W pewnej wsi żyła sobie dziewczynka, która miała ogromną czarodziejską moc. Ale nie miała o tym zielnego pojęcia. Była przekonana, że jest zwykłą pastereczką i co rano pędziła swoje kozy na łąki. Na łąkach doglądała kóz, zbierała kwiaty i marzyła, patrząc w niebo. Marzyła zawsze o dwóch rzeczach: o miłości i o czarach.
A czasem, gdy zapominała, że jedynie marzy, wydawało jej się, że czary dzieją się wokół. Ale gdy już-już ich dosięgała, one nagle pryskały, pozostawiając ją z uczuciem tęsknoty i niedosytu.
Pewnego dnia, gdy wracała z pastwiska, posłyszała daleką rozmowę. Nie zrozumiała wszystkich słów, ale dowiedziała się z niej, że największymi czarownikami są mężczyźni. Zapragnęła więc spotkać chłopca-czarodzieja, z którym będzie się mogła bawić. Następnego dnia, idąc na swoje łąki, napotkała chłopaka, który popędzał swoje kozy. Poszli razem. Spędzili cały dzień, bawiąc się na łące. On zrywał dla niej kwiaty, całował jej policzki i przytulał ją, gdy było zimno. Ale nie czarował. Nie miał żadnych magicznych umiejętności. Dziewczynka trochę się zdziwiła, ale liczyła na to, że następnym razem spotka chłopca-czarodzieja. Przez następne lata spotkała wielu chłopaków, ale żaden nie umiał czarów. Z niektórymi było podobnie, jak wtedy, gdy była sama. Czasem, gdy intensywnie patrzyła im w oczy, albo trzymała ich za rękę, miała wrażenie, że jakaś magia zaraz się wydarzy. Ale to było tylko wrażenie i gdy o tym pomyślała, wszystko tryskało. Przestała więc wierzyć, że mężczyźni potrafią czarować. Powróciła do swoich marzeń o miłości i o tym, że ona sama jest czarownicą.
I wtedy go spotkała. Nie wyglądał na magika. Wyglądał na zwykłego młodzieńca, który przychodzi na hale ze stadem owiec. Miał buzię wieśniaka i krzywo przystrzyżone włosy. Miał nawet niezbyt czystą koszulę, ale za to olśniewający uśmiech. Razem poszli ze swoimi zwierzętami. A czary działy się na każdym kroku. Wtedy wiara w to, że mężczyźni są największymi czarownikami, odżyła w niej na nowo. Ten na przykład młodzian w ogóle jej nie znał, a czuła się przy nim jakby znała go od lat. Szybko też dostrzegła jego piękno, którego nie widziała wcześniej. Z bliska nie wyglądał jak wieśniak, tylko jak książę porwany przez Cyganów. A gdy ją pocałował i gwiazdy zaczęły tańczyć wokół nich, nawet jego koszula wydała się jakaś nowsza i czystsza.
Spotykali się każdego dnia. Każdego dnia pokazywał jej nową magiczną sztuczkę. Śmiała się i klaskała, a czasem aż piszczała z zachwytu. Przy nim stała się najszczęśliwszą pasterką na świecie. I w końcu miała dostęp do magii. Mogła dostać od niego wszystko, czego zapragnęła: słońce, gdy padał deszcz, upalne lato u schyłku jesieni, wszechogarniającą radość i błogość, która przenosiła ją na chmurkę albo w środek oceanu, którego w rzeczywistości nigdy nie widziała. Z nim nagle doświadczyła wszystkiego, a co najważniejsze, doświadczyła ogromnego szczęścia. Był jej spełnieniem marzeń o czarach i miłości.
Zapragnęła być z nim go końca swoich dni. A ponieważ i on pragnął być z nią i nosić ją na rękach każdego rana i każdego wieczora, pobrali się. Szybko też miało się urodzić ich dziecko. Dziewczyna wierzyła, że dziecko również będzie małym czarodziejem, bo odziedziczy ten talent po ojcu.
Urodziła im się śliczna i zdrowa dziewczynka. Pasterka była bardzo szczęśliwa, tuląc swoją malutką córeczkę i na początku nawet nie zauważyła tego, że jej mąż każdego ranka znika z kozami na halach i że już nie nosi jej na rękach rano i wieczorem. „Z dzieckiem jest już inaczej, on jest zmęczony, ja jestem zmęczona, trudno… musi być inaczej” – powiedziała do siebie, gdy to w końcu odkryła. Pewnego dnia, gdy mąż wrócił wieczorem z pastwisk, przytuliła się do niego i poprosiła go, aby wyczarował dla niej wschód słońca.
