ten lęk. Każdy mężczyzna, który na mnie patrzył, był złowrogi. Czułam się permanentnie upokorzona, również tym, że stoję na przejściu dla pieszych i nie umiem przejść na drugą stronę. Bo jak nie ma świateł, to nie wiem, czy mogę już iść czy nie.
R.R.: Możemy się tutaj zatrzymać.
To, że płaczę, nie znaczy, że nie chcę o tym rozmawiać. Nie wiem, wydaje mi się, że zawsze będę nad tym płakać, ale przestało mnie to paraliżować.
R.R.: Jak to się stało?
Może po prostu upłynął czas, a może to dzięki osobom, które spotkałam na swojej drodze, które zareagowały właściwie na moją opowieść. Nie próbowały mnie obwiniać, stały jednoznacznie po mojej stronie. Przez wiele lat nie używałam słowa „gwałt”, grałam w grę zwaną czasami naturalnym przełamywaniem oporu kobiety. Nie zorientowałam się, że byłam gwałcona. Stereotypy i przekaz są tak silne.
R.R.: Kiedy zaczęłaś używać słowa „gwałt”?
Dopiero po rozstaniu z partnerem, nieśmiało, sama przed sobą zaczęłam myśleć o sobie jak o kimś zmuszanym do seksu. Ale słowa „gwałt” nie używałam. Gdy mój następny partner zareagował na moje „nie”, gdy momentalnie przestał mnie dotykać, zapytał, co się dzieje, byłam oszołomiona. Mój poprzedni mężczyzna szybciej dochodził, gdy mówiłam „nie”.
Pięć lat temu rozmawiałam z przyjacielem o bliskości. Zapytał mnie, czy uprawiałam kiedyś seks, na który nie miałam ochoty. Powiedziałam, że tak, wiele razy. Zdziwił się i zapytał, dlaczego nie powiedziałam „nie”. „Mówiłam » nie «” – odparłam. Spojrzał na mnie i powiedział, że w takim razie to był gwałt. Zaczęłam płakać. Wolałam używać eufemizmów: seks, na który nie miałam ochoty, seks, do którego się zmuszałam. Potem myślałam, że byłam wykorzystywana seksualnie. Bałam się mówić ludziom, co mnie spotkało, bo myślałam, że będę dla nich zawsze ofiarą gwałtu. A tego nie chciałam. Bardzo ważna była mnie reakcja mojej przyjaciółki, gdy jej wyznałam, co się stało. Powiedziała: „Zabiję go”. Poczułam się jeszcze bardziej uwolniona. Przypomniało mi się, co mówił mój poprzedni partner – że jestem oziębła. Powtarzał to. Gdy się rozstawaliśmy, dodał, że nikt nie zaakceptuje kobiety z takimi problemami seksualnymi jak moje. Nie przyszło mi do głowy, że to z nim jest coś nie tak. Czułam się zepsuta.
R.R.: Myślisz, że to może być uniwersalne doświadczenie?
Uniwersalne w tym sensie, że wiele kobiet nie zdaje sobie sprawy z tego, że ich granice są naruszane. Czułam się nikim, ale nie wiązałam tego z zachowaniem mężczyzny.
R.R.: Jak to jest czuć się nikim?
Wyjść z siebie, opuścić i porzucać siebie. Czuć wstyd. A potem czuć wstyd za to, że się nie zorientowałam, za to, że nie zareagowałam, że nie umiałam, nie miałam siły, nie znałam swoich praw, że nic nie zrobiłam.
autor: Robert Rient