-Wschód słońca w nocy? – zdziwił się on.
-Robiłeś to dla mnie tysiąc razy – przypomniała mu z uśmiechem.
-No tak – zgodził się on. – Ale to było na hali, w górach. Czary w domu to co innego. Poza tym to jestem zmęczony i chcę już spać. Za kilka godzin słońce samo wstanie, wtedy będziesz mogła je zobaczyć i bez czarów – powiedział, gładząc ją po policzku. – Przytul się do mnie i zaśnij już – zachęcił. – Zaraz mała się obudzi i będzie chciała ssać twoją pierś. Nie mamy dziś czasu na czary.
Pastereczka nie mogła uwierzyć własnym uszom. Jak to nie mają czasu na czary? Zawsze go mieli! Zawsze! A jej mąż był potężnym czarodziejem, przecież wiedziała o tym dobrze. Dla niego ten wschód słońca to było pstryknięcie palcami! Ale co mogła zrobić? Zwinęła się w kłębek i usnęła obok niego. Po chwili wybudził ją płacz dziecka, więc zaczęła je karmić. Wtedy po raz pierwszy oprócz słodyczy macierzyństwa, poczuła i smutek.
Ale wciąż miała nadzieję, że może następnego dnia jej ukochany wyczaruje jej pachnące kwiaty albo nową sukienkę.
Jednak tak się nie stało. Pastereczka coraz więcej czasu spędzała z córką. Chodziła z nią wokół domu, pokazywała jej świat i zwierzęta i mimo wszystko była ogromnie szczęśliwa. Jej mąż, chociaż już nie czarował tak często i z taką ochotą, czasem jej coś wyczarował na urodziny albo na święta. Przyzwyczaiła się też do tego, że właściwie to nie ma go w domu. I że jedyne, co razem robią, to razem śpią – przytulają się do siebie w łóżku. Kochała spać w jego silnych ramionach. Jego obecność wynagradzała jej nieprzespane noce i samotność dni. A we dnie, kiedy jej dziecko spało, znów zaczynała marzyć o czarach.
Pewnego dnia znów to poczuła. Poczuła, że czary zaraz się zadzieją. Bała się nawet spojrzeć tam, gdzie czuła, że są, żeby ich nie spłoszyć, bo wiedziała, że czary bywają jak dzikie zwierzęta. Powoli więc przenosiła wzrok na płot, który w wyobraźni zmieniła w krzak dzikich róż. Ale gdy wpatrywała się w krzak całkiem otwarcie, on wciąż tam był! Podeszła do niego. Powąchała te róże, a potem zerwała jedną. Myślała, że umrze z radości, że pęknie z dumy, gdy odkryła, że ona też potrafi czarować! Spróbowała więc jeszcze zaczarować chatę, żeby posprzątała się sama, grządki, żeby się same obsiały, krowy, żeby się same wydoiły i to wszystko się jej udało. Była taka radosna i szczęśliwa, odkryła, że też jest czarownicą. Ale tak naprawdę nie była tego pewna. Nic więc jeszcze nie mówiła mężowi. Gdy on wychodził do pracy, ona ćwiczyła. Ćwiczyła całymi miesiącami, bardzo pilnie. Cały świat spełniał jej życzenia. Wyczarowanie wschodu słońca stało się dla niej tak banalne, jak zamiecenie podłogi. Jej córeczka już biegała i mówiła, gdy pasterka postanowiła podzielić się z mężem tym sekretem.
-Czarujmy razem – powiedziała kiedyś do niego – ja też już to umiem. Wiem, że ty jesteś zmęczony, ale ja ci pomogę. Za ciebie albo razem z tobą mogę wyczarować morską bryzę albo wybuch wulkanu, albo deszcz gwiazd. Tak się cieszę, że w końcu to odkryłam, że w końcu się tego nauczyłam – mówiła z pasją, patrząc ufnie w jego oczy.
Ale on się zafrasował.
-Nie. Nie róbmy tego – powiedział jej.
-Ale dlaczego? – nie mogła zrozumieć ona.
-Bo tak nie można. Czy naprawdę nigdy nie słyszałaś, że kobiety tego nie robią? A już szczególnie matki?
-Ale co jest złego w tym, że dom się sprząta sam? Albo w tym, że nasza córka ma sukienki, które dla niej wymarzę, a nie te, które mozolnie szyję? Są piękniejsze, a ja jestem szczęśliwsza. Poza tym tak bardzo tęsknię za tymi czasami, kiedy robiliśmy to razem! Już mi jest smutno, że ot tak dawna tego nie robimy. Spójrz, nasza córka już samodzielnie umie wydoić kozę, tyle czasu minęło… kochany…
Ale mąż się zafrasował jedynie bardziej.
-Tak nie można – powiedział. A z oczu spłynęła mu srebrna łza.
-Czemu płaczesz? – spytała ona, całując go w ten mokry policzek.
-Bo mnie rozczarowałaś. Myślałem, że chcesz domu i rodziny. Ty tymczasem chcesz czarować. To nie jest poważne zajęcie. To chłopaki mogą robić z nudów na łąkach, gdy są sami z kozami i nic lepszego im do głowy nie przychodzi. Ale ty? Żona i matka? Nie zachowuj się jak głupi chłopak!
Pasterka aż się cofnęła. Przemowa męża zmroziła ją na kość.
-Dobrze. Już nie będę – obiecała mu i od tamtego dnia szyła z łatek sukienki dla córki i własnymi rękoma zaczęła sprzątać chatę. Była smutna i zmęczona. Coraz bardziej smutna i zmęczona, ale co mogła zrobić? Widocznie tak miało być.
-Ale marzyć o magii nikt mi nie zabroni! – powiedziała sobie po kilku strasznych tygodniach. I chociaż szyła za pomocą igły, to w wyobraźni znów tworzyła piękne stroje i piękne scenariusze.
Po czasie zauważyła, że jej moc się wymknęła spod kontroli. Kwiaty nagle wyrastały na środku podłogi, miotła tańczyła, domowe zwierzęta mówiły ludzkim głosem a słońce machało do niej z nieba w geście pozdrowienia. A ona znów odżyła! Znów poczuła łączność ze światem, z całym istnieniem. Radość zawitała w jej sercu. Jej suknia bez niczego mieniła się kolorami tęczy albo na złoto, także jej włosy zmieniały kolor, a gdy szła drogą, wokół niej wyrastały kwiaty i drzewa.
Jej mąż był przerażony. On nigdy, przenigdy niczego takiego nie potrafił. Gdyby wiedział, że jego żona jest czarownicą, chyba by się z nią nie ożenił. A czy jego córka też taka będzie? Taka jak matka? Musiał coś szybko zrobić.
-Posłuchaj – powiedział jej pewnego dnia – to się musi skończyć. Nie możemy tak żyć dalej. Musisz wybrać: albo my, albo czary.
Cała radość prysła w jednej sekundzie.
-O czym tym mówisz? Jak to wybrać? Przecież ja nic nie robię! To się samo dzieje, przecież wiesz! – tłumaczyła mu.
-Mam dość tych twoich kolorowych włosów i kolorowych sukienek – powiedział ze złością.
-A to pyszne, bo kiedyś sam je wyczarowywałeś! – docięła mu. – Ty możesz a ja nie?
Mąż cofnął się o krok i spojrzał na nią ze złością i pogardą. Nagle zaczęły ich dzielić całe oceany.
-Właśnie tak. Dobrze powiedziałaś. Ja mogę. Ty nie. A teraz wracaj do kuchni zagniatać chleb! I to już! – zagrzmiał na nią. Pasterka w szoku wróciła do kuchni. On nigdy wcześniej nie krzyczał.
Przypomniała sobie jego słowa: albo my, albo czary. Czy to znaczy, że gdyby chciała czarować i być szczęśliwa, musiałaby odejść, zostawiając mu dziecko?
Już nigdy nie zobaczyć swojej córki?
Przecież serce by jej pękło!
Jak mogłaby wybrać między dzieckiem i czarami?
To było niemożliwe.
Została więc przy mężu, doiła z córką kozy, czasem w samotności zabawiała się czarowaniem kwiatów albo zmienianiem koloru wody w strumieniu. Z każdym dniem była coraz bardziej smutna. Tak naprawdę to była wielce nieszczęśliwa. Czuła też, jak z każdym dniem – mimo że nie ćwiczy, mimo że prawie w ogóle nie czaruje – jej moc jest coraz większa, coraz większa. Patrzyła na swoją wciąż małą córeczkę i zastanawiała się, co zrobić. Zostać prawdziwą wiedźmą, która będzie mogła uleczyć wszelkie choroby świata i która będzie znów szczęśliwa tak jak kiedyś, czy też zostać przy swoim dziecku?
Myślała długie tygodnie, próbowała rozmawiać z mężem, ale niczego nie mogła wymyślić. Z każdym dniem czuła w sobie większą moc i większą frustrację. Nawet czarowanie za jego plecami nie dawało jej już tej radości, co kiedyś. Czuła się taka osamotniona. Bała się, że jej córka zbyt często widzi jej gorycz i łzy. Już nawet zabawy jej córki zaczynały ją denerwować. Te wesoły śpiewy i śmiech bez powodu. Ona już nie pamiętała, co to znaczy śmiać się do rozpuku.
Ale nie mogła sobie wyobrazić życia bez dziecka.
Razu pewnego przy strumieniu spotkała mężczyznę, który widział, jak z nudów zmienia kolor wody. Na początku przeraziła się, ale potem zobaczyła, że on jej macha i uśmiecha się do niej.
-Widzę, że masz moc – powiedział. – Nie każdy to potrafi. Chyba musiałaś się długo uczyć w jakiejś szkole, co? Ja też to studiowałem, ale nie umiem tego dokonać.
Zamarła. Czy naprawdę miała aż taką moc? Tak. Przecież to czuła. On to tylko potwierdził.
-Nie przeszkadza cię to, że ja to umiem, a ty nie? Że, będąc kobietą, czaruję?
-Nie. Raczej jestem tym zafascynowany. Słyszałem i czytałem o wybitnych czarodziejkach. Ale nie sądziłem, że kiedyś spotkam jedną z nich. Jeden z profesorów powiedział nam kiedyś, że kiedyś uważano, że największymi czarownicami są kobiety… Ach, jak chciałbym wyczarować z tobą wschód słońca albo chociaż zmienić kolor wody w strumieniu – mówił w zachwycie. Nagle się jakoś stremował i dodał: – Myślisz, że… moglibyśmy kiedyś spróbować razem?
Pasterka patrzyła na jego piękną twarz. Nie mogła uwierzyć, że on chciałby z nią czarować! On – nieznany, przypadkowy czarodziej nad strumieniem. Jej mąż tego nie chciał, a on chciał? To było nie do uwierzenia!
Spojrzała pod nogi. Czy pozwolić sobie na to, aby spełnić to wielkie marzenie o wspólnych czarach? Czy mogłaby potem spojrzeć w oczy swojemu mężowi? Czy umiałaby wrócić do starego życia, gdy już zazna słodyczy czarowania we dwoje? Czy będzie umiała poskromić swą moc, gdy ją uwolni wraz z nim tutaj nad strumieniem?
Długo się wahała, a on czekał w napięciu, chyba zawstydzony tą swoją propozycją. On wiedział, do kogo przemawia: nie do zwykłej dziewczyny, tylko do prawdziwej wiedźmy. Może nie powinien jej składać tak śmiałej propozycji? Minuty mijały, młody czarodziej oblał się potem. W końcu pasterka podniosła się znad strumienia.
-Przepraszam cię, muszę już wracać. Mój mąż i córka zostali w domu sami.
Czarodziej zrozumiał, że nic nie wyjdzie we wspólnych czarów. Było mu smutno i żal. Jednocześnie odżyła w nim nadzieja, że jeszcze spotka kobietę mocy, że one istnieją nie tylko na kartach starych ksiąg, ale także w rzeczywistości. Teraz już wiedział, że to, o czym się uczył, to prawda. Pochylił się więc z szacunkiem, żegnając pasterkę i patrzył na jej sylwetkę oddalającą się na tle lasu.
A ona szła wyprostowana, łykając łzy smutku i żalu.
To przypadkowe spotkanie niczego nie ułatwiło. Wiele dni po tym zdarzeniu, naszła ją taka myśl: a gdyby tak zabrała swoją córeczkę i uciekła?
Ale wtedy to małej pękłoby serce, bo ona uwielbiała swojego tatę.
Czuła, że z tej sytuacji nie ma wyjścia. Czuła, że umiera za życia. Czuła, że aby znów odżyć, musiałaby kogoś bardzo mocno zranić.
Ale wciąż miała nadzieję, że w końcu coś się stanie.
Jednak mijały kolejne dni i w zasadzie nic się nie działo